Pogórza Przedtatrzańskie (Pogórze Spisko-Gubałowskie) - 11 sierpnia 2023
Podczas czerwcowej wycieczki do Juraniowej Doliny (Juráňova dolina) wymyśliłam kolejną wycieczkę z Orawic (Oravice). Tym razem na szczyt o nazwie Skorušina Skoruszyna (Skorušina - 1314 m n.p.m.), najwyższy szczyt Skoruszyńskich Wierchów (Skorušinské vrchy), położonych na terenie Pogórzy Przedtatrzańskich (dawniej na Pogórzu Spisko - Gubałowskim).
Szczyt jest zalesiony, ale jest na nim niewielka wieża
widokowa, więc coś można zobaczyć, a po drodze są tu i ówdzie widoki na Tatry.
No i nigdy tam jeszcze nie byliśmy - wystarczający powód, żeby się wybrać na
wycieczkę.
Początkowo nie planowaliśmy ogniska, podejrzewając, że po
kilkudniowych opadach możemy nie znaleźć dość suchych gałęzi. Koło wpół do
dziewiątej wieczorem zaczęłam się przyglądać opisom wycieczek na ten szczyt i wtedy odkryłam, że jest tam zadaszona wiata, ławeczki i przygotowane miejsce na
ognisko. Dobrze, że mam dobrze zaopatrzony sklepik tuż koło domu, czynny do
dziewiątej. Pięć minut i miałam już kiełbasę, chleb i musztardę.
W Orawicach przed dziesiątą rano było jeszcze spokojnie i sporo miejsc na parkingach. To kąpielisko, wiec ruch zaczyna się tu później, często po południu.
Marek poprowadził nas w kierunku Chaty Oravica, bo uważał,
że tamtędy prowadzi szlak. Nam z Lilą też wydawało się to logiczne. Ale po
pewnym czasie zaniepokoił mnie brak oznaczeń szlaku. I jak sprawdziłam to na
naszej niezawodnej mapie, to się okazało, że jesteśmy od szlaku dość daleko, i
że on wychodził po przeciwnej stronie parkingu. Ale nie chciało się nam wracać, wiec zerkając
co chwila w telefon, przedzieraliśmy się przez dość podmokły, a co za tym idzie
błotnisty las. Na dodatek było to strome zbocze, ale nie mieliśmy innego
wyjścia. A miały być widokowe łąki! Marek
na wszelki wypadek trzymał się od nas z daleka. Dwie marudzące kobiety to było
dla niego trochę za dużo!
Udało nam się wreszcie doczołgać do stokówki i nią dojść do
czerwonego szlaku, którym mieliśmy iść.
Weszliśmy na niego dokładnie w miejscu, w którym schodził z widokowych polan i wchodził do lasu. Bardzo strome i paskudne podejście. Ale nie mamy wyboru. Na szczęście nie aż tak długie.
Docieramy na szczyt Błotnej (Blatná 1155 m n.p.m.) Nie ma żadnej tabliczki. Ale szlak robi się tu ładny, mimo, że jest tu mocno podmokły i błotnisty teren (nazwa szczytu idealnie to oddaje). Prowadzi właściwie całkiem po płaskim terenie. Potem zaczyna się nieco wznosić. I przypomina w tym miejscu nieco szlaki z Beskidu Śląskiego. W pewnym momencie las znika, a pojawia się piękny widok na Tatry. Na pierwszym planie oczywiście Osobita (Osobitá).
Dalej szlak znowu wchodzi do lasu i stromieje. Zdobywamy Skoruszynę.
Niewielka polana otoczona drzewami. Zero widoków. No, ale jest przecież wieża.
Rzeczywiście, jest tu zadaszona wiata, stoły i ławy oraz otoczone kamieniami
miejsce ogniskowe. Są przygotowane patyki, na których można usmażyć kiełbasę (my
mamy niezawodne swoje, składane), wokół jest pełno suchych gałęzi,
pozostawionych po wycince, no i bardzo porządna siekiera. Jesteśmy pod
wrażeniem!
Zaczynamy od rozpalenia ogniska, bo już jesteśmy porządnie głodni.
Mamy też gorącą herbatę w termosie – do pieczonej kiełbasy jak znalazł!
