Góry Sanocko-Turczańskie - 3 września 2022
Obiecałam Markowi, że pojedziemy w Góry Słonne, bo miał tam
do zaliczenia dwa szczyty. A przy okazji zobaczę nowy rezerwat - Przysłup - utworzony w ubiegłym roku.
Ustaliłam, że graniczy z czerwonym szlakiem, prowadzącym z Przełęczy Przysłup
na jeden z Marka szczytów. Czyli obydwoje będziemy zadowoleni!
Odkładaliśmy tę wycieczkę już jakiś czas, więc mimo, że
pogoda nie była zapowiadana najlepsza, bo miało być cały dzień pochmurnie, ale przynajmniej miało nie padać, więc zdecydowaliśmy się pojechać.
Marek zaplanował dwie trasy, jedną z Lisznej, na Słonny Wierch (N-W - północno-zachodni), a drugą z Przełęczy Przysłup na Słonny Wierch (S-E – południowo wschodni). Jest tu jakieś zamieszanie z nazewnictwem i wysokością. Ale wrócę to tego później.
Dojeżdżamy do Sanoka, mijamy go, i skręcamy na Liszną. Samochód zostawiamy na Przełęczy pod Słonnym Wierchem. Wyruszamy czerwonym
szlakiem. Zaraz na początku wita nas tablica informująca, że możemy tu spotkać
niedźwiedzia. Trochę to bagatelizujemy, bo ostatecznie znak jest tuż przy wsi.
Ale potem rzeczywiście trafiamy na środku ścieżki na odchody, które wyglądają
na niedźwiedzie. Na dodatek dość świeże! Ale jakoś nie czujemy się zagrożeni.
Szlak nie jest zbyt
ciekawy, zwłaszcza o tej porze roku. Docieramy pod szczyt. Ma na niego
prowadzić ścieżka, bo jest powyżej szlaku. Ale żadnej nie zauważamy. Dochodzimy w ten sposób do skrzyżowania ze
ścieżką oznaczoną niebiesko-białym kwadratem. Schodzimy na nią, licząc, że może
stamtąd uda nam się dotrzeć na szczyt. I rzeczywiście, po kilkunastu zaledwie
krokach jest informacja i strzałka, zrobiona z gałęzi, kierująca na szczyt.
Ścieżka jest zresztą dobrze widoczna. Po chwili jesteśmy już przy tablicy. A ściślej przy dwóch. Każda zawiera inne informacje. Na jednej, umieszczonej tu
przez Stowarzyszenie Łączy Nas Sanok, czytamy, że zdobyliśmy Słonny Wierch o wysokości 667 m n.p.m., a na drugiej, chyba PTTK-owskiej, że Słonny
(płn.-zach.) o wysokości 668 m n.p.m. Niby różnica niewielka, ale jednak…
Postanawiamy zejść w dół dość wyraźną ścieżką, która
prowadzi w dobrym kierunku. Rzadko ktoś
nią chodzi, więc jest zarośnięta trawą. Marek idzie pierwszy, słyszy, że jakieś
spore zwierzę umyka ze ścieżki w las. A po kilkunastu krokach zatrzymujemy się
zdziwieni. Trawa w tym miejscu jest całkowicie wydeptana. Wszędzie pełno
wilczych odchodów, niektóre zupełnie świeże, najprawdopodobniej dzisiejsze. Czyżby wilcza toaleta? Chyba spłoszyliśmy wilka, bo żadne inne zwierzę by raczej w takim miejscu nie przebywało. W każdym razie widać, że bywa tu często cała wataha. A pod nisko opadającymi gałęziami świerka widać mocno uczęszczaną ścieżkę. Tak
jakby wilki nieustannie jej używały. Nie sprawdzamy jednak, dokąd prowadzi.
Raczej nie mielibyśmy ochoty dotrzeć do wilczej nory.
Schodzimy na dół, docieramy do zielonego szlaku, a nim do
drogi, prowadzącej na przełęcz, gdzie zostawiliśmy samochód. Niestety, musimy
podejść kawałek asfaltem. Ale najwyżej pół kilometra. Za to zrobiliśmy pętlę, a właściwie pętelkę, bo to tylko 7 kilometrów.
