Bieszczady - 24 września 2024
Dzisiaj główny cel naszej wyprawy, czyli
Tarnica (1346 m n.p.m.), najwyższy szczyt polskich Bieszczadów. Zaliczany do
Korony Gór Polskich. Pogodę mamy piękną, więc wycieczka na pewno będzie udana.
Planujemy wejście niebieskim, najkrótszym szlakiem z Wołosatego. A co do
zejścia, to jeszcze nie podjęliśmy decyzji. Opcji jest oczywiście wiele, ale
tak naprawdę realne są trzy. Pierwsza to zejście tą samą drogą. Ale aż takimi
minimalistami to my nie jesteśmy, bo wtedy cała wycieczka byłaby zbyt krótka –
raptem 10 kilometrów. A poza tym chcemy nacieszyć się połoninami. Druga to
szlak przez Szeroki Wierch do Ustrzyk Górnych. To krótsza trasa, jakieś 8
kilometrów. Czyli w sumie około 13. Jej minusem jest konieczność powrotu busem
do Wołosatego. No i ostatnia - pętla przez Halicz, Rozsypaniec i Przełęcz
Bukowską – według mnie jeden z najpiękniejszych bieszczadzkich szlaków. Minusem
jest jego długość (cała trasa to około 20 kilometrów) i konieczność zejścia z Przełęczy Bukowskiej nudną, bitą drogą (jakieś 8 kilometrów).
Podejście niebieskim szlakiem na Tarnicę jest strome. Większa część szlaku prowadzi niestety lasem. Z uwagi na dużą ilość turystów,
zrobiono tu mnóstwo sztucznych ułatwień – są to głównie różnego rodzaju schody,
ale też drewniane podesty w miejscach podmokłych. Las jest ładny, rośnie tu
dużo starych buków o fantastycznych kształtach. Mimo środka tygodnia i porannej
pory na szlaku jest już sporo turystów.
Idziemy bardzo sprawnie i szybko wychodzimy z lasu.
Zaczynają się pierwsze widoki. Tu też są schody. Szłam nimi zaraz po ich
zrobieniu i było to męczące. Po ich powstaniu turyści byli niezwykle tym
oburzeni. Uważali, że to niszczenie naturalnego piękna Bieszczadów. Ale BdN
twierdził wtedy, że jest odwrotnie, i że nie da się inaczej, gdyż w przeciwnym
razie, przy tak dużym ruchu turystycznym, degradacja szlaku i jego okolic
będzie się posuwać w zastraszającym tempie. Poza schodami, które powstały nie tylko tu, szlak w wielu miejscach jest zabezpieczony ogrodzeniem,
poza które nie można przechodzić.
Teraz, po prawie dziesięciu latach, przechodzone przez setki
tysięcy ludzi, „ułożyły się”, zrobiły się jakby wygodniejsze. W każdym razie
wchodzi mi się po nich do góry całkiem nieźle. Wyglądają też bardziej
naturalnie.
Docieramy na Przełęcz pod Tarnicą (1275 m n.p.m). Robimy tu
sobie krótki odpoczynek. A potem, kolejnymi schodami, wdrapujemy się na szczyt.
Idzie się przyjemnie, bo nie ma tłoku. Na szczycie też nie.
Na Tarnicy stoi stalowy krzyż wysokości 8,5 metra.
Mało kto wie, że to już trzeci krzyż w tym miejscu. Dwa wcześniejsze były
postawione tu nielegalnie, bez zgody władz. Pierwszy w 1979 roku, wysokości 1,5
metra. Potem, w przeddzień pielgrzymki Jana Pawła II w 1987 roku ustawiono nocą
w tajemnicy podobny do obecnego, tylko o metr niższy. Przetrwał do 2000 roku,
kiedy to złamał się pod naporem śniegu. Wtedy to postawiono, już legalnie, ten
obecny.
Kolejny odpoczynek, podziwianie widoków połączone z sesją
fotograficzną, i wracamy na przełęcz.
