LISTOPAD
Brodawnik jesienny (Leontodon autumnalis)

Beskid Niski - 4 października 2025


Pogoda nas ostatnio nie rozpieszcza. Cały tydzień było paskudnie zimno i na dodatek padał deszcz. W piątek był nawet przymrozek. Ale w sobotę miało być cieplej i słonecznie. Wróciła wreszcie Lila, co przyjęliśmy z Markiem z dużym zadowoleniem. Chciałam zorganizować taką wycieczkę, z której byłaby zadowolona. Miałam pomysł na Słowację. Już byłam w tym miejscu, więc wiedziałam, że Lilce się spodoba. Akurat, jak zadzwonił Marek, to przyglądałam się mapie pod kątem zaliczenia kolejnego nowego rezerwatu przyrody w Beskidzie Niskim. Powstały tam niedawno dwa obok siebie: Kozie Żebro i Markowiec-Gródek. Wymyśliłam fajną trasę odnośnie tego drugiego. Z Hańczowej (w której byłam tydzień temu) do Wysowej-Zdroju i z powrotem. Ale planowałam tam wybrać się raczej sama albo tylko z Markiem, bo to była trasa poza szlakami.

Marek skrzywił się na Słowację. A pomysł na wycieczkę w Beskid Niski bardzo mu się spodobał. Argumentowałam, że jego żona może nie być zadowolona, ale się uparł. Mnie to w sumie odpowiadało, bo osobiście wolałam rezerwat Markowiec-Gródek.  Martwiłam się tylko, czy moja przyjaciółka będzie wolała. Ale cóż… Marek wybrał…


Rano było ciepło, ale nieco ponuro. Słońce według prognoz miało wyjść dopiero o jedenastej. W Hańczowej było mglisto. Zostawiliśmy samochód pod cerkwią i poszliśmy asfaltową drogą w kierunku GSB prowadzącego na Kozie Żebro (847 m n.p.m.). To miał być krótki odcinek, bo potem mieliśmy kładką przejść na drugą stronę potoku Markowska Woda. Ale w połowie tej drogi napatoczyła się kładka i znaki czerwonego szlaku. Na to, że była to kładka na Ropie i szlak szedł w przeciwnym kierunku, nie zwróciliśmy jakoś uwagi…


Dotarliśmy najpierw do głównej drogi, prowadzącej do Wysowej-Zdrój. A potem do cmentarza łemkowskiego. Zatrzymaliśmy się tam chwilę. Znajduje się na nim ponad trzydzieści zabytkowych nagrobków. Cmentarz jest nadal używany.


Do Marka nagle dotarło, że chyba źle idziemy. To znaczy w sumie dobrze, bo droga prowadziła przecież do Wysowej-Zdroju, gdzie zamierzaliśmy dotrzeć. Tyle, że niekonieczne tędy…Zawróciliśmy, ale w sumie nie żałowaliśmy tej pomyłki, bo cmentarz był wart zobaczenia.



Minęliśmy znowu kładkę na Ropie i poszliśmy GSB teraz już w dobrym kierunku. A potem przez kładkę na wspomnianym wyżej potoku wyszliśmy na rozległe łąki. Droga początkowo była bardzo przyzwoita. Ale potem zrobiła się trochę błotnista. Jak to w Beskidzie Niskim. Zwłaszcza po deszczowym tygodniu.


Dość szybko doszliśmy do rezerwatu. Utworzono go w grudniu 2024 roku, więc podejrzewaliśmy, że może jeszcze nie być tablicy z jego nazwą, bo w dwóch rezerwatach, które powstały w tym samym czasie, a które odwiedziłam, tablic jeszcze nie było. Ale zostaliśmy przyjemnie zaskoczeni, bo nowiutka tablica czerwieniła się na jego skraju. Rezerwat Markowiec-Gródek przylega tu do drogi leśnej na odcinku raptem 350 metrów.


Pozwoliliśmy sobie wejść kilkadziesiąt metrów na teren rezerwatu, zwłaszcza, że była tam ścieżka, żebym mogła zrobić sobie kilka zdjęć. Nie było tu zbyt ciekawie, ale znajduje się tu bardzo dużo starych butwiejących pni, będących siedliskiem dla unikatowych i chronionych drobnych roślin i zwierząt. Ich ochrona była głównym celem powołania tego rezerwatu.