Na przełęczy postanawiamy zrobić sobie odpoczynek i coś
zjeść. Jest ławeczka. Przewidując, że dzień będzie chłodny, zrobiłam dwa
termosy herbaty – dla Marka i dla siebie. To był doby pomysł. Kiedy kończymy posiłek, zatrzymuje się koło nas samochód. Koledzy podwieźli drwala do domu. Wdajemy
się z nim w pogawędkę. Pytamy o wilki. Tak, jest w tej okolicy duża wataha. Pan
utrzymuje, że liczy 12 sztuk. No i że mają tutaj z wilkami ciągłe kłopoty. Jakiś czas
temu włóczący się samotnie wilk, prawdopodobnie wyrzucony z watahy, pożarł mu
na podwórku jamnika. To niestety dość częste w tych rejonach.
Odważamy się zapytać o niedźwiedzia. Okazuje się, że
tabliczki są jak najbardziej na miejscu. Całe lato grasowała tam młoda,
dwuletnia niedźwiedzica. Wchodziła na podwórka, porywała kaczki i kury. W Wujskiem dostała się do klatki z królikami i zagryzła 15 sztuk. Ba, pojawiła
się także na podwórku naszego rozmówcy, gdzie zauważył ją jego wnuczek. Została
uśpiona, założono jej obrożę telemetryczną i wywieziono w Bieszczady.
Ale niestety bardzo szybko wróciła i pojawiła się w dzielnicy Sanoka Olchowce. Widywana była też w sanockim
skansenie. Próbowano ją odstraszać, ale nie przyniosło to rezultatu. Uśpiono ją
i wywieziono tym razem znacznie głębiej w Bieszczady, bardzo daleko od siedzib
ludzkich. Chyba jeszcze nie wróciła, bo nie znalazłam żadnych informacji na ten
temat. Czyli zauważone przez nas odchody musiał zostawić inny niedźwiedź. O ile
to był miś, ale raczej tak.
Nudny spacer bukowym lasem od razu po tych opowieściach
zyskał na atrakcyjności.
Jedziemy zaliczyć następny szczyt. I mój rezerwat. Dzielnie
wjeżdżam serpentynami na Przełęcz Przysłup. Tu zostawiamy samochód i idziemy
czerwonym szlakiem w stronę kolejnego Słonnego Wierchu. Zdobywamy Przysłup (658 m n.p.m.), a potem
docieramy do rezerwatu o tej samej nazwie. Niestety, o tej porze roku, jak wszystkie
rezerwaty leśne, nie prezentuje się zbyt ciekawie. Zwłaszcza, że na dodatek
jest pochmurnie. Ale wiosną musi tu być całkiem ładnie, bo łanowo rośnie tu miesiącznica trwała. Widziałam jej kwitnące łany pod Cergową, więc wiem, jak to
pięknie wygląda.
Mija nas grupa turystów na koniach. A potem szaleńcy na
kładach i motorach. Nic ich nie obchodzi, że wtargnęli na teren rezerwatu.
Zdobywamy szczyt. Tu umieszczona jest tabliczka Stowarzyszenia
Łączy Nas Sanok, informująca, że jesteśmy na szczycie o nazwie Słonny (668 m
n.p.m.) Tabliczki PTTK nie ma, jest za to zafoliowana kartka z informacją, że jest to Słonny (poł.-zach. o wys. 668 m n.p.m.). Tak do końca to nie wiemy, jak te szczyty się poprawnie nazywają,
ale zdobyliśmy je i Marek jest o dwa bliżej do swojej odznaki.
Wracamy tą samą drogą, bo innej możliwości tu nie mamy. To w sumie jakieś 8 kilometrów. Tym razem żadnych śladów wilków czy niedźwiedzi nie
było, drwala żadnego też nie spotkaliśmy, więc nie było więcej ciekawych opowieści - było zdecydowanie nudniej.
Marek planował jeszcze, żeby w drodze powrotnej zaliczyć
jeszcze szczyt o nazwie Tokarnia w Beskidzie Niskim. Krótka trasa, ale jak
przeliczamy czas, to okazuje się, że musiałabym wracać po ciemku, a że tego
bardzo nie lubię, to rezygnujemy. Obiecuję Markowi, że na pewno się z nim tam
wybiorę.
Mimo nieciekawej trasy i pochmurnej pogody wracamy bardzo
zadowoleni do domu.
Góry Sanocko-Turczańskie Słonne Wierchy