Beskid Sądecki - 30 marca 2025
Jakkolwiek zadowolona jestem, że udało mi się odwiedzić w ostatnim czasie tak wiele wojennych cmentarzy, to czas wrócić w góry.
Zamierzam wybrać się w Beskid Sądecki i powalczyć z KBS.
Ostatecznie jestem już na końcówce…
Wymyślam sobie całkiem ciekawą trasę. Pętlę z Obidzy, podczas przejścia której zaliczyłabym dwa sporo od siebie oddalone szczyty – Skałkę (1163 m n.p.m.) i Spadzie (1058 m n.p.m.).Oczywiście, częściowo poza szlakami.
Dojeżdżam do Obidzy, skręcam za kościołem w lewo. Jadę trochę za daleko, więc wracam i zostawiam samochód tam, gdzie stoi już kilka samochodów i akurat jest na mój miejsce. Mogłabym zjechać jeszcze trochę niżej, ale będę tędy wracać, więc to nie ma dla mnie znaczenia.
Schodzę jeszcze kawałek niżej i skręcam w lokalną drogę,
prowadzącą do przysiółka Stos. Zamierzam
nią dotrzeć do niebieskiego szlaku. Jest mocno stroma, ale dzielnie drapię się
do góry. Po drodze mija mnie małżeństwo wracające z kościoła do domu. Proponują,
że mnie podwiozą. Oczywiście odmawiam, bo przecież jestem na pieszej wycieczce! Ale po kilkuset metrach zaczynam trochę żałować… Jakoś tak ciężko mi się idzie
do góry…
Na razie świeci jeszcze obiecane w dopołudniowych godzinach
słońce. Docieram do szlaku. Prowadzi teraz częściowo przez widokowe łąki. Humor
mi się od razu poprawia. Niestety, już przed dziesiątą pojawiają się chmury i słońce się za nimi chowa. A miało świecić do dwunastej…
Dochodzę do GSB, idącego z Krościenka nad Dunajcem na
Przehybę. Teraz nim będę szła, bo Skałka jest położona przy nim.
Na początku przyjemny spacer lasem, ale potem pojawia się
bardzo strome podejście. I jeszcze kolejne dwa. No ale tę wysokość trzeba
przecież "zrobić"…
Dochodzę do miejsca, w którym zauważam bardzo ładne skupisko
wychodni skalnych. Są pokryte pięknym, zielonym mchem. Sporo nad szlakiem,
ale wdrapuję się do nich, żeby je sobie dokładnie obejrzeć. Było warto, bo są
rzeczywiście ciekawe i efektowne. Zwłaszcza, że za wiele atrakcji tu nie ma, bo
szlak prowadzi cały czas lasem.
Ale kwitną tu i ówdzie wiosenne geofity, pojawiają się nawet
śnieżyczki przebiśnieg. Tuż przed Skałką las jest mocno zniszczony, więc
pojawia się m.in. widok na Przehybę.
Spotykam po drodze tylko dwie osoby – młodą dziewczynę, z którą wdaję się w pogawędkę. "Robi" GSB i schodzi dzisiaj z Przehyby do
Krościenka. No i biegacza, który rzuca mi cześć w biegu. A przecież jest
niedziela i to jest uczęszczany szlak!
Docieram na szczyt. Trochę zmęczona, bo ostatecznie zrobiłam
700 metrów przewyższenia. Robię kilka zdjęć i rozsiadam się, żeby zjeść zasłużone
drugie śniadanie.
Dzwonię też do Marka, żeby się pochwalić zdobytym szczytem KBS.
Przy okazji chcę się dowiedzieć o skrót na Przełęcz Minkowską, o którym mi wspominał.
Wyjaśnienia okazują się wystarczająco jasne, żeby znaleźć
ukrytą w lesie ścieżkę, której nie ma na mapie, ale którą Marek kilkakrotnie
już przechodził. Idę co prawda trochę z duszą na ramieniu, bo nikt tamtędy poza
jeleniami ostatnio nie chodził, dodatkowo jest śnieg i jakoś tak dziko…
Ale to rzeczywiście świetny skrót – 350 metrów zamiast dwóch
kilometrów szlakami. Po chwili jestem już na przełęczy. Stamtąd idę znanym mi
już szlakiem narciarskim, którym szliśmy na Jasiennik. Przechodzę obok strzałki
kierującej na jego szczyt – dzisiaj, tak jak przewidywałam, wejście tędy jest
bardzo ciężkie – zniszczona przez ciężki sprzęt ścieżka jest bardzo błotnista.
Idę jeszcze kawałek dalej i docieram do rozwidlenia dróg.
Patrząc na mapę w telefonie, wybieram tę, z której według mnie najłatwiej
będzie podejść na szczyt Spadzi.
Co prawda, cała jest zawalona połamanymi drzewami, ale bez
większego problemu można przejść. Docieram do strzałki kierunkowej umieszczonej
tam przez Marka. Czyli, że dobrze wybrałam. Na szczyt wchodzi się tamtędy
bardzo wygodnie. Zbocze z tej strony nie jest strome.
Znajduję tabliczkę z oznaczeniem szczytu i robię sobie
spacer po skalistej grani. Bardzo mi się ten szczyt podoba. Przyglądając się
wychodniom skalnym zauważam coś ciekawego. Poniżej szczytu, przy dużej skałce, ktoś
zbudował kamienny domek. Po co, nie wiem, ale fajnie to wygląda.
