PAŹDZIERNIK
Brodawnik jesienny (Leontodon autumnalis)

Beskid Niski - 2 sierpnia 2023


Ponieważ znowu ma być nieciekawa pogoda przez najbliższe dni, postanawiam wykorzystać słoneczną środę, żeby się gdzieś wybrać, bo wczorajszy spacer na Kicarz był zbyt krótki.

Tym razem przychodzi mi na myśl wycieczka w Beskid Niski, w jego ulubione przeze mnie ostatnio rejony – rozległe i płaskie tereny dawnych łemkowskich wsi graniczące z zachodnią granicą Magurskiego Parku Narodowego. Radocyna, Nieznajowa, Wołowiec, Krzywa, Czarne, Banica, Bartne. Już większość tamtejszych szlaków przeszłam, ale jeszcze trochę mi zostało. Tym razem ma to być już dość dawno zaplanowana pętla z parkingu turystycznego w Banicy.

Najpierw niebieskim szlakiem w dół do żółtego, tzw. „Szlaku 8 mostków”, który idzie przez Banicę do Wołowca, stamtąd czerwonym w stronę Bartnego do skrzyżowania szlaków, a następnie dalej niebieskim. I krótkie odejście na ścieżkę prowadzącą do dawnego kamieniołomu pod szczytem Magurycza Dużego, powrót tą samą drogą na niebieski szlak, i dojście nim do parkingu. Około 15 kilometrów.  


Ponieważ jeżdżę tam ostatnio dość często, to dojazd mam już opanowany. Sprawnie docieram na parking w Banicy i wyruszam na szlak. Najpierw muszę kawałek wrócić asfaltem (szlak niebieski). Docieram do skrzyżowania z żółtym szlakiem. Tu trzeba uważać, bo szlak schodzi nas łąkę powyżej takiego dużego starego domu w dość niewidocznym miejscu. Ścieżki nie ma. Dopiero po chwili pojawia się oznaczenie szlaku. Na oko widać, że jest raczej mało uczęszczany. Ledwo widać w zaroślach wąziutką ścieżynkę. Potem, kiedy wychodzi na łąki, jest już lepiej.


Docieram do cmentarza wojennego nr 62 z I wojny światowej. Projektował go wspominany przez mnie już wielokrotnie Dušan Jurkovič. W pobliżu, po drugiej stronie szlaku, są ponoć ruiny czasowni i łemkowski cmentarz. Ale o tym dowiaduję się dopiero w domu, jak zaczynam dokładniej studiować mapę. Szkoda, bo to bliziutko było.


Potem muszę przejść przez gospodarstwo agroturystyczne „Gościniec Banica”. Jest tu naprawdę pięknie. Myślę, że przyjemnie byłoby tutaj spędzić urlop. No i można kupić kozi ser, bo właściciele hodują kozy.


Idę dalej przez piękne i rozległe łąki. Docieram do lasu, a zarazem fragmentu trasy, od której wzięła się nazwa tego szlaku. Meandruje tu potok Banicki. Na trasie jest w związku z tym zbudowanych aż 8, prawie identycznych mostków, żeby go można było pokonać.


Muszę przyznać, że jest tu bardzo ładnie, chociaż po całonocnym deszczu jest straszne błoto. Przede mną idą dwie panie ze stadkiem strasznie głośnych dzieci. Trochę mnie przeraża ich towarzystwo, bo liczyłam na ciszę i spokój. Ale idą bardzo wolno z powodu błota na trasie, więc wyprzedzam skądinąd sympatyczną, ale hałaśliwą gromadkę i szybko zostawiam ich w tyle.


Nie wszystkie mostki są w najlepszym stanie. Jeden się już zawalił, więc trzeba sforsować potok, a jeden już mocno uszkodzony, ale da się po nim ostrożnie przejść.


Po drodze znajduję stanowisko rzepika szczeciniastego, który rok temu odkryłam w Nieznajowej. Bardzo mnie to znalezisko cieszy, bo to rzadka roślina. Rzepiki występują u nas trzy - pospolity, wonny i szczeciniasty. W ubiegłym roku nauczyłam się je od siebie odróżniać, a są do siebie bardzo podobne.


Wychodzę na bitą, szeroką drogą. Tu żółty szlak prowadzi razem z czerwonym. Są tu bardzo ładne stawki retencyjne i sporo ciekawych roślin.


