Tatry - 24 sierpnia 2023
Marek musi kolejny raz wdrapać się na Rysy. Obiecałam się
więc z nim wybrać, bo Lila samego by go nie puściła. Wolelibyśmy wejść tam od
polskiej strony, bo on wchodził tamtędy jeszcze jako student, a ja nigdy. Ale
rezerwowanie miejsca na parkingu w Palenicy Białczańskiej, pokonanie niemiłosiernie
zatłoczonego szlaku do Morskiego Oka w dwie strony, a potem jeszcze stanie w ponoć długich kolejkach na szlaku w trudniejszych miejscach, raczej przerasta nasze
możliwości, zwłaszcza psychiczne. Szkoda. Żałuję, że nie weszłam tamtędy wcześniej, kiedy Tatry nie cieszyły się aż taką popularnością. No, ale wtedy
zdobywałam kolejne szczyty, a na Rysach już byłam, chociaż od słowackiej
strony, więc się tam nie wybierałam, póki nie zdobędę tych, na których jeszcze
nie byłam.
Wyjeżdżamy o piątej, bo miesiąc temu przekonałam się, że tu
także zaczyna być tłoczno, bo spora część polskich turystów też się przeniosła na
Słowację, licząc, że będzie tu luźniej. I do tej pory było. Ale zdaje się, że
to szybko zaczyna się zmieniać.
Droga Wolności (cesta Slobody) jest w remoncie, więc w pewnym momencie natrafiamy na zamknięty jej fragment i spory objazd. Przed miejscowością Wyżnie Hagi (Vyšné Hágy) zjeżdżamy na dół i przez Stwołę (Štôla), Mięguszowce (Mengusovce) i Tatrzańską Szczyrbę (Tatranská Štrba) wracamy na Drogę Wolności, niedaleko skrętu nad Popradzki Staw (Popradské pleso), skąd mamy wyruszyć.
Miejsc do zostawienia samochodu jest już niewiele. Gdybyśmy
wyjechali o szóstej, jak chciał Marek, to byłby spory problem. Idziemy do
szlaku wzdłuż drogi, przy której zaparkowane są głównie samochody z polskimi
rejestracjami. Można się tego było spodziewać. To znaczy, że szlak będzie też
zatłoczony.
Na razie jednak idzie się przyjemnie. Jest przyjemny chłodek. To miła odmiana po ostatnich upałach. No i póki co, jest spokojnie.
Spotykamy nielicznych turystów. Idziemy niebieskim szlakiem. Prowadzi on przez dolną część Doliny Mięguszowieckiej (Mengusovská dolina) niestety asfaltową drogą. Jakieś cztery kilometry. Na początku jest widokowy, potem
wchodzi w las.
Docieramy do rozwidlenia szlaków w pobliżu Popradzkiego
Stawu. Idziemy dalej niebieskim, ale w tym miejscu zamienia się on już w górską, kamienistą ścieżkę. Po chwili marszu wychodzimy z lasu i mamy wreszcie
piękne widoki. Rosną tu dorodne limby. Docieramy do rozejścia szlaków przy
Rozdrożu nad Żabim Potokiem (Rázcestie nad Žabím potokom). Można stąd pójść
na Koprowy Wierch (Kôprovský štít), niebieskim
szlakiem lub czerwonym na Rysy. Na
Koprowym byliśmy razem we wrześniu 2016 roku i bardzo miło tę wycieczkę
wspominamy. Towarzyszył nam wtedy mój najmłodszy syn.
Teraz oczywiście skręcamy na szlak czerwony. Jest niestety
mocno zatłoczony, ale nie mamy wyjścia. Pocieszamy się myślą, że w weekend
będzie znacznie gorzej. Ścieżka pnie się stromo zakosami do góry. Mimo, że
należy trzymać się wytyczonych ścieżek, to turyści porobili sobie mnóstwo
skrótów. TANAP je prowizorycznie pozagradzał, ale raczej to nie działa. Ze
wstydem muszę przyznać, że korzystają z tych skrótów głównie Polacy.
