Już w ubiegłym roku planowałam wycieczkę w pasmo Braniska,
zaliczane do Rudaw Słowackich. To niewielkie pasmo górskie. Byłam już tam
trzykrotnie, ale ciągle mam jeszcze wiele do zobaczenia.
Tym razem jedziemy do miejscowości Vyšný Slavkov. Zamierzamy
tu zrobić pętlę – niebieskim i żółtym szlakiem. Niebieski prowadzi piękną,
wapienną granią. Po drodze ma być atrakcja w postaci skalnej bramy i zdobycie
jej najwyższego punktu, czyli szczytu o nazwie Velká Skala (991 m n.p.m.)
A potem żółtym szlakiem na najwyższy szczyt tego pasma,
czyli Smrekovicę (1200 m n.p.m.). Stamtąd powrót też żółtym szlakiem do Vyšnego
Slavkova.
Droga się w Vyšnym Slavkovie kończy. Samochód można zostawić
bezpiecznie w centrum wsi, ale wtedy trzeba doliczyć dodatkowe półtora
kilometra w obie strony. My postanawiamy zatrzymać się dalej, na końcu
asfaltowej drogi, przy kamieniołomie. Jest tam trochę miejsca, ale podejrzewam,
że w zwykły dzień może to być niekomfortowe, bo będzie tam duży ruch ciężarówek
z wapiennym urobkiem. Ale, że jest
niedziela, to spokojnie można tam stanąć.
Wyruszamy najpierw niebieskim szlakiem. Najpierw idziemy łąkami drogą przez dolinę. Zauważam kwitnące zawilce wielkokwiatowe, więc robię im sesję fotograficzną.
Tuż przed wejściem do lasu Marek zauważa ścieżkę prowadzącą
do miejsca, gdzie dawniej wypalano wapno. Inicjatorem wytwarzania tutaj wapna był
tutejszy mieszkaniec, Gustáv Popovič. Nauczył się tego podczas pobytu w USA,
gdzie pracował przy budowach wieżowców. Jest jednym z bohaterów słynnego
zdjęcia „Lunch na szczycie wieżowca”, zamieszczonego w „The New York Herald
Tribune” 20 września 1932, przedstawiającego 11 robotników budowlanych
spożywających posiłek na wysokościach, podczas budowy drapacza chmur w Nowym
Jorku.
Wracamy na szlak. Po drodze ma być jaskinia, ale trzeba
zejść ze szlaku i kawałeczek do niej podejść. Wypada mi to z głowy, a jak sobie
o niej przypominam, to okazuje się, że ją już minęliśmy. Ale wracamy. Okazuje
się, że dojście do niej jest wygodną drogą, zagrodzoną szlabanem. Jakieś sto
metrów, ładnym wąwozem. Jaskinia jest tuż przy drodze. I jest tam też ponor na
potoku. Cieszymy się więc, że zadaliśmy sobie trud i wrócili, żeby ją zobaczyć,
bo było warto.
Teraz niestety czeka nas ostra wspinaczka. Pojawiają się
pierwsze skalne wychodnie, które będą nam już teraz towarzyszyć. Dość szybko
docieramy do największej atrakcji tej grani. To Tunelová brána.
Żeby ją zobaczyć i nią przejść, trzeba zejść ze szlaku. Ale
to tylko pięć minut. Jest stromo, a przejście przez ten skalny przesmyk jest
dość trudne, bo trzeba się wdrapać po skałach dość mocno do góry, a nie ma tam
żadnych ułatwień. Przydałby się luźny łańcuch. Ale skoro my daliśmy radę…
Trochę adrenaliny było, zwłaszcza, jak się patrzyło na ten wiszący nad głową
„okruszek” skalny…
Idziemy dalej. Właściwie cały czas wśród skał o fantastycznych kształtach. Docieramy wreszcie na szczyt. Mamy szczęście, bo na
chwilę wychodzi nam słońce. Marek oczywiście wpisuje się do księgi szczytowej
(vrcholová kniha). Jest stąd ładny widok na Tatry, ale nie zauważyłam, że mam
aparat nastawiony ma macro i zdjęcia mi nie wyszły.
