LISTOPAD
Modrzew europejski (Larix decidua)

Tatry Zachodnie - 7 sierpnia 2024


Marek kończy zdobywanie szczytów, potrzebnych mu do otrzymania odznaki „Diadem Gór Polskich”. Pomysłodawcą odznaki jest Oddział Wrocławskiego Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego. Uzyskuje się ją przez zdobycie 80 najwyższych szczytów pasm i masywów górskich w Polsce w randze mezoregionów oraz wybranych mikroregionów. To trudne zadanie.

Mieliśmy w tym roku pójść na Czerwone Wierchy, bo na liście jest Krzesanica, a także na Starorobociański Wierch. Marek chciał go zdobyć w ubiegłym roku jesienią, ale jakoś nie miałam na to ochoty i piętrzyłam trudności. Ale obiecałam, że w tym roku na pewno z nim pójdę.

Czerwone Wierchy zaplanowałam na początek lipca, bo też chciałam mieć z tego przyjemność i pofotografować sobie kwitnące wtedy rośliny, zwłaszcza te z bogatych muraw nawapiennych. Niestety, zawsze, jak zapowiadała się odpowiednia pogoda, to był jakiś ważny mecz w telewizji… Zdaje się, że będziemy musieli to przełożyć na następny rok…

Ale Starorobociański Wierch dopilnowałam. Co prawda nadal nie miałam na niego ochoty, ale musiałam dotrzymać obietnicy. Zapowiadała się akurat świetna pogoda w środku tygodnia (słonecznie, ale nie za gorąco, no i bez burz), bo w weekend na pewno bym się nie zgodziła pojechać. Polskie Tatry są tak od kilku lat zatłoczone, że to żadna przyjemność po nich wędrować.

Nie mogliśmy wyjechać zbyt wcześnie, bo z racji długiej trasy chcieliśmy skorzystać z kolejki Rakoń, która jeździ z Siwej Polany na Polanę Huciska. To prawie cztery kilometry marszu asfaltem, a przejazd  kosztuje tylko 10 złotych, więc warto skorzystać. Ale kolejka pierwszy kurs ma o godz. 8.00.


Dojeżdżamy na Siwą Polanę o 7.30. Jesteśmy zaskoczeni, bo udaje nam się zostawić samochód na pierwszym parkingu, tuż obok kasy biletowej – są jeszcze o tej porze wolne miejsca. Nie ma też żadnej kolejki po bilety wstępu do TPN. My mamy już bilety, bo Lila, chcąc nam oszczędzić straty czasu, kupiła je nam przez Internet. W miejscu, skąd odjeżdża kolejka, stoi tylko kilka osób. Do ósmej zbiera się większa grupka, ale kiedy przyjeżdża kolejka, która wraca właśnie z pierwszego, nadprogramowego kursu, wszyscy się mieścimy. Kolejka Rakoń to dwa wagoniki ciągnięte przez traktor ucharakteryzowany na lokomotywę. Policzyłam, że jednorazowo może zabrać około 50 osób.



Dojeżdżamy na Polanę Huciska. Idziemy najpierw kawałek dnem Doliny Chochołowskiej zielonym szlakiem. Proponuję Markowi, żebyśmy poszli do góry czerwonym szlakiem, bo jest tam bardzo strome podejście, i lepiej tamtędy wejść, niż zejść. Mozolnie drapiemy się do góry przez las. Całkiem zresztą ładny. Szkoda tylko, że jest tak stromo.



Po pokonaniu ponad 500 metrów przewyższenia wychodzimy z lasu i wchodzimy w piętro kosodrzewiny. Od razu mamy wspaniały widok na pobliski Kominiarski Wierch. A po chwili też na Trzydniowiański Wierch (1765 m n.p.m.) – pierwszy szczyt do zdobycia tego dnia. Podejście nie jest zbyt strome, mamy tylko jakieś 100 metrów przewyższenia. Ponieważ podziwiamy widoki, to nawet nie zauważamy, kiedy zdobywamy szczyt. Robimy sobie tu mały odpoczynek i idziemy dalej.


Turystów jest niewielu. Myśleliśmy, że będą tłumy. Okazuje się, że przynajmniej w tygodniu, w Tatrach Zachodnich nie ma nadmiaru ludzi. A spotykani na szlaku są kulturalni i sympatyczni, bo to tacy prawdziwi turyści, którzy kochają góry, a nie pchają się w nie po to, żeby pochwalić się potem na Facebooku.