Robię trochę zdjęć, ale bardzo trudno jest nie uchwycić w kadrze ludzi, bo jest ich naprawdę pełno. Normalnie czekam, kiedy przejdą, ale
tu na miejsce jednych natychmiast w kadr wchodzą następni. Nie cierpię
zatłoczonych szlaków, no ale tu zawsze jest sporo ludzi. Można albo wejść na
Rysy w tłumie podobnych do siebie nieszczęśników, albo zrezygnować. Cóż,
wejście na najwyższy, a co za tym idzie, najpopularniejszy szczyt polskich Tatr
wymaga poświęceń!
Docieramy do Wielkiego Żabiego Stawu Mięguszowieckiego (Veľké Žabie pleso
Mengusovské). To największy z trzech Żabich Stawów (Žabie plesá Mengusovské). Robimy
tu przerwę na drugie śniadanie, bo przecież pierwsze jedliśmy o czwartej rano!
Pojawiają się piękne, malownicze mgły, które częściowo zasłaniają otaczające
nas szczyty. Cudnie to wygląda w połączeniu z błękitnym niebem. Przypomina się
nam nasza niesamowita wycieczka, kiedy to poszliśmy sobie na spacer do Chaty
Zbójnickiej, a wylądowaliśmy na Czerwonej Ławce. Była wtedy podobna pogoda.
Ruszamy dalej. Drapiemy się znowu zakosami do góry.
Docieramy do miejsca, gdzie są łańcuchy, drabinki i stalowe „stupaczki”. Kiedy
tu byłam w 2007 roku (bo to była jedna z moich pierwszych tatrzańskich
wycieczek), było tylko kilka klamr i łańcuchów. No, ale ruch turystyczny był
wtedy zdecydowanie mniejszy i mniej pojawiało się tutaj niedoświadczonych
turystów niż obecnie. Dobrze, że wprowadzono te ułatwienia. Tak jest
bezpieczniej.
Potem robimy sobie pamiątkowe zdjęcia przy „bramie” z chorągiewek i docieramy do schroniska.
Kiedy tu byłam, było jeszcze przed przebudową. Teraz wygląda zupełnie inaczej.
Schronisko pod Rysami (Chata pod Rysmi) to najwyżej
położone schronisko w Tatrach (2250 m n.p.m.). Jest też najmłodszym, bo
powstało w 1933 roku. Jest czynne jedynie w sezonie letnim od 15 czerwca do
31 października.
Pomysł na jego zbudowanie powstał już pod koniec wieku XIX,
razem z planami zbudowania kolejki na szczyt Rysów. Pod koniec lat 20. XX wieku
pomysł budowy schroniska wrócił. Zastanawiano się nad jego lokalizacją – brano m. in. pod uwagę
teren przy Żabich Stawach Mięguszowieckich, w końcu jednak wybrano
Kotlinkę pod Wagą. W 1933 roku w schronisku mogli zanocować pierwsi turyści. Budynek był wielokrotnie niszczony przez schodzące tu często lawiny. Był też przebudowywany, m.in. dobudowano do
niego poddasze.
Lawiny jednak ciągle powodowały zniszczenia. Planowano nawet przenieść schronisko w bezpieczniejsze miejsce, ale ten pomysł upadł. Zbudowano nowy
budynek w tym samym miejscu, tyle że ze wzmocnioną żelbetonową, skośną
konstrukcją tytanowo-cynkowego dachu. W 2010 roku schronisko ponownie zostało
oddane do użytku.
Ponieważ do schroniska nie prowadzi żadna droga po której by można przejechać, ani wyciąg,
wszystko wnoszą tragarze, tzw. nosiče. Woda pozyskiwana jest z roztopionego
śniegu lub pobierana z potoku położonego poniżej. Prąd pochodzi z baterii
słonecznych Tutejsza atrakcją jest położona powyżej schroniska toaleta nad
przepaścią. Dobrze byłoby do niej zajrzeć, bo widok stamtąd jest ponoć
niesamowity. No, ale jest straszna kolejka, więc rezygnujemy.