W okolicach szczytu (przed i za) są łańcuchy, ułatwiające
wejście i zejście. Potem jeszcze dalej skalną granią, która powoli zamienia się
w łagodną leśną ścieżkę.
Docieramy na skrzyżowanie szlaków Nad Boldigaňom, a potem na rozległe łąki, przez które prowadzi dalej nasz niebieski szlak. Dochodzimy na skrzyżowanie szlaków Pod Kravcovou. Mijamy szczyt Kravcovej (1035 m n.p.m.). Nie wchodzimy tam, bo widoki mamy ładne stąd, a na jej wierzchołku jest chatka myśliwska i może tam ktoś dzisiaj być. Szlaku tam nie ma.
Skręcamy na łąkę, bo tak prowadzi żółty szlak, którym teraz pójdziemy. Na brzegu lasu jest oznaczenie szczytu. To Horná Kravcová (1015 m n.p.m.).
Marek robi się już głodny. A na szczyt Smrekovicy, gdzie zaplanowaliśmy ognisko, jest jeszcze kawałek. Ale jakby na jego życzenie, kawałeczek dalej, w środku lasu jest przygotowane miejsce biwakowe. Ławeczki, otoczone kamieniami miejsce na ognisko, i… nawet źródełko. Jest też dekoracja – ozdobiony kolorowymi wstążkami korzeń powalonego drzewa. Jedynym mankamentem tego miejsca jest panująca tu wilgoć, bo cały teren jest mocno podmokły. Drzewa do rozpalenia ogniska jest mnóstwo, ale jest mokre. Ale my, żądni zjedzenia kiełbasy z ogniska, nie dalibyśmy rady? Kiedyś upiekliśmy ją przecież na suchych trawach! Pomna tego wyczynu, ułamuję z powalonych drzew końcówki świerkowych gałązek. Są o dziwo suche. Trochę tego przygotowujemy, bo palą się niestety szybko. Ale na upieczenie kiełbasy wystarcza! Mam też gorącą herbatę, więc posiłek jest przyzwoity. Potem zalewamy resztki żaru wodą ze źródełka.
To miejsce odpoczynkowe przygotował KST - Klub prešovských
turistov. Od wielu lat pozostaje w przyjacielskich stosunkach z Kołem Grodzkim
naszego sądeckiego oddziału PTTK i wspólnie organizują przynajmniej kilka
wycieczek rocznie.
Teraz podejmujemy szczytowy atak. Gdybyśmy wiedzieli, co nas
czeka, to pewnie odłożylibyśmy posiłek na później. Z dwoma kawałami kiełbasy w żołądku trudno się wspinać tak stromo do góry, bo bardziej marzy się drzemka…
Szczerze powiedziawszy, to podejście nas zaskoczyło. Nie
dość, że strome, to jeszcze było tam zupełnie tatrzańsko. I to nie tylko nasze
wrażenie, bo ktoś nazwał tę ścieżkę tatrzańską.
Potem już kawałek granią – jest tu sporo małych gołoborzy.
Jest też zejście do źródełka. Nie zeszliśmy, więc nie wiemy czy bardzo stromo.
A potem szczyt. Na to byłam już przygotowana, bo widziałam zdjęcia. Dlatego zabrałam kiełbasę! Dwie wiaty turystyczne, jedna ze schowkami, w których znaleźliśmy m.in. siekierę. Pełno ławek i… toaleta na samym szczycie! Ale jaka! Drewniała sławojka z siedziskiem obitym dywanem, z klapą, pisuarem i papierem toaletowym! Mają Słowacy fantazję!
Oczywiście Marek wpisuje się do vrcholovej knihi.
Myśleliśmy, że tu kogoś spotkamy - ostatecznie jest niedziela, a to najwyższy szczyt
tego pasma, zaliczany zapewne do Korony Gór Słowacji. No i przygotowany na zrobienie pikniku! Nie było nikogo. W sumie
przez cały dzień spotkaliśmy tylko 2 pary turystów! W takich pięknych górach!
