KWIECIEŃ
Złoć żółta (Gagea lutea)

Mała Fatra - 18 sierpnia 2019
wycieczka z Kołem Grodzkim sądeckiego PTTK



Podczas wycieczki na Romankę dowiedziałam się, że Koło Grodzkie, zamiast planowanej 4-dniowej wycieczki na Małą Fatrę, organizuje wycieczkę jednodniową, na dodatek w miejsce, w którym jeszcze nie byłam. Zamierzałam co prawda pojechać na Słowacki Raj z KTG, ale takiej okazji nie mogłam przegapić – na Słowacki Raj mogę pojechać z przyjaciółmi, a na Fatrę jest znacznie dalej, a poza tym przy tej trasie nie da się zejść w to samo miejsce.

Zmieniam więc swoje plany. Co prawda roślin pewnie żadnych nowych nie znajdę, ale jak sprawdziłam w Internecie, zaplanowana trasa jest bardzo atrakcyjna widokowo.

Wychodzimy z miejscowości Vyšné Kamence (kawałek za Terchową) i drapiemy się do góry bardzo stromym niebieskim szlakiem na szczyt Malé nocľahy (1005 m n.p.m.). To ponad 500 m przewyższenia na krótkim odcinku. Ten szlak był przez długi czas zamknięty dla turystów – dopiero niedawno go odnowiono i udostępniono. Nasz przewodnik  też nigdy nim jeszcze nie szedł, chociaż jest ekspertem od Małej Fatry.

Większość szlaku to okute metalem schody – pierwszy raz widzę w górach coś takiego. Pełno też jest stalowych lin, przypominających ferraty. Są wygodniejsze od łańcuchów. Już od samego dołu możemy obserwować fantastyczne skalne formy. Szkoda, że jest pochmurno, bo zdjęcia wychodzą kiepskie.

Odpoczywamy na szczycie i schodzimy do drogi o nazwie Tiesňavy. To prawie 500 m stromo w dół. Kolejne schody, liny i łańcuchy. Teren mocno przepaścisty, ale widoki niesamowite. Zwłaszcza, że wreszcie wychodzi słońce. Byłam wielokrotnie w tej części Małej Fatry, ale nie przypuszczałam, że ten szlak będzie aż tak piękny.

Na dole część osób rezygnuje z dalszej części wycieczki i wraca asfaltem do autokaru. Jak dla nich, jest zbyt ekstremalnie.

Ja idę z resztą grupy na Boboty (1085 m n.p.m.). Kolejne 600 m prawie pionowego przewyższenia. A najsłabsi się wykruszyli! Trzeba ostro zasuwać, żeby nie zostać w tyle!

Podziwiając piękne widoki, dochodzimy do łańcuchów. Schodzi nimi właśnie spora grupa turystów. Polacy. Cierpliwie czekamy, aż przejdą. Pierwszy schodzi mały chłopiec. Zatoczył się na piargowej ścieżce, za którą jest prawie pionowa skalna przepaść, ale przeszedł. Za nim idzie jego matka. Szczęśliwa, że zeszła z łańcuchów, traci na chwilę czujność. Poza tym chce jak najszybciej dojść do syna. Nie chcąc zawadzić sporym plecakiem o stojących pod skalną ścianą ludzi, pochyla się plecakiem w stronę przepaści. Jego ciężar pociąga ją w tamtą stronę. Robi w powietrzu coś na kształt salta, spada na skały w miejscu, gdzie nie opadają jeszcze pionowo w dół i zaczyna powoli zsuwać się w przepaść.

Patrzymy na to wszyscy, zamarli w przerażeniu, bo mamy świadomość, że patrzymy na śmierć tej kobiety. Tylko jeden z jej towarzyszy beztrosko uwiecznia komórką ten przerażający spektakl.
Może 30 cm od krawędzi przepaści kobieta natrafia nogą na resztki po pniu sosny. To ją zatrzymuje. Każemy jej się schwycić rękami za malutki krzaczek jałowca, który ma przed sobą. Jeden pan z naszej grupy ostrożnie schodzi do niej, sam się narażając, że spadnie, ściąga jej plecak, podaje do góry. Potem ją podpiera, drugi ją stamtąd wyciąga za ręce na ścieżkę. Idiota, bo nie można go inaczej nazwać, dalej uwiecznia to na komórce.
Kobieta twierdzi, że wszystko w porządku, ale jest w silnym szoku, więc być może ma jakieś poważne urazy, lecz znieczula ją adrenalina. Oby nic poważnego jej się nie stało, chociaż właściwie można powiedzieć, że dostała drugie życie.

My otrząsamy się z szoku i idziemy dalej. Dla nas wszystkich to też ważna lekcja o kruchości ludzkiego życia i konieczności zachowania w górach maksymalnej ostrożności, chociaż nie wszystko da się niestety przewidzieć.

Znowu zdobywamy szczyt i znowu schodzimy pionowo w dół 400 m. Tu już nie ma niestety prawie żadnych widoków. Dochodzimy na Ostrvné żółtym szlakiem, a stamtąd przez Dolné diery (piękny skalny kanion) dochodzimy do miejscowości Biely Potok, gdzie czeka na nas autokar.

To miała być lekka, właściwie spacerowa wycieczka. Tylko 10 kilometrów. Ale na tej krótkiej trasie było 1100 metrów do góry i 900 metrów w dół. To dość ekstremalnie. Łańcuchy, stalowe liny, drabinki, klamry, strome przepaście. To, co bardzo lubię! No i wspaniałe widoki! Gdyby nie ten wypadek, wróciłabym w cudownym nastroju do domu. Ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło.


Ta strona korzysta z ciasteczek. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.