No i przed nami był tu jakiś zapalony grzybiarz, bo wszędzie były pozostałości po dorodnych prawdziwkach. Poczuliśmy się więc trochę rozgrzeszeni…



Wyszliśmy z powrotem na drogę. Tak, ja obiecywały prognozy, punkt jedenasta wyszło nam słońce. Humory poprawiły się nam od razu. Zwłaszcza Lili, jak znalazła pierwszego prawdziwka, a potem kilka następnych. Las zrobił się bardzo ładny. Weszliśmy troszkę wyżej i błoto też się skończyło.


Jak dotarliśmy w okolice rowerowego szlaku, to las zrobił się gęsty od grzybiarzy. A na krzyżowaniu drogi, którą tu przyszliśmy z Hańczowej, z rowerowym szlakiem „Wysowa-Zdrój - Regietów”, została postawiona piękna wiata dla turystów. Obok była wielka, drewniana kurka, przy której nie omieszkaliśmy się wszyscy sfotografować. Było pusto, bo grzybiarze buszowali po lesie, więc zrobiliśmy tu sobie przerwę na drugie śniadanie.  


Potem wyruszyliśmy do Wysowej-Zdroju szlakiem rowerowym. Po drodze bawiliśmy się jak dzieci, fotografując się a to z drewnianym niedźwiedziem, a to z rysiem. No, ale na starość człowiek przecież dziecinnieje…  


Potem minęliśmy dwa ładne stawki retencyjne, po których pływają kaczki krzyżówki. Jeden samiec pięknie pozował nam do zdjęć.


Nie zeszliśmy na sam dół pod cerkiew, tylko weszliśmy na ścieżkę, która zaprowadziła nas prosto pod pijalnię. Poszliśmy najpierw do Starego Domu Zdrojowego, gdzie jest obecnie restauracja i kawiarnia, bo Lila zaprosiła nas na kawę i szarlotkę. Grzechem byłoby nie skorzystać. Potem zrobiliśmy sobie spacer po uzdrowiskowym parku. Jest tutaj naprawdę pięknie.  


Wysowa-Zdrój została założona w II poł. XIV wieku. Właściwości tutejszych wód mineralnych zostały odkryte dość wcześnie. Już w XVIII wieku ówczesny właściciel Wysowej, Maciej Lanckoroński, swoje zdrowie przypisywał kąpielom w wodach z tutejszych źródeł. Następna właścicielka, Urszula z Morsztynów Dębieńska, zbudowała tu sobie łazienkę do zażywania kąpieli.


W 1812 roku wójt Wysowej Ignacy Czechowicz zbudowano pierwszy budynek uzdrowiskowy. W 1824 roku został on rozbudowany. Potem uzdrowisko nieco podupadło, żeby rozkwitnąć pod koniec wieku.

W 1890 roku Wysowa była znów znanym uzdrowiskiem: posiadała nowe łazienki oraz dwa pensjonaty dla gości. Rocznie przybywało tu ok. 2 tysiące kuracjuszy. „Chwycił” też pomysł z butelkowaniem i sprzedażą tutejszych wód mineralnych.


Sławę uzdrowisko zyskało tuż przed I wojną światową. Jego wody porównywano do tych ze źródeł słynnego włoskiego Merano. Butelkowano wody ze źródeł „Józef”, „Olga”, „Rudolf”, „Bronisław” oraz z najbardziej znanego – zdroju „Słony”. Niestety,  podczas I wojny światowej zakład zdrojowy uległ kompletnemu zniszczeniu. Został odbudowany w latach międzywojennych, funkcjonował jednak jako małe, prowincjonalne uzdrowisko. Właścicielem Zakładu Zdrojowo-Kąpielowego Wysowa była wtedy spółka akcyjna „Wysowa” z Krakowa. Wybudowała ona rozlewnię – pijalnię, w której butelkowano wodę stołową „Wysowianka” ze zdroju „Józef”, a także wody lecznicze ze zdrojów „Wacław” i „Słony”. Były one sprzedawane na terenie całego kraju.


