CZERWIEC
Mak polny (Papaver rhoeas)

Beskid Sądecki - 21 kwietnia 2025


Kolejna wycieczka w ramach zaliczania Korony Beskidu Sądeckiego. Tym razem są to Zgrzypy (1124 m n.p.m.), szczyt znajdujący się stosunkowo niedaleko Przehyby.

Wymyślam sobie trasę spod leśniczówki w Przysietnicy. Trochę szlakami, trochę poza. Najpierw lokalną drogą w stronę przysiółka o nazwie Podoliska jakiś kilometr do żółtego szlaku. Potem żółtym aż pod Zgrzypy. Zdobycie szczytu bez szlaku, przy pomocy GPS. Potem granią bez szlaku aż do Jaworzyny (1128 m n.p.m.) i zejście na szlak. Potem dalej niebieskim pod schronisko na Przehybie, gdyż tam muszę podejść jeszcze pod szczyty Przehyby i Małej Przehyby, bo szczerze powiedziawszy, chociaż na Przehybie byłam wielokrotnie, to tuż pod tabliczkami z oznaczeniem szczytów nie. A Marek jest formalistą. Co prawda, to dodatkowe prawie 4 kilometry, ale mówi się trudno. Muszę wykorzystać okazję. Potem powrót do skrzyżowania niebieskiego szlaku z żółtym. Dalej niebieskim. Kawałek za Wietrznymi Dziurami (1038 m n.p.m.) drogą lokalną na dół do Przysietnicy.


Wiosna w Przysietnicy już piękna. Idę do góry zaplanowaną ścieżką. Podziwiam obsypane bielą kwiatów drzewa. Mijam Podoliska i wychodzę na rozległe łąki. Nagle odkrywam, że droga w nich jakoś „zniknęła”. Sprawdzam na mapie i rzeczywiście jestem już w sporej odległości od drogi, którą miałam dojść do szlaku.


Ale nie chce mi się wracać i jej szukać. Jestem już blisko szlaku, więc dotrę do niego „na krechę”. Kawałek łąką, potem lasem (na szczęście zbocze nie jest zbyt strome), docieram do jakiejś leśnej drogi. Idę nią kawałek, a potem znowu lasem do góry. GPS pokazuje, że już jestem tuż przy szlaku. Rzeczywiście, dołem idzie droga. No i widzę żółty szlak! Znalazłam się!



Teraz już grzecznie idę szlakiem – najpierw leśną „stokówką”, potem ścieżką, znowu stokówką. A potem moim ulubionym fragmentem tego szlaku – ścieżką trawersującą strome zbocze. Turystów prawie nie ma, chociaż spotykam sympatyczne małżeństwo z trójką dzieci. Wdaję się z nimi w pogawędkę. Informują mnie o śmierci Papieża.


Dochodzę do skrzyżowania szlaków Pod Zgrzypami na szerokiej leśnej drodze. Ja dalej idę żółtym szlakiem do góry wąską, trawersującą zbocze ścieżką. Zerkam w mapę, żeby nie przegapić „mojego” szczytu. Wiem od Marka, że po minięciu znaków szlaku narciarskiego muszę się zacząć rozglądać, żeby znaleźć jakieś dogodne miejsce, którym będzie łatwiej dotrzeć na Zgrzypy.



Znak jest, sprawdzam na mapie – rzeczywiście jestem już prawie pod szczytem. Idę jeszcze kawałeczek i za zakrętem znajduję zbocze bez drzew, którym prowadzi do góry jakby ścieżka. Myślę, że to będzie dobre miejsce do rozpoczęcia podejścia. Początkowo jest fajnie, potem pojawiają się młode świerczki, a potem… no cóż… potem wiatrołomy. Im wyżej, tym gorzej. Ale da się iść. Zerkam cały czas w mapę, żeby wyjść na górze jak najbliżej szczytu. Nie ma jeszcze liści na drzewach, więc dość szybko udaje mi się dojrzeć pomarańczową tabliczkę. Oczywiście robię telefonem zdjęcie i z dumą wysyłam Markowi! Obok jest mała skałka, na której ktoś wydrapał nazwę szczytu.



Idę granią dalej. Tu po drodze jest do zdobycia jeszcze jeden tysięcznik – Jaworzyna. Co prawda, nie jest zaliczona do KBS, ale skoro już tu jestem… Początkowo idzie się dobrze, jest nawet jakaś niewyraźna, ale widoczna ścieżynka. Ale pod szczytem znowu wychodzę na wiatrołomy. Ale docieram. Jest nawet tabliczka, choć nie tak profesjonalna, jak ta Marka.


Teraz muszę zejść na dół. Albo do żółtego szlaku, który idzie poniżej, albo na Rozdroże Zwornik. Schodzę do szlaku, bo jest stąd łatwiej. Spotykam tam sympatyczną turystkę. Jest zdziwiona, co ja tam robiłam, więc opowiadam jej o Koronie Beskidu Sądeckiego. Razem idziemy pod schronisko na Przehybie, gawędząc po drodze. Oczywiście o górskich wycieczkach, bo niby o czym?


