Beskid Niski - 27 marca 2021
Tym razem wycieczka botaniczna, chociaż też w Beskid Niski. Wracając
tydzień temu z Ropy, zwróciłam uwagę na ośnieżone północne zbocza Chełmu. Byłam tu z Krzyśkiem w 2012 roku, kiedy potrzebowałam zdjęć śnieżyczki przebiśnieg do
atlasu. Najwyższa pora wrócić, zwłaszcza, że mimo śniegu, śnieżyczki powinny
już zakwitnąć.
Tak mi się dobrze jechało, że się zagapiłam, i przejechałabym Grybów. Dodarło to do mnie w ostatniej chwili, 50 metrów przed skrętem w ulicę Zdrojową, która prowadzi do przysiółka Podchełmie, skąd zamierzam wyruszyć. Niebieski szlak prowadzi tędy od samego dołu, ale nie zamierzam iść czterech kilometrów asfaltem. Droga jest wąska, stroma i kręta. Jak jedzie samochód z przeciwka, to jest problem. Ale mnie się udaje, po drodze mijam tylko dwa, i to akurat w miejscach, gdzie bezpiecznie można zjechać na bok. Ale troszkę adrenaliny jest.
Zatrzymuję się na parkingu przy kaplicy (chociaż lepiej tego
nie robić, bo jest to teren prywatny i właściciele się denerwują – dlatego
przed parkingiem obok kaplicy zrobili ogrodzony i wysypany żwirem placyk, który
ma służyć turystom, lepiej skorzystać z niego).
Kaplica pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa została
zbudowana w 1934 roku przez dwóch braci księży, Ignacego i Bernarda Dziedziaków. Jest pięknie położona i ma
charakterystyczną sylwetkę ze stromym strzelistym dachem.
Na Podchełmiu w czasie II wojny światowej działali
partyzanci, którzy przychodzili tu często na mszę, dlatego Niemcy nazwali go
„Banditen Kirche – kościół bandytów”.
Kiedy wysiadam z samochodu, wiatr jest tak silny, że zaczynam żałować, że tu przyjechałam. Miało być przecież ciepło, koło 18 stopni. Nie wzięłam więc windblockowej kurtki, tylko grubszy polar. Na szczęście zabrałam jeszcze wiatrówkę oraz czapkę i rękawiczki. Wszystko to na siebie teraz wkładam, na czapkę naciągam jeszcze kaptur, i ruszam. Ostatecznie, jak już tu jestem… A poza tym strasznie chce mi się tych przebiśniegów. I staram się nie myśleć, jak może wiać na szczycie.
Chełm (781 m n.p.m.) to wybitny szczyt, trochę jak te w Beskidzie Wyspowym. Zaliczany do Korony Beskidu Niskiego. Położony jest na
północnych jego krańcach, w tzw. Górach Grybowskich. Jego sylwetkę
widać z daleka, bo jest bardzo charakterystyczna. Mnie kojarzy się z Cergową.
Szlak prowadzi najpierw betonową drogą u podnóży Chełmu,
jakby go okrążając. Widoki są stąd bardzo ładne. Kiedy schodzi trochę niżej,
wiatr robi się zdecydowanie słabszy. Mogę ściągnąć kaptur i rękawiczki.
Docieram do miejsca, w którym szlak opuszcza drogę i zaczynam mozolną wspinaczkę na szczyt. Tu już właściwie nie wieje. Szczyt jest
całkowicie zalesiony, więc widoków nie ma z nie właściwie żadnych. Ale za to
zbocza i szczyt porośnięte są wczesną wiosną łanami przebiśniegów.
Na początku wspinaczki spotykam parę młodych ludzi, którzy schodzą już na dół. Potwierdzają, że śnieżyczki już kwitną, więc wiem, że nie wspinam się na darmo. To zdecydowanie dodaje mi wigoru.
Już po kwadransie znajduję najpierw kilka żywców
gruczołowatych, a potem moje upragnione kwiatki. Całe zbocze jest nimi porośnięte. Zrzucam
plecak, bo jest tu stromo i robię postój na pierwszą sesję fotograficzną.
Przebiśniegi są tu już w pełni kwitnienia.
Dalej jest mała przerwa, ale potem łany tych pięknych,
przedwiosennych kwiatów (czasem zakwitają już w lutym) towarzyszą mi aż na
szczyt.
Na wierzchołku jest krzyż, obok niego ławeczka, na której można
odpocząć. Ponieważ nie jestem zmęczona, idę szlakiem dalej wzdłuż grzbietu,
zwłaszcza, że wbrew oczekiwaniom, wcale tu nie wieje. Północne stoki, niezwykle
strome, ciągle jeszcze pokrywa śnieg. Porośnięte są bukami z dużą domieszką jaworu. Kiedy docieram do miejsca, w którym szlak
zaczyna schodzić w dół, wracam pod krzyż.
Robię sobie tu przerwę na drugie śniadanie. No i rozbieram się, bo jest już bardzo ciepło. A potem schodzę znowu w dół szlakiem. Są tu jakieś inne ścieżki, ale ja chcę wrócić jeszcze do „moich” przebiśniegów. I to dobra decyzja, bo wśród tysięcy 3-płatkowych kwiatów, zauważam jeden, który ma 4 płatki. Myślę, że ponieważ to rzadkość, to jak czterolistna koniczyna, przyniesie mi szczęście. Ano zobaczymy. Ja i tak już jestem szczęśliwa, bo to ciekawe botaniczne znalezisko.
W okolicach ostatnich przebiśniegów zauważam ścieżkę w dół.
Jest jeszcze wcześnie, więc postanawiam opuścić szlak i trochę się zgubić.
Droga prowadzi południowym zboczem, więc może będę miała szczęście i znajdę
jakieś inne kwitnące roślinki. Zatrzymuję się pod dorodną jodłą, z ogromnym zrakowaceniem. Tak dużego jeszcze
nigdy nie widziałam. Z dołu przypomina gigantycznego smardza.
W lesie, poza śledzienicą skrętolistną, żadne inne rośliny jeszcze nie kwitną,
ale kiedy wychodzę na łąki, to na brzegu lasu znajduję ich sporo. Krzaczki wawrzynka
wilczełyko, rozkwitłe już lepiężniki białe, miodunkę ćmę i łany kwitnących
podbiałów pospolitych. A w źródlisku wyszła już knieć błotna. Lada dzień rozkwitnie. No i udaje mi się sfotografować pierwsze w tym roku motyle. Zwłaszcza listkowców
cytynków fruwało dzisiaj mnóstwo. Same samce, szukające potencjalnych
partnerek. Bez błądzenia docieram do szlaku i wracam pod kaplicę, gdzie
zostawiłam samochód.
To była bardzo udana wycieczka. Słońce miałam przez cały czas.
A kiedy wróciłam do domu, zrobiło się pochmurno. Znowu miałam szczęście.