Marek podejmuje decyzję, że dzień jest tak piękny, że
schodzimy przez Przełęcz Bukowską. Ja w sumie jestem zadowolona, Lila trochę
mniej, ale nie protestuje. Jak zawsze, jest dzielna.
Schodzimy na Przełęcz Goprowską (1160 m n.p.m.). Też oczywiście schodami. I też idzie się nimi wygodnie, chociaż pamiętam, że zaraz po ich zrobieniu wejście tędy było bardzo męczące.
Teraz czeka nas długi marsz połoniną. Jest pięknie! I te złote
trawy, falujące na wietrze! No właśnie, wiatr jest teraz bardzo mocny. Idzie
się bardzo trudno. Ale nie narzekamy. Cieszymy się wspaniałymi widokami i piękną słoneczną pogodą. Przechodzimy pod Kopą Bukowską, wdrapujemy się na
Wierszek Jeleni (1271 m n.p.m.) i rozpoczynamy żmudną wspinaczkę na Halicz
(1333 m n.p.m.).
Nic już właściwie nie kwitnie, a poza tym tak wieje, że
zdjęcia i tak by mi nie wyszły. Zajmuję się więc walką z wiatrem i fotografowaniem widoków. Muszę się nimi nacieszyć, bo nie wiadomo, czy będzie
mi dane jeszcze je kiedyś zobaczyć.
Odpoczywamy chwilę na kamienistym szczycie Halicza, ale niezbyt długo, bo wiatr na to nie pozwala. Nie wiadomo, skąd wzięła się jego nazwa. Ciekawostką jest, że ponoć w średniowieczu stykały się tu granice Polski, Węgier i Rusi. Stoi tu pierwszy krzyż z Tarnicy.
Schodzimy znowu na dół, żeby wdrapać się na Rozsypaniec
(1280 m n.p.m.). Szczyt zawdzięcza swoją nazwę licznym charakterystycznie
rozrzuconym, „rozsypanym” po zboczach skałkom.
Oba szczyty są bardzo widokowe. Można z nich podziwiać
polskie i ukraińskie Bieszczady.
Zaczynamy schodzić w stronę Przełęczy Bukowskiej (1107 m
n.p.m.). Jest tutaj schron turystyczny i toaleta. Podchodzimy trochę w stronę
granicy polsko-ukraińskiej. Raz BdPN na to pozwalał, raz nie. Teraz można, bo
jest strzałka. Poza tym tam kończy się droga krzyżowa z Wołosatego. W momencie
pojawienia się na Tarnicy krzyża, upamiętniającego wejście tam Karola Wojtyły,
pojawiła się tradycja organizowania w Wielki Piątek drogi krzyżowej na
szczyt. Podejrzewam, że ta droga
krzyżowa z Wołosatego na Przełęcz Bukowską jest alternatywą dla tamtej. Dla mniej wprawnych turystów, bo jest
zdecydowanie łatwiejsza.
Przydałaby się tutaj nieduża platforma widokowa, żeby móc podziwiać stąd widoki. No i słupy graniczne są o tej porze roku prawie niewidoczne, bo zarośnięte wysokimi trawami i trudno je sfotografować. A to dla turystów jest duża atrakcja.
Po krótkim odpoczynku schodzimy do Wołosatego. 8 kilometrów nudną, szeroką drogą. Kiedyś był tu asfalt, teraz już prawie w całości się wykruszył.
Docieramy do Wołosatego. Wczoraj z Markiem podeszliśmy na tutejsze cerkwisko i cmentarz. Ale było już szarawo i zdjęcia mi nie wyszły. Miałam nadzieję, że dzisiaj mi się to uda. Niestety. Po pierwsze jesteśmy już bardzo zmęczeni i idziemy ostatkiem sił, więc nie nie chce nam się tam zboczyć, a po drugie, też już tam jest ciemnawo. Oczywiście, byłam już tu kilkakrotnie, ale podczas tego pobytu też chciałam zrobić kilka zdjęć. Trudno.