Po wojnie uzdrowisko zostało upaństwowione. Obecnie na terenie Wysowej znajdują się sanatoria, hotele i ośrodki oferujące noclegi w domkach kempingowych.

W sanatoriach znajdują się zakłady przyrodolecznicze. Leczy się tutaj schorzenia przewodu pokarmowego, górnych dróg oddechowych, niedokrwistości, choroby nerek, a w szczególności kamicy nerkowej.


Podchodzimy pod Kościół Zdrojowy i idziemy asfaltową poniżej tutejszych sanatoriów. To Uzdrowisko Wysowa "Nad Parkiem", Ośrodek Uzdrowiskowy "Beskid" i Ośrodek Uzdrowiskowy "Biawena".



Dochodzimy do polnej drogi. Teraz nią będziemy szli poniżej drugiej części rezerwatu Markowiec-Gródek. Droga jest bardzo ładna, prowadzi nią szlak koński. Ze zboczy Gródka i Markowca spływa wiele małych cieków wodnych, ale wszystkie są zabezpieczone na drodze betonowymi płytami, więc nie ma tu błota. Jest też sporo łąk, z których roztaczają się piękne widoki.



Robię też trochę zdjęć rezerwatu. Z tej strony to martwe drewno, dzięki któremu powstał ten rezerwat, występuje w bardzo dużej ilości.


Już niedaleko Hańczowej zauważamy ciekawe zjawisko -  ze zbocza Markowca w dół schodzą jakby kamienne miedze. Nie są naturalne, musiał je ułożyć człowiek. Ale kiedy i po co, nie udało mi się ustalić. Kiedyś najprawdopodobniej nie było tu lasu. Może rzeczywiście to jakieś dawne murki graniczne?

Zamykamy koło. Wychodzimy w Hańczowej na łąki, którymi szliśmy rano.


Hańczowa została założona na prawie wołoskim w 1480 roku przez ród Gładyszów. Przez wieki często zmieniała właścicieli. Przed II wojną światową była to ludna wieś. Mieszkali tu głównie grekokatolicy, którzy w 1931 roku w większości przeszli na prawosławie. Było też trochę rzymskich katolików i Żydów. Po II wojnie światowej część Łemków „dobrowolnie” wyjechała do Ukrainy w 1945 roku, reszta została wysiedlona później w ramach Akcji „Wisła”. Pojawili się polscy osadnicy. Po odwilży w 1956 roku część dawnych mieszkańców wróciła. Obecnie Hańczowa to jedno z większych skupisk Łemków w Beskidzie Niskim.


Oglądamy jeszcze raz cerkiew z zewnątrz i robimy zdjęcia, bo teraz, po południu jest ładnie oświetlona. Na oko jest zamknięta, ale Marek naciska klamkę bocznego wejścia, którym tydzień weszłam do przedsionka i okazuje się, że świątynia jest otwarta. Jest tam trójka ludzi – turyści i ktoś, kto ich po niej oprowadza. Pan pozwala nam ją sobie obejrzeć i zrobić zdjęcia. Jesteśmy bardzo szczęśliwi. Zwłaszcza ja, bo tydzień temu spędziłam pod nią sporo czasu, czekając na zakończenie trwającego tam nabożeństwa i w końcu musiałam zrezygnować. Już nie po raz pierwszy dzięki dociekliwości Marka zwiedziliśmy wnętrze cerkwi.


Jak już wspominałam tydzień temu, cerkiew była greckokatolicka jeszcze tuż po wojnie. A przed wojną większość mieszkańców przeszła na prawosławie. To gdzie się modlili? Bo, o ile mi wiadomo, kościół greckokatolicki raczej nie pozwalał prawosławnym użytkować swoich świątyń, nawet, jeśli większość mieszkańców przeszła na prawosławie. Tak było w wielu miejscowościach, np. w Bartnem czy w pobliskim Kwiatoniu. Prawosławni budowali sobie z reguły nową. Sporo się naszukałam, ale nie znalazłam nic na temat istnienia cerkwi prawosławnej w Hańczowej przed wojną. Może jednak korzystali z tej jednej wspólnie?