Odpoczywamy chwilę w schronisku – wypijamy po szklance
zimnej kofoli i ruszamy dalej.
W miarę wygodną ścieżką docieramy do przełęczy Waga (Váha). Stamtąd początkowo idziemy ścieżką, a potem to
już właściwie na czworakach, lawirując pomiędzy wchodzącymi i schodzącymi ze
szczytu.
Marek idzie sporo przede mną. Kiedy docieram tuż pod szczyt,
nie mogę go zauważyć ani na polskim, ani
na słowackim wierzchołku Rysów, taki tam tłum. W końcu go widzę. Stoi na
polskim szczycie i jest przeszczęśliwy. Przedzieram się jakoś przez te stada
turystów i docieram do niego. Zostaję posadzona na „tronie”. Dostaję do ręki
kartkę z napisem Rysy (2499 m n.p.m.) i dzisiejszą datą. Ktoś to przyniósł ze sobą,
sfotografował się z tym napisem i zostawił. A teraz wszyscy skwapliwie go
wykorzystują. Pozwalam się też tak sfotografować. W sumie to miła pamiątka.
Potem Marek zmusza mnie jeszcze do wejścia na słowacki
wierzchołek. Zawsze to powyżej 2500 metrów. Tu na szczęście jest odrobinę mniej
ludzi. A potem ostrożnie i powoli schodzimy na dół. Marek oczywiście idzie
szybciej, bo ja robię zdjęcia i przyglądam się roślinom. Doganiam go dopiero
pod schroniskiem.
Robimy sobie tu kolejną przerwę na „małe co nieco”, i tą sama trasą, która tu weszliśmy, schodzimy na dół. Nieco wolniej niż do góry, bo Marek jest już trochę zmęczony. Dzięki temu mogę trochę nacieszyć się tatrzańską roślinnością. Zwłaszcza, że turystów jest już o tej porze zdecydowanie mniej. A kwitnie jeszcze całkiem sporo roślin.
Kolejny krótki odpoczynek robimy sobie przy Żabich Stawach.
A kiedy docieramy do asfaltu, Marek proponuje, żebyśmy zeszli nad Popradzki
Staw. W sumie nie mam nic przeciwko, bo woda mi się prawie skończyła, pić mi
się chce, a przed nami jeszcze cztery kilometry marszu. Kolejna szklanka zimnej
kofoli dobrze mi zrobi. Nie podchodzimy już do schroniska, tylko zatrzymujemy
się przy wcześniejszym bufecie. Marek wzmacnia się kawą, bo ostatecznie musi
nas bezpiecznie dowieźć do domu. A ja
dostaję duży kufel słowackiej namiastki coca-coli.
Do samochodu docieramy koło wpół do siódmej. A potem
przeżywamy miłe "rozczarowanie". Robotnicy skończyli już dzisiaj pracę i droga
zostaje otwarta do rana. Nie musimy korzystać z objazdu, a to spory
kawałek. Bardzo nam się to podoba.
Ponieważ to nie ja prowadzę, mogę podziwiać do woli pięknie
odnowioną zabudowę miejscowości położonych wzdłuż Drogi Wolności, zerkać na
górujące nad nimi tatrzańskie szczyty, no i przeglądać zrobione dzisiaj zdjęcia.
To był wspaniały dzień! Wracamy bardzo szczęśliwi do domu,
nie do końca jeszcze dowierzając, że naprawdę weszliśmy na Rysy. Okazało się,
że jesteśmy w całkiem niezłej formie i jest szansa, że jeszcze trochę po
Tatrach pochodzimy!
Tatry Wysokie Tatry Rysy Dolina Mięguszowiecka