Docieram do Wołowca. Na tablicy ogłoszeniowej informacja, że cerkiew jest otwarta od czwartku do niedzieli. Już ruszam w jej kierunku, kiedy dociera do mnie, że jest niestety dopiero środa. Szkoda, bo ma podobno ciekawe i niedawno odnowione wnętrze.



Idę teraz szlakiem czerwonym. Kawałek asfaltem przez wieś, a potem skręcam w lewo koło gospodarstwa agroturystycznego „Chatka Kasi". Teraz już polną drogą chwilę wśród pól, starych zabudowań i domków letniskowych. Przy dwóch ostatnich szlak znowu skręca w lewo. Trochę to krępujące, bo przechodzi tuż obok domu, ale na szczęście dzisiaj nikogo tam nie ma.


Potem prowadzi stromą, wąziutką ścieżynką wśród krzaków tarniny. Wiosną musi tu być pięknie, jak kwitnie, ale nie jest łatwo tędy przejść. Chyba to mało uczęszczany szlak. Dobrze, że po chwili wychodzi na ładną, leśną drogę. Idę nią aż do skrzyżowania szlaków. Tuż przed nim, na dużej kępie mchu zauważam sporą kolonię dorodnych kurek. I na dodatek nie wymagają w ogóle oczyszczania, co się bardzo rzadko zdarza! Sosik będzie pyszny!


Teraz idę niebieskim szlakiem. Prowadzi szeroką, leśna stokówką. Ale nie jest nudno, bo najpierw zauważam dzięcioła czarnego, potem małego zaskrońca, a na koniec jem podwieczorek w towarzystwie jaszczurki żyworodnej. No i znajduję nowy gatunek trawy, której jeszcze nie mam w swojej kolekcji.


Docieram do miejsca, w którym odchodzi ścieżka oznaczona zielono-białym kwadratem, prowadząca pod szczyt Magurycza Dużego (777 m n.p.m.), a ściślej do dawnego łemkowskiego kamieniołomu. Powstał on w XIX wieku. Wydobywano stąd twardy piaskowiec, który służył do wyrobu m.in. krzyży przydrożnych.



Ścieżka robi wrażenie bajkowej i tajemniczej. Jest tutaj mroczno i bardzo zielono. Drapię się stromo pod górę, muszę przechodzić przez powalone omszone pnie. A w kamieniołomie muszę bardzo uważać, żeby się nie poślizgnąć na wilgotnych skałach i bukowych liściach. Ostatecznie jestem tu całkiem sama, a skoro od Wołowca spotkałam zaledwie trzy osoby, a to przecież kilka kilometrów, to jest nikła szansa, że tutaj pod wieczór ktoś przyjdzie. A cały dzień nie miałam zasięgu w telefonie, bo w tej części Beskidu Niskiego tak jest.  Ale nagle na szczycie zaczynam być bombardowana wiadomościami od znajomych z całego dnia, co oznacza, że tu jest zasięg. Oddycham z ulgą, bo czuję się trochę bezpieczniej.


Poniżej jest ponoć osuwisko, powstałe w 1951 roku i dwa małe jeziorka, ale ścieżka tam nie prowadzi, więc głupotą by było się tam samej zapuszczać na poszukiwania.

Wracam na dół, wchodzę na szlak i dość szybko docieram na parking.



Po drodze zatrzymuję się w Gładyszowie. Jest tu malutki prywatny skansen prowadzony przez łemkowską rodzinę, a poświęcony kulturze i tradycji Łemków. Niestety, jest nieczynny, ale właściciel pozwala obejrzeć go z zewnątrz. W odtworzonej zagrodzie jest m.in. drewniana chałupa, dwa spichlerze i młyn wiatrowy. Udaje mi się nawet zajrzeć przez okno do izby i obejrzeć w ten sposób ekspozycję. A jest bardzo ciekawa. I ponoć pan Jan Dziubyna niezwykle ciekawie opowiada o wszystkich zgromadzonych tu eksponatach i codziennym życiu na dawnej łemkowskiej wsi. Na pewno tu jeszcze zajrzę, zwłaszcza, że w Gładyszowie budowana jest nowa drewniana cerkiew prawosławna. Jestem bardzo ciekawa, jak będzie wyglądać. No i powyżej skansenu jest bardzo ładny cmentarz wojenny z I wojny światowej.

To była kolejna przyjemna i relaksująca (no może poza wejściem na Magurycz) wycieczka. Coraz bardziej lubię się tu plątać…



Beskid Niski Banica Gładyszów Wołowiec Magurycz Duży
Ta strona korzysta z ciasteczek. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.