14 sierpnia 2020
Drugi dzień naszej wycieczki rozpoczynamy pod dawną greckokatolicką cerkwią w Krościenku pw. Narodzenia Matki Bożej, z XVIII wieku.
Potem mamy podjechać pod rezerwat Na Oratyku. Dobrze, że
pytamy o dojazd do niego tamtejszego mieszkańca, bo okazuje się, że droga
została poważnie uszkodzona i jest zamknięta. Próbujemy od innej strony, ale i tu
droga jest w tak kiepskim stanie, że moje autko może mieć problemy. Drogi
pewnie szybko nie naprawią, bo rezerwat leży na granicy z Ukrainą, więc trzeba
będzie tam dojechać z Bandrowa Narodowego. Ale to już przy innej okazji, jak
będziemy kiedyś w Bieszczadach.
Ruszamy w dalszą drogę. Zobaczyć kolejną greckokatolicką cerkiew. W Liskowatem.
Powstała najprawdopodobniej w I poł. XIX wieku, chociaż niektórzy historycy
sztuki uważają, że powstała wcześniej. Jest jedną z trzech cerkwi w stylu
bojkowskim w Polsce. Po wojnie miała burzliwą historię. Po korekcie granic i
powrocie Liskowatego do Polski w 1951 roku, stała opuszczona. W latach 1953-54
przebywający tu greccy emigranci zamienili ją na magazyn nawozów sztucznych. W latach 60. Rozpoczęto jej remont, ale nie został ukończony. Jeszcze w latach
70. PGR przechowywał tu także nawozy sztuczne. W 1974 została przekazana
katolikom i służyła jako kościół. Obecnie jest nieużytkowa i niszczeje. Niby
prowadzone są przy niej jakieś prace konserwatorskie, ale w takim tempie, że
właściwie nic się tam nie dzieje. A szkoda, bo jest piękna.
Potem jedziemy do Jureczkowa i niebieskim szlakiem docieramy
pięknymi łąkami do kolejnego rezerwatu -
tym razem jest to Chwaniów. Szlak jest nie najlepiej oznaczony, znaków nie ma,
albo są słabo widoczne, bo od dawna nikt ich nie odnawiał. Ale dajemy radę i docieramy do celu. Po drodze znajduję
duże stanowisko kruszczyka sinego, więc jestem bardzo szczęśliwa. Kolejny
rezerwat i kolejna nowa, rzadka roślina do kolekcji.
Stamtąd cofamy się nieco, bo musimy skręcić na drogę do Arłamowa. Mamy tam dwa kolejne rezerwaty: Na Opalonym i Turnica. Kiedy Marta z Krzyśkiem ustalają, że nigdy nie byłam w Arłamowie, postanawiają, że tam zajrzymy. Ostatecznie to kultowe miejsce. Ale na mnie nie robi wrażenia. To nie są moje klimaty. To znaczy, robi wrażenie, ale wyłącznie droga wjazdowa. I po raz pierwszy od wybuchu pandemii przechodzimy tam kontrolę sanitarną.
Jedziemy dalej. Zatrzymujemy się przy cerkwi z pocz. XX
wieku w Wojtkowej pw. Narodzenia Matki Bożej. Cerkiew zbudowana w tak zwanym
ukraińskim stylu narodowym. Podobnie, jak cerkiew w Liskowatem, używana po
wojnie jako magazyn nawozów sztucznych. Obecnie kościół katolicki pw. św.
Maksymiliana Kolbe.
Kolejną cerkiew mamy w Roztoce. To także cerkiew greckokatolicka, zbudowana w 1936 roku, pw. Opieki NMP, w takim samym stylu jak poprzednia. Po wojnie zamieniona na kościół katolicki pw. św. Piotra i Pawła.
Następny przystanek w Kuźminie. Oczywiście znowu przy cerkwi.
Zbudowana na początku XIX wieku, cerkiew greckokatolicka pw. św. Dymitra ma
bolesną historię. Jeszcze przed wojną, w 1938 roku, toczyły się o nią walki
pomiędzy katolikami a grekokatolikami. Ludność ukraińska została spacyfikowana
przez polską żandarmerię, a cerkiew zamknięta. W 1941 roku znowu była otwarta,
a od 1947 roku, po wysiedleniu ludności ukraińskiej, została zamieniona na
kościół katolicki pw. Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Przy cerkwi ogromna,
stara lipa. I neogotycka kaplica grobowa ufundowana przez Michała i Katarzynę
Woźniaków pod koniec XIX wieku. Oraz nowy pomnik ku czci żołnierzy poległych w
walkach z UPA w latach 1945-47. I piękne nowe nagrobki. Widać, że tu nie
zapomniano o bolesnych wydarzeniach z przeszłości, a dawne antagonizmy nadal są
żywe.
Wracając, pokonujemy grzbiet Gór Słonnych. Znajdują się tu ponoć najdłuższe serpentyny w Polsce. Pomiędzy wsią Wujskie, a Tyrawą Wołoską. Teraz to łatwy przejazd – serpentyn jest tylko 18 – wcześniej, kiedy nie było tam drogi asfaltowej, było ich 42. Ale daję sobie świetnie radę. Zwłaszcza, że podczas naszych wypraw zaliczyliśmy już trudniejsze do pokonania. Tak w Polsce, jak i na Słowacji.
Jesteśmy bardzo zadowoleni z naszej wycieczki. Dla mnie ten wyjazd był bardzo owocny. Odwiedziłam pięć kolejnych rezerwatów, znalazłam dwa nowe gatunki roślin i motyla, którego od dawna chciałam zobaczyć. No i przeszłam kolejną lekcję historii, bardzo tragicznej, opowiedzianą przez tamtejsze cerkwie.
Żałujemy, że nie pomyśleliśmy, żeby przygotować się jeszcze na jeden dzień pobytu. Ale przynajmniej będziemy mieli powód, żeby w Góry Sanocko-Turczańskie jeszcze wrócić.
Góry Sanocko-Turczańskie cerkwie Arłamów