Tuż poniżej szczytu czerwony szlak, którym szliśmy do tej pory, skręca w dół. Można nim wrócić do Doliny Chochołowskiej, robiąc w ten sposób pętlę. My idziemy dalej zielonym w stronę Kończystego Wierchu. Dawniej szlak prowadził przez szczycik o nazwie Czubik (1846 m n.p.m.), teraz go obchodzi.


Na Dudowej Przełęczy zaczyna się kolejne podejście. Tym razem to 200 metrów i jest mocno stromo. Na Kończysty Wierch wchodzi się czymś na kształt drewnianych schodów. Marek mówi, żebym szła po drewnianej belce, stanowiącej ich boczną krawędź. Rzeczywiście, tak jest zdecydowanie wygodniej.


Czołgam się pod górę, mając w głowie, że na Starorobociański Wierch będzie jeszcze ciężej. A ja już mam dość! W końcu staję z ulgą na wierzchołku. Drugi szczyt zdobyty! Pozostał nam jeszcze ten najważniejszy, będący celem naszej dzisiejszej wycieczki.

Na Kończystym Wierchu (2002 m n.p.m.) zielony szlak się kończy. I w prawo, i w lewo prowadzi teraz szlak czerwony.



W prawo na Jarząbczy Wierch, a my idziemy w lewo, w stronę Starorobociańskiego Wierchu (2176 m n.p.m.). Najpierw schodzimy jednak na Starorobociańską Przełęcz (1765 m n.p.m.), odpoczywamy nieco idąc granią prawie po płaskiej, wygodnej ścieżce, żeby dojść do momentu, w którym rozpoczniemy kolejne, strome podejście. Na szczęście już ostatnie.


Idziemy powoli, ale dzielnie do góry. Na szczęście pojawiło się trochę chmur i nie praży tak słońce, więc idzie się lżej. I kiedy w końcu stajemy na szczycie, to obydwoje jesteśmy z siebie dumni!



Krótki odpoczynek, sesja zdjęciowa i zaczynamy schodzić w dół. Mamy zaplanowaną pętlę, więc teraz dalej czerwonym szlakiem najpierw na Gaborową Przełęcz, a potem dalej. Zejście jest strome i ciężkie. Od tej strony Starorobociański prezentuje się majestatyczniej i groźniej. Widoki są piękne. Z przełęczy lekkie podejście pod Siwy Zwornik (1965 m n.p.m.), który bardzo tatrzańsko się prezentuje, potem zejście zielonym szlakiem na Siwą Przełęcz. Tu chwila odpoczynku.



Kolejnym etapem jest długie (5 km) i strome (800 m w pionie) zejście czarnym szlakiem Doliną Starorobociańską z powrotem do Doliny Chochołowskiej. Już w połowie mamy dość. Ale tak jest zawsze. Schodzenie, wbrew pozorom, jest cięższe niż wchodzenie. Ale musimy dojść. Z ulgą stajemy na dnie doliny. Jeszcze teraz tylko 2 kilometry na Polanę Huciska. Idziemy szybko. Mamy nadzieję, że załapiemy się na jeden z ostatnich kursów kolejki. W przeciwnym razie będziemy musieli iść kolejne cztery kilometry.


Jesteśmy zdziwieni, bo w Dolinie Chochołowskiej też nie ma tłumów. Spodziewaliśmy się, że o tej porze turystów będzie znacznie więcej. W związku z tym nie mamy problemów, żeby wrócić kolejką. Czekamy na nią kilka minut. Co prawda, mniej zapobiegliwe osoby, które rozsiadły się na ławkach po drugiej stronie drogi zostają, ale kierowca kolejki obiecuje po nich wrócić. Zdaje się, że jeździ, póki są chętni.

To była wspaniała wycieczka! Pogodę mieliśmy rewelacyjną. Trasa, dzięki skorzystaniu z kolejki nie była aż tak długa, bo tylko 18 kilometrów. Szlak był prawie pusty, więc było tak, jak lubimy najbardziej. Marek zaliczył kolejny szczyt, przybliżający go do upragnionej odznaki, a ja przypomniałam sobie swoją poprzednią wyprawę na Starorobociański Wierch. Obydwoje zaś przekonaliśmy się po raz kolejny, że mimo upływu lat, tatrzańskie szczyty ciągle są jeszcze w zasięgu naszych możliwości!



Tatry Zachodnie Tatry Trzydniowiański Wierch Starorobociański Wierch Kończysty Wierch
Ta strona korzysta z ciasteczek. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.