Przełęcz pod Kopą (Kopské sedlo) - 5 lipca 2024
Zachciało mi się nagle Tatr Bielskich (Belianske Tatry, Belanské
Tatry, Bielské Tatry). Dawniej bywałam tam prawie co roku, a potem jakoś
się nie składało. Ostatni raz byłam tam już dawno, bo 2017 roku. A to przecież dla
botanika prawdziwy raj, zwłaszcza na przełomie czerwca i lipca. Namówiłam Magdę
i wybrałyśmy się we dwie.
Nie do końca przygotowałam się do tej wycieczki.
Zaplanowałam, że tradycyjnie wyjdziemy ze Zdziaru (Ždiar), pójdziemy czerwonym
szlakiem na Przełęcz pod Kopą (Kopské sedlo 1853 m n.p.m.), a zejdziemy
niebieskim do Jaworzyny Tatrzańskiej (Tatranská Javorina), i wrócimy do Zdziaru
autobusem. Sprawdziłam, że jeżdżą. To w sumie niedługa trasa, więc powinnyśmy
się przynajmniej na ostatni załapać. W razie czego, gdyby coś poszło nie tak,
zawsze mogłybyśmy wrócić tą samą drogą. Kiedyś ten czerwony szlak był
jednokierunkowy, ale już od jakiegoś czasu można nim chodzić w obie strony.
Potem znalazłam opis wycieczki szlakiem z Strednicy (Ždiar –
Strednica), spod wyciągów narciarskich. Jest tam duży parking,
gdzie ponoć można za darmo zostawić samochód i wychodzi stamtąd zielony szlak,
który doprowadza do tego czerwonego, prowadzącego na Przełęcz pod Kopą.
Tego dnia miała być dobra pogoda na wędrówkę po górach. Ciepło, ale poniżej 20 stopni i słonecznie. Żadnego deszczu, ani burz.
Dojechałyśmy na miejsce. Nad Tatrami Bielskimi na razie wisiały ciemne, szare chmury. Było paskudnie, jak na lato, zimno i wiał wiatr. Ale
ufałyśmy prognozom pogody. No i byłyśmy przygotowane. Tradycyjnie, kurtki,
czapki i rękawiczki były w plecach. No i gorąca herbata.
Okazało się, że parking jest jednak płatny. Ale niedużo, bo
tylko 3 euro. Płaci się w restauracji przy parkingu. Potem szukałyśmy chwilę
wejścia na szlak. Okazało się, że wychodzi spod restauracji i prowadzi łąkami.
Niestety, jego początek nie jest zbyt dobrze zaznaczony. Poza zielonym,
klasycznym szlakiem wychodzi stamtąd także ścieżka przyrodnicza,
oznaczona zielono-białym kwadratem, której nie ma na mapach. I to powoduje pomyłki.
Ścieżka jest dobrze oznaczona i widoczna, natomiast
prowadzący przez łąki szlak nie. Być może byłby bardziej widoczny, ale skoszono
akurat trawę i nie było go zupełnie
widać. Może, gdybyśmy były bardziej uważne… I nie zajęły się sesją
fotograficzną…
W każdym razie poszłyśmy ścieżką do góry, a nie szlakiem w
dół. Po jakimś czasie coś mnie tknęło i sprawdziłam nasze położenie na mapie.
Byłyśmy daleko od szlaku, a na mapie ścieżka, którą szłyśmy, kończyła się w pewnym momencie. Nie mogłyśmy ryzykować. Zaczęłyśmy plątać się po tych
rozległych łąkach i szukać szlaku. Bez rezultatu. Wróciłyśmy znowu na ścieżkę.
Tam pojawiła się para sympatycznych Słowaków. Zapytałyśmy ich o drogę. Byli
bardzo zdziwieni, bo oni też szli na Przełęcz pod Kopą i byli pewni, że idą
szlakiem zielonym. Wyjaśniłam im, że zrobili taki sam błąd, jak my. Wspólnie
rozpoczęliśmy poszukiwania i jakoś w końcu udało nam się wejść na zielony
szlak.
Pożegnaliśmy się, bo oni mieli szybkie tempo, a my nie zamierzałyśmy się spieszyć. Szlak okazał się bardzo ładny. A dla mnie szczęśliwy, bo znalazłam tam gółkę wonną (Gymnadenia odoratissima). Ponoć rośnie w Tatrach i nie jest specjalnie rzadka, ale nigdy jej tu nie spotkałam. Udało mi się ją zauważyć pod szczytem Wielkiego Rozsutca na Małej Fatrze, więc ją mam w swojej kolekcji, ale w Tatrach nigdy. A specjalnie się za nią rozglądałam. Od gółki długoostrogowej (Gymnadenia conopsea), której jest wszędzie pełno, różni się tylko długością ostrogi. No i pięknie pachnie, stąd jej nazwa. Byłam więc szczęśliwa.
Dotarłyśmy do skrzyżowania ze szlakiem czerwonym. I tu się
okazało, że tą ścieżką, którą początkowo szłyśmy, też byśmy tutaj doszły. Tyle, że jest przynajmniej dwukrotnie dłuższa.
Czerwony szlak na Przełęcz pod Kopą niestety nie jest
widokowy. I dość stromy. Spora jego część prowadzi po wapiennych skałach,
które, tak jak dzisiaj, po nocnych opadach deszczu, są bardzo śliskie. No ale
rośnie tam taka ilość niesamowitych i rzadkich roślin, że dla kogoś takiego jak
ja to jedno z najpiękniejszych miejsc w Tatrach.