Schodzę ze Spadzi i idę dalej leśną drogą. Tu też leżą powalone
młode świerki. Pilnie pilnuję trasy, bo muszę nie przegapić zejścia z tej drogi
na inną – w stronę Jaworzyny (941 m n.p.m.).
Tu już nie ma wiatrołomów i idzie się wygodnie. Aż do pewnego momentu. Nie mam jeszcze świadomości, że zaczyna się właśnie kolejna „wyprawa po przygodę”. Patrząc na mapę, wybrałam sobie najkrótszą trasę do przysiółka Wyrwanówka, bo stamtąd już miałam tylko kawałek do samochodu. Zaznaczonymi na mapie ścieżkami.
Droga, którą idę, skręca nagle w prawo i przechodzi na drugą stronę potoku. A według mapy moja ścieżka jest po lewej jego stronie, a nie po prawej. Ale przechodzę przez potok i nią idę. GPS pokazuje, że to zła droga. Wracam, rzeczywiście na wprost schodzi na dół jakaś zarośnięta ścieżka. Idę nią kawałek. GPS jest zadowolony - jestem na właściwej drodze. Tyle, że ona schodzi do potoku i tam się kończy. Była tu prowadzona ścinka, więc jest bardzo dużo pozostałości po niej. Ścieżki ewidentnie nie ma, a brzegi są zawalone połamanymi gałęziami i nie da się tamtędy iść bez strachu przed skręceniem nogi.
Ale według GPS-u
nadaj jestem na dobrej ścieżce! W związku z tym idę środkiem
potoku. Na szczęście wody jest niewiele i po kamieniach jakoś udaje mi się
posuwać do przodu. Po obu stronach strome zbocza i nie ma szansy, żeby z tego dna
potoku się wydostać. Idę tak kilkaset metrów. Mam już dosyć, kiedy potok skręca,
a ja wychodzę na drogę. Teoretycznie powinnam pójść w prawo, ale GPS pokazuje,
że źle idę. Droga skręcająca w lewo nie wchodzi w rachubę. A trzeciej nie ma!
Coś w tym miejscu ścieżki są źle na mapie zaznaczone, bo
innego wytłumaczenia nie ma. Niestety, czasem tak bywa.
Decyduję się, że pójdę tą drogą w prawo. Może doprowadzi mnie w okolice Wyrwanówki, bo jestem już blisko. I to dobra decyzja, bo najpierw słyszę ujadanie psa, a potem przez drzewa zauważam łąkę. Poza Wyrwanówką innej tu nie ma. Schodzę więc z drogi i idę na przełaj przez las - tak do niej docieram. Jestem tak szczęśliwa na widok zabudowań, że nie patrzę, jak idę. Zahaczam nogą o pęd jeżyny i robię w powietrzu salto. Ja w jedną stronę, plecak w drugą, a aparat w trzecią! Ale o dziwo, nic mi się nie stało. Zbieram swoje rzeczy i schodzę na dół. I jestem bardzo zadowolona, że udało mi się wrócić do cywilizacji!
Po krótkim marszu asfaltem docieram do potoku Majdan.
Schodzę nad brzeg, bo jest wart, żeby mu się przyjrzeć. Kwitnie tu już mnóstwo
geofitów – żywce gruczołowate, zawilce gajowe i rutewka zdrojówkowata.
Dociera do mnie, że jestem już bardzo niedaleko od słynnego Wodospadu Wielkiego na potoku Majdan (inaczej Majdańskim Potoku), jednego z największych wodospadów w Beskidzie Sądeckim. I rzeczywiście po chwili mogę go już podziwiać z góry. Postanawiam od niego podejść od drugiej strony. Ze zdziwieniem zauważam, że tuż przy skręcie na prowadzącą do niego drogę zaparkowałam rano samochód.
Przechodzę przez mostek i… zderzam się z tablicą, na której
wyraźnie pisze, że dalej przejścia nie ma!
A inaczej do wodospadu się nie dojdzie! Ale ja zaradna
kobieta jestem! Nie wolno drogą? Zakazu dojścia potokiem nie ma! Metr przed tablicą
włażę więc w potok. Ostatecznie jeden mam już dzisiaj za sobą! Co prawda, ten jest
dość głęboki, ale bokiem da się przejść, zwłaszcza, że mam ze sobą kije trekkingowe.
Sto metrów i mogę podziwiać wodospad. Niech się właściciele drogi wypchają! Co
prawda trochę ich rozumiem, bo jak zaczęły się tu pewnie pojawiać hordy „turystów”,
żeby sobie zrobić przy wodospadzie zdjęcie, a na dodatek pewnie hałasowali i śmiecili…
Zadowolona ze
zdobycia dwóch szczytów KBS podczas jednej wycieczki, szczęśliwa z powrotu do
cywilizacji (a byłam już mocno podłamana), wsiadam do samochodu i wracam do
domu. No i trasa była zdecydowanie krótsza, niż planowałam – raptem 14 kilometrów (ale to dzięki Markowi i jego znajomości Beskidu Sądeckiego). Było
super!
Beskid Sądecki Pasmo Radziejowej Obidza Skałka Spadzie