Cerkiew pw. Opieki Matki Bożej w Hańczowej powstała w I poł. XIX wieku, na miejscu poprzedniej, XVII-wiecznej. Pierwotnie była to cerkiew greckokatolicka, Zbudowana w stylu północno-zachodnio łemkowskim. Po akcji „Wisła” modlili się w niej katolicy. Mimo to ulegała stopniowej dewastacji. W 1956 roku władze podjęły decyzję o jej rozbiórce i wywiezieniu wyposażenia do składnicy ikon w Łańcucie. Na szczęście wróciło wtedy do Hańczowej kilka rodzin prawosławnych wysiedleńców. Wyremontowali oni świątynię własnym kosztem i doprowadzili do utworzenia tu prawosławnej parafii. A od 2009 roku cerkiew jest oficjalnie własnością Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego.

Wnętrze jest teraz pięknie odnowione. Ściany i płaski strop pokryte są polichromią wykonaną przez Antoniego, Michała i Zygmunta Bogdańskich pod koniec XIX wieku. W cerkwi zachowała się znaczna ilość oryginalnego wyposażenia z przełomu XVIII i XIX wieku, w tym ikonostas być może jeszcze z XVIII wieku. W prezbiterium barokowy ołtarz.

Wracamy w stronę Nowego Sącza. Po sukcesie w Hańczowej postanowiliśmy się jeszcze zatrzymać przy dawnej greckokatolickiej cerkwi w Czarnej, ale niestety ją przegapiliśmy. Za to zatrzymaliśmy się przy pięknie odnowionej świątyni w Brunarach, wpisanej w 2013 roku na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.


Greckokatolicka cerkiew pw. św. Michała Archanioła powstała na miejscu dwóch poprzednich świątyni (1616 i 1653) w wieku XVIII. W 1831 roku została rozbudowana i powiększona. Jest to typowa cerkiew łemkowska.

We wnętrzu znajduje się barokowy ikonostas z XVIII wieku i dwa ołtarze boczne, też z tego okresu. Zachowała się polichromia, która pokrywa całość stropu i ścian. Wykonana została etapami między XVIII i XIX wiekiem. Jest cała utrzymana w błękitnej tonacji, z motywem winorośli.

Jak jechałam tędy tydzień temu, to była szczelnie owinięta srebrną folią. Wyglądało to niesamowicie. Strasznie potem żałowałam, że się nie zatrzymałam i nie zrobiłam zdjęcia. Chciałam to pokazać przyjaciołom, ale niestety dzisiaj folii już nie było. Za to cała świątynia świeciła pięknie odnowionymi drewnianymi ścianami.


Doszliśmy wspólnie to wniosku, że był to prawdopodobnie jakiś zabieg konserwatorski. I nie myliliśmy się. Świątynia została w ubiegłym tygodniu poddana zabiegowi fumigacji. Polega on na zastosowaniu gazów, które niszczą szkodniki drewna. Dlatego trzeba tak dokładnie otoczyć budynek materiałem gazoszczelnym. A jednocześnie zabezpieczyć wnętrze przed korodującym działaniem tych gazów. Taki zabieg trwa od kilku do kilkunastu dni. Potem trzeba obiekt dokładnie wywietrzyć.

Dlatego dzisiaj cerkiew jest nieczynna, a nabożeństwa odbywają się w kaplicy obok. Ale przedsionek jest otwarty, więc zaglądamy przez kratę do środka. Obecnie świątynia jest używana przez katolików.

Okazało się, że niepotrzebnie się bałam. Wycieczka okazała się bardzo udana. Piękna pogoda, ładna trasa, w sumie niewiele błota, Lila z Markiem nazbierali trochę grzybów, ja zaliczyłam kolejny rezerwat (Marek też był zadowolony, bo nazwa jakby od jego imienia), a leniwy spacer około 14 kilometrów był bardzo przyjemny. No i sporo udało się nam zobaczyć. Więcej niż planowaliśmy. No i jeszcze kawa z szarlotką w Wysowej-Zdroju… Wróciliśmy więc bardzo szczęśliwi do domu.



Beskid Niski cerkwie Hańczowa Wysowa- Zdrój
Ta strona korzysta z ciasteczek. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.