Znowu miałam szczęście, bo znalazłam dzwonek szerokolistny (Campanula latifolia), o którym marzyłam już od kilku lat. Mam nawet namiary na jego stanowisko w Bieszczadach, ale jakoś nie mogę tam dotrzeć w czasie jego kwitnienia. Miałam zamiar pojechać w tym roku, ale znowu miałam problem ze znalezieniem czasu. A tu taka niespodzianka! Co prawda, nie był podawany z Tatr, ale znajomy botanik potwierdził, że to na pewno ten gatunek. Czyżbym niechcący odkryła nowe stanowisko?
Potem znalazłam kolejny nieznany mi gatunek traganka, więc prawie fruwałam z radości. W domu oznaczyłam go jako bardzo rzadki w Tatrach traganek zwisłokwiatowy (Astragalus penduliflorus). W Polsce zobaczenie go jest nieosiągalne, bo rośnie tylko na dwóch stanowiskach w rejonie Kominiarskiego Wierchu, a tam jest ścisły rezerwat i nie ma szlaków turystycznych.
Obie rośliny są wpisane do Czerwonej Księgi Karpat Polskich,
więc w Karpatach rzadkie.
Powyżej piętra kosodrzewiny też było pięknie. Zaczynały
kwitnąć ziołorośla. Co prawda, jeszcze piękniej będzie tutaj za dwa, trzy
tygodnie, kiedy w pełni zakwitnie miłosna górska i starce gajowe i Fuchsa, ale
i dzisiaj było na co popatrzeć.
Wdrapałyśmy się na Przełęcz pod Kopą. Są stąd piękne widoki,
więc zajęłyśmy się ich podziwianiem. Potem zjadłyśmy drugie śniadanie, Magda
odpoczywała, a ja zajęłam się buszowaniem po murawach naskalnych. Porobiłam
sobie sporo zdjęć. I znalazłam kolejny nowy gatunek. Nie przyłożyłam się
zbytnio do jego obejrzenia i dokładnego sfotografowania, bo byłam pewna, że już
go mam w kolekcji.
Okazało się jednak, że nie. Na dodatek to unikatowa skalnica,
będąca hybrydą dwóch innych skalnic. Strasznie się naszukałam, próbując ustalić,
co to za gatunek, ale udało się! Mam nawet częściowy opis tego gatunku i nazwisko Słowaka, który tę skalnicę tam od kilku lat obserwuje. Postaram się do
niego jakoś dotrzeć, to może dowiem się coś więcej.
Jak na początku wspominałam, zamierzałyśmy zejść niebieskim szlakiem do Jaworzyny Tatrzańskiej.
Niestety, na przełęczy, gdzie zawsze były znaki informacyjne, nie było nic.
Nawet tabliczki z jej nazwą i wysokością. Nie było też strzałki kierującej na
niebieski szlak. A w miejscu, gdzie powinien wychodzić, na słupie był zakaz
wchodzenia. Podejrzewam, że dotyczył wejścia na górujący nad przełęczą
szczycik, ale przestraszyłyśmy się i postanowiłyśmy sobie odpuścić ten szlak.
Było już po drugiej, więc bałam się także schodzić na drugą stronę, przez Chatę
Plesniwiec. Zupełnie nie miałyśmy pojęcia, ile to nam zajmie czasu. Pewnie
autobusy jeżdżą latem do dość późnej pory, ale nie miałyśmy rozkładu jazdy,
więc lepiej było nie ryzykować. To kilkadziesiąt kilometrów do pokonania.
I tu
odkryłam, że zabieranie w góry mapy papierowej jest niezbędne. Nawet, jak nie do końca umiem się nią
posługiwać, to może się przydać. Są tam podane czasy przejść każdego odcinka
szlaku. Liczyłam, że te informacje będą umieszczone na szlakowskazach na
przełęczy, i jak widać, mocno się przeliczyłam! Teraz już będę zawsze mieć ze
sobą mapę!
W związku z tym postanowiłyśmy wrócić tą samą drogą. Czyli
czerwonym szlakiem. Nie bardzo nam się to uśmiechało, bo już pod górę szło się
ciężko, a zejście jest zawsze trudniejsze, ale nie miałyśmy w tej sytuacji wyboru.
Ale miało to też dobrą stronę, bo jak weszłyśmy na szlak
zielony i nim wróciłyśmy do Strednicy, to zobaczyłyśmy, jak jest poprowadzony i w którym miejscu zrobiłyśmy błąd.
Wycieczka turystycznie nie do końca była udana, ale Magda, która
ma skromne wymagania, i tak była bardzo zadowolona. A ja sporo się nauczyłam na
własnych błędach!
No a botanicznie było wspaniale! Trzy nowe, unikatowe gatunki do mojego atlasu roślin, no i gółka wonna, po raz pierwszy znaleziona w Tatrach. No i przywiozłam z tej wyprawy mnóstwo zdjęć znanych mi co prawda roślin, ale część z nich też na pewno znajdzie się w atlasie. Przypomniałam też sobie, że to właśnie dzięki obserwacji nawapiennych muraw tatrzańskich narodziła się moja botaniczna pasja!
Tatry Bielskie Tatry Przełęcz pod Kopą