Odświeżamy się troszeczkę w hotelu i idziemy na pizzę. W Wołosatem jest jeden bar. Można w nim napić się piwa i zjeść właśnie pizzę,
no ewentualnie fasolkę po bretońsku. Zaglądamy najpierw do tutejszego sklepiku
o urokliwej nazwie „Ostatni w górach”, bo potrzebuję kupić jakieś napoje na
kolejne wycieczki. Ale raczej nie jest to miejsce, w którym można liczyć na
zakup czegoś więcej do jedzenia.
Wchodzimy do baru. Dawniej nosił nazwę „Bar pod Tarnicą”,
dzisiaj to „Pizzeria w górach”. Zmieniła się tylko nazwa, bo okazuje się, że w środku jest identycznie, jak było, kiedy tu byłam w 2012 i nocowałam we
wspomnianym wczoraj, a dzisiaj już nieistniejącym hoteliku „Pod Tarnicą”.
Ponieważ lokal specjalizuje się głównie w pizzy, to jest w czym wybierać. Trochę czekamy, ale pizza jest bardzo smaczna.
Wołosate to rzeczywiście ostatnia miejscowość, do jakiej
można tu dojechać. Kawałek dalej jest już Ukraina, ale nie tu żadnego przejścia
granicznego i droga tutaj się kończy.
Przyjeżdża tu jednak sporo turystów, bo wychodzi stąd
najkrótszy szlak na Tarnicę.
Miejscowość powstała w poł. wieku XVI, założona przez kniazia Tymka Kobrzynowicza. Poza nim początkowo
zamieszkało tu zaledwie dwóch kmieci. Nosiła wtedy nazwę Wołoschatka. Ale już
kilkadziesiąt lat później wieś się zdecydowanie powiększyła.
W XVII wieku była wielokrotnie rabowana przez rozbójników,
przychodzących tutaj przez Przełęcz Beskid. Byli to tzw. tołhajowie lub inaczej
beskidnicy. Mieszkańcy stwierdzili wtedy, że nie opłaca się spokojnie pracować
na roli i sami zajęli się uprawianiem zbójniczego procederu.
Na początku XX wieku Wołosate było ponoć najliczniejszą wsią w południowo-wschodniej części ziemi sanockiej. Mieszkało tu ponad tysiąc
mieszkańców. Po I wojnie światowej liczba ludności nieco się zmniejszyła, bo
toczone tu były ostre walki, ale i tak była to
duża miejscowość. Zamieszkiwali ją w połowie Polacy, a w połowie Rusini, tzw. Bojkowie.
Po II wojnie światowej, z uwagi na przygraniczne położenie, tereny te były poza jakąkolwiek kontrolą. Często stacjonowały tu oddziały UPA. W 1946 roku ludność uznającą się za narodowości ukraińskiej wysiedlono do ZSRR, resztę przeniesiono do Ustrzyk Górnych, a potem także przesiedlono w ramach akcji „Wisła”. Co stało się z Polakami, nie udało mi się dowiedzieć. Część na pewno została wymordowana przez UPA, reszta prawdopodobnie się wyprowadziła. Zabudowania w Wołosatem po 1947 roku zostały spalone. Został tylko cmentarz, podmurówka cerkwi i przydrożne krzyże
Dopiero pod koniec lat 60. ubiegłego wieku powstała tu mała osada przy fermie hodowlanej. W latach 80. te tereny przejął „Iglopol”. Wtedy to podczas rekultywacji terenu zniszczono dobrze zachowane okopy z I wojny światowej. W 1991 roku ten obszar przejął BdPN i zaczął dostosowywać je pod kątem turystyki. W 1994 roku został wytyczony szlak na Tarnicę. Powstała też Zachowawcza Hodowla Konia Huculskiego. Ale, o ile inne miejscowości bieszczadzkie w ostatnich latach mocno się zmieniły i rozbudowały, to w Wołosatem czas jakby się zatrzymał. Jest tu nadal specyficzny klimat dzikich Bieszczadów.
Bieszczady Tarnica Halicz Rozsypaniec Wołosate Przełęcz Bukowska