Tatry - 7 marca 2021
Wreszcie udało mi się zrealizować plan i wdrapać się na
Trzydniowiański Wierch (1740 m n.p.m.) zimą. Kiedy dwa lata temu, przez przypadek
(bo w planie był tylko spacer Doliną Chochołowską), zdobyłam samotnie w styczniu Grzesia, zaczęłam szukać innych, podobnych szczytów, gdzie można
bezpiecznie wejść zimą, bez lęku o lawiny. I wtedy znalazłam Trzydniowiański
Wierch. Ubiegłej zimy się nie udało, więc w tym roku postanowiłam, że
wejdę tam na pewno. Zima mijała, a Trzydniowiański pozostawał nadal w zasięgu
marzeń... Tydzień temu zdecydowałam się, że jadę. Sama, bo oczywiście z powodu
pandemii nie mam z kim. Wstałam po czwartej, poplątałam się po mieszkaniu… i stchórzyłam. Skończyło się na wycieczce w okolice Czchowa.
Ta niedziela miała być w Tatrach piękna. Idealne warunki. Świeżo po opadach śniegu, piękne słońce i lekki mróz. Żeby nie powtórzyła się sytuacja z poprzedniego tygodnia, zadzwoniłam do syna. Kocha Tatry, więc na pewno się ze mną wybierze. A jak już specjalnie w tym celu przyjedzie, to będę musiała pojechać.
O ósmej w Dolinie Chochołowskiej było już pełno ludzi. Tyle co latem. Potem okazało się, że na Trzydniowiański też idzie ich sporo.
Po 7-kilometrowym marszu doliną, rozpoczęło się naprawdę ostre
podejście. Wiedziałam, że ma być stromo, szłam kiedyś tędy latem..., ale cóż…, z wiekiem każda góra wydaje się wyższa. Zwłaszcza, że szlak był mocno
przechodzony, a co za tym idzie, dość śliski. Na szczęście nie było oblodzeń.
Po wyjściu z lasu szlak trochę złagodniał. A poza tym pojawiły się tak bajkowe widoki, że od razu zapomniałam o trudach podejścia. Kominiarski Wierch, Ornak, Wołowiec, a potem całe Tatry Zachodnie… Warto było tu wejść!
Granią szło się trochę trudniej, bo chwilami zdarzały się
silne podmuchy wiatru, wzniecającego tumany drobniutkiego, ostrego śniegu. No i szlak był cały czas zasypywany, więc trzeba było brnąć w sypkim śniegu. Ale w sumie nie było to aż tak uciążliwe. Człowiek miał przynajmniej świadomość, że
zdobywa tatrzański szczyt, a nie spogląda na bajkową pocztówkę.
Mieliśmy szczęście, bo kiedy wdrapaliśmy się na wierzchołek, wiatr na chwilę ucichł, i mogliśmy w spokoju napić się herbaty, coś zjeść i oczywiście podziwiać widoki. Wiatr znowu zaczął dmuchać, jak akurat zbieraliśmy się do zejścia.
Powrót tą samą drogą. Zejście dało mi się we znaki, toteż z ulgą stanęłam u progu Doliny Chochołowskiej, chociaż miałam
świadomość, że jeszcze kawał drogi przed nami. Latem można się przed tym długim
marszem trochę uratować, korzystając z „ciuchci”, która kursuje pomiędzy Siwą
Polaną a Polaną Huciska. Oszczędza się w ten sposób 4 kilometry. W zimie nie ma takiej możliwości. Trzeba przejść
całą trasę. A nogi bolą! Ale przynajmniej jest honorowo!
To była naprawdę wspaniała wycieczka! Kocham Tatry! A szczególnie zimą! No i zrealizowałam cały plan na tę zimę. Miała być Lackowa w Beskidzie Niskim, a w Tatrach Polana na Stołach i ten wymarzony Trzydniowiański. Zresztą pozostałe zimowe wycieczki też były bardzo udane. Miałam szczęście tak do pogody, jak i do warunków. Zima mnie w tym roku rozpieszczała!
Zaspokojona zimowymi widokami, mogę teraz zająć się szukaniem nadchodzącej wiosny!
Tatry Dolina Chochołowska Zachodnie Tatry Trzydniowiański Wierch