Znajdujemy tu też grabki do zbioru borówek, więc Marek
zabiera się do wypróbowania, jak się nimi zbiera, bo wokół jest mnóstwo
borówkowych krzaczków aż granatowych od wielkiej ilości dorodnych owoców.
Nawet, jak na pierwszy raz, sprawnie mu to idzie! Kilka ruchów i ma pełny kubeczek!
A potem wchodzimy na wieżę. Metalowy, dziwaczny zabytek z lat 70. Ale dobrze się trzyma. Tyle, że wejście na nią jest dość ekstremalne.
Wchodzi się po pionowej drabinie. Zawsze na takich konstrukcjach chwyta mnie
lęk wysokości, ale cóż… trzeba się tam wdrapać.
Widoki z góry nie są rewelacyjne, bo wieża jest zdecydowanie
za niska. Ale Tatry są stąd widoczne całe - od Tatr Bielskich aż po Siwy
Wierch. To rzadkość. Po drugiej stronie widać Pilsko i Babią Górę oraz Jezioro Orawskie.
Kiedy się pakujemy, pojawia się piątka Polaków. Wcześniej
minęliśmy podobną grupę Słowaków, którzy schodzili w dół. I to już wszyscy turyści,
jakich spotkaliśmy przez cały dzień. Szlak raczej do uczęszczanych nie należy.
Żeby nie wracać tą samą trasą, decydujemy się wykorzystać lokalne drogi, bo żaden inny szlak do Orawic nie schodzi. Najpierw idziemy dalej czerwonym szlakiem do szczytu o nazwie Mikulovka (1193 m n.p.m.), tam mamy pewien problem, bo chcemy zejść kawałek zielonym szlakiem, a ponieważ zdaje się, nikt nim nie chodzi, to nie możemy znaleźć miejsca, w którym odchodzi od czerwonego szlaku.
Ale po chwili poszukiwań i mapie w telefonie udaje się nam go znaleźć. Nie jest zbyt atrakcyjny, prowadzi częściowo dość stromą stokówką, przez
las, w którym prowadzony jest wyrąb. Ale rośnie tu sporo kurek, więc zajmujemy
się ich zbieraniem… i gubimy szlak. Nie zauważyliśmy, kiedy zboczył w las i szliśmy dalej tą leśną drogą. Ale po sprawdzeniu na mapie okazuje się, że nią
też dojdziemy dokładnie do miejsca, w którym łączy się z inną stokówką, którą
zaplanowaliśmy powrót. Ostatni fragment jest bardzo zniszczony przez ściągane tędy
drewno, no i co za tym idzie, bardzo błotnisty.
Z ulgą wychodzimy na szeroką, utwardzoną drogę. Tu od czasu
do czasu można zobaczyć w prześwitach między drzewami Tatry.
Potem schodzimy z tej drogi na inną, węższą, która ma nas
doprowadzić do czerwonego szlaku. Po krótkiej wędrówce docieramy do miejsca, w którym pojawiają się jego znaki. My schodzimy oczywiście na dół. Idziemy
pięknymi polanami i cieszymy się pięknymi widokami na Tatry. Dość krótko
niestety. Pojawia się stado owczarków. Spore, w tym jeden agresywny. Potem owce
i pasterz, który jednak nie usiłuje tego psa uspokoić. Idziemy z duszą na
ramieniu, zwłaszcza Marek, który od dzieciństwa boi się psów. Owczarki dość
długo nie odpuszczają. W końcu się od nich uwalniamy i docieramy na parking w Orawicach. Lila z Markiem idą na piwo, ja dostaję lody. No i wracamy, bo jest
już dość późno, a kawał drogi przed nami, a chciałabym zdążyć przed zmierzchem,
bo nie lubię prowadzić samochodu po ciemku.
W sumie jesteśmy zadowoleni z wycieczki, chociaż można było
wybrać ciekawsze miejsce. Ale pogodę mieliśmy wspaniałą – było słonecznie, ale
nie gorąco. Wymarzona pogoda na wędrówkę po górach. Nieznane całkiem góry, ognisko,
pieczona kiełbasa, adrenalina przy wejściu na wieżę, no i trochę pięknych
widoków – wszystko to sprawiło, że mimo błądzenia i błotnistego szlaku oraz
paskudnych psów na koniec, wróciliśmy bardzo zadowoleni do domu.
Pogórza Przedtatrzańskie Skoruszyna Skoruszyńskie Wierchy