Ja zostaję pod kapliczką upamiętniającą kurierów i partyzantów nowosądeckich, bo za nią jest tabliczka oznaczająca szczyt Przehyby (1175 m n.p.m.). Nad nią jest punkt widokowy.

Kapliczka została niedawno odnowiona. Jest w niej Jezus Frasobliwy, a z tyłu św. Wawrzyniec, patron GOPR i przewodników górskich.



Po obowiązkowym sfotografowaniu tabliczki i obejrzeniu kapliczki idę w stronę schroniska. Tatry są dzisiaj słabo widoczne. Nie ma porównania do widoków, jakie były moim udziałem dwa dni wcześniej w Gorcach.


Mijam schronisko i podchodzę na Małą Przehybę (1155 m n.p.m.). Obowiązek spełniłam! Chociaż dla mnie to trochę śmieszne jest! Przehyba, Mała Przehyba, Wielka Przehyba… Jest jeszcze zdaje się Średnia Przehyba… W każdym razie jest Rozdroże pod Średnią Przehybą, więc powinna być…

A tak jako ciekawostka, to kiedyś nazywano ten szczyt Prehybą. Niektórzy do dzisiaj używają tej nazwy. Prehyba (początkowo Perehyba) jest to zruszczona przez zamieszkujących kiedyś te tereny Łemków nazwa słowacka i oznacza przełęcz. Najpierw dotyczyła tylko hali, później nazwano tak szczyt


Szlak niebieski, idący pod Wielką Przehybą, został strasznie zniszczony – ściągano tamtędy drzewa z jej zboczy. Nie wiem, czy to była wycinka, czy usuwanie wiatrołomów i chorych drzew, ale paskudnie to teraz wygląda. I po deszczu będzie tam straszne błoto…


Po dojściu do Rozdroża Zwornik idę niebieskim szlakiem w stronę Rytra. Jest pięknie. Największe wrażenie robią na mnie te jaskrawo rude borówczyska. Tak barwnych nigdy jeszcze nie widziałam. Szłam tym szlakiem w ubiegłym roku, bardzo mi się podobał, ale tak pięknie tu wtedy nie było.


Jest stromy i mocno kamienisty. Oczywiście, największe wrażenie robią na mnie Wietrzne Dziury. Jest to duże zapadlisko, nazywane także Diablim Gankiem. W wyniku osunięcia się skał utworzył się tu rów rozpadlinowy. Są tutaj głębokie rowy wypełnione materiałem skalnym i wydłużone wały zakończone niszami. Jest tu także ponad 15-metrowa ściana skalna, zbudowana z piaskowców magurskich. 



W największym z tych zapadlisk znajduje się jaskinia o nazwie Wietrzna Dziura. Ponoć podczas wojny partyzanci ukrywali tu broń. Nie jestem jeszcze zmęczona, więc wdrapuję się na omszone skały. I znajduję coś, co wygląda jak wejście do jaskini. Ale nie wiem, czy to ta. W każdym razie robię na wszelki wypadek kilka zdjęć. I z żalem opuszczam to piękne miejsce, bo chętnie spędziłabym tu więcej czasu.


Idę kawałek dalej, a potem skręcam w lewo. Nie można się zgubić, bo miejsce odejścia tej drogi od szlaku jest zaznaczone. Ze zdziwieniem zauważam, że jest ona oznaczona zielono-białym kwadratem ścieżki przyrodniczej. Na początku jest mocno stroma, ale potem łagodnieje. Znajduję przewróconą tablicę ścieżki. Pisze na niej, że jestem przy Źródełku św. Kingi. Rzeczywiście, widać jakąś skałkę, ale na źródełko to to nie wygląda. Ale jak zadaję sobie trud i usuwam górę bukowych liści, to pod spodem rzeczywiście jest źródełko.


Pilnuję mapy, bo mam w pewnym momencie skręcić w lewo. Ale idę za ścieżką. Jak postanawiam sprawdzić, gdzie jestem, to okazuje się, że już poza drogą, bo tej, którą idę, chociaż jest szeroka i oznaczona, na moich mapach nie ma. Co prawda, spotkana turystka powiedziała, że dojdę nią na dół do Przysietnicy, ale nie mam do końca pewności, gdzie. Wracam więc i skręcam w stromą drogę w lewo. GPS jest zadowolony. Docieram do asfaltu, a nim kawałeczek, i już jestem przy leśniczówce.


Potem sprawdziłam na turystycznej mapie papierowej i rzeczywiście ta droga schodzi do Przysietnicy, ale trochę dalej, więc dobrze zrobiłam, że się wróciłam. Zwłaszcza, że potem szłam spory kawałek pięknymi łąkami. Ale może sobie kiedyś tamtą ścieżką przejdę.


Kolejna niezwykle udana wycieczka. Wspaniała pogoda i wiosna wokół. Kolejne szczyty do KBS zaliczone! Piękna, 16-kilometrowa trasa, zwłaszcza ten fragment niebieskim szlakiem, przez Wietrzne Dziury! I na dodatek tym razem wcale się nie zmęczyłam!



Beskid Sądecki Przehyba Pasmo Radziejowej Zgrzypy Mała Przehyba Przysietnica Wietrzne Dziury
Ta strona korzysta z ciasteczek. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.