Ze szczytu jest widok na drugą część tego pasma położonym po drugiej stronie przełęczy. Byliśmy tam dwa lata temu, bo marzyła mi się skalna brama na szczycie o nazwie Rajtopíky (1036 m n.p.m.). Widzimy teraz wieżę telekomunikacyjną w okolicy przełęczy Pod Rudníkom, pod którą wtedy odpoczywaliśmy.
Na drugą stronę widoków nie ma, ale jak schodzimy nieco
niżej, to jest vyhliadka (punkt widokowy). Niżej znowu są gołoborza, szlak jest
stromy, ale tylko przez chwilę, bo potem prowadzi łagodnie przez las.
Docieramy do kolejnej atrakcji. To Zelená Skala. Piękne
miejsce z widokiem na Tatry. Są tu piękne, omszone wychodnie skalne, stąd
pewnie nazwa. Jest też ławeczka i miejsce, żeby zrobić ognisko. Jest nawet
piękny stosik drewna. Dobrze, że wzięliśmy kiełbasę, bo cierpielibyśmy straszliwie!
Po drodze były bowiem aż cztery miejsca, gdzie można było legalnie rozpalić
ognisko! Na dodatek z przygotowanym drewnem i kijami do upieczenia kiełbasy!
Bardzo nam się tu podoba i byśmy chętnie posiedzieli tutaj dłużej,
ale jeszcze mamy kawałek trasy przed nami. Idąc dalej żółtym szlakiem,
docieramy na polanę. To Sedlo nad Hejdovom. Tu też jest wiata dla turystów. Schodzimy
teraz stromo w dół na punkt widokowy. Stoi tu krzyż i jest stąd piękny widok na Vyšný
Slavkov. Szkoda, że szpeci go kamieniołom. Wracamy na przełęcz i schodzimy na
dół, do wsi. Częściowo lasem, a częściowo pięknymi, widokowymi łąkami. Tu też
kwitną zawilce wielkokwiatowe.
Zatrzymujemy się jeszcze we wsi. Najpierw przy żydowskim
cmentarzu, którego się naszukaliśmy, bo choć był tuż przy drodze, to
umiejscowiony na bardzo stromym zboczu. Zachowało się tylko kilka nagrobków. Ale przy okazji obejrzeliśmy ciekawe piwniczki. Było ich tam sporo.
Potem przy kościele, bo wydawał mi się gotycki, ale potem okazało się, że powstał stosunkowo niedawno, bo 130 lat wcześniej. Po drodze mijamy dziwny park osobliwości. Ktoś tu lubi się bawić! Zdaje się, że brama prowadząca do kościoła też jest jego autorstwa. A na budynku urzędu, pod którym zostawiliśmy samochód, jest tablica, stanowiąca relikt przeszłości – u nas już takich nie ma.
Potem jeszcze ostatni przystanek robimy przy kamiennej kapliczce
w Nižným Slavkovie. Okazuje się, że to bardzo stary zabytek, bo z XIII wieku.
Została zbudowana po najazdach tatarskich, które miały miejsce w połowie wieku.
A jak szukałam informacji o tej kapliczce, to okazało się,
że oglądaliśmy nie ten kościół, co trzeba. Powinniśmy się zatrzymać tutaj, bo tutejszy
kościół jest akurat bardzo stary, z XIII wieku. Ale zamierzamy tu wrócić, bo
mam pomysł na kolejną wycieczkę, tym razem właśnie z tej miejscowości.
To była niesamowita wycieczka. Ja co prawda widziałam wcześniej sporo
zdjęć z tej trasy, ale i tak przerosła moje oczekiwania. Marek też był bardzo
zadowolony i kolejny raz docenił mój wycieczkowy pomysł! A przeszliśmy 15, no może 16 kilometrów, więc w sam raz! Było super!
Branisko Smrekovica