Bieszczady - 26 września 2024
Nieśmiało wspomniałam Markowi, kiedy planował nasz wypad w Bieszczady, o rezerwacie przyrody w paśmie Otrytu. Nie naciskałam, bo to nic
ciekawego w sumie. Kolejny leśny rezerwat do zaliczenia…
Ale okazało się, że wziął on sobie do serca moje potrzeby i na ostatni dzień pobytu zaplanował właśnie wizytę w tym rezerwacie.
Pogoda jest nadal taka sobie, na dodatek sprawdziły się prognozy pogody i mocno dzisiaj wieje. Pakujemy się, żegnamy i wyjeżdżamy. W Ustrzykach Górnych skręcamy na Brzegi Dolne. Później na Dwernik. Przed Dwernikiem zatrzymujemy się na chwilę przy kaskadach na Nasiczniańskim Potoku. Łatwo je przejechać, bo nie ma żadnego oznaczenia, ani miejsca do zatrzymania się. Ale nam się to udaje. Takie małe, ale efektowne wodospadziki.
W Dwerniku skręcamy na Zatwarnicę. Zatrzymujemy się na
chwilę w Chmielu, przy tutejszej cerkwi. Wieś powstała, jak większość tutejszych
miejscowości, w XVI wieku, lokowana na prawie wołoskim przez ród Kmitów.
Przed II wojną światową było tu około 500 mieszkańców. W 1939 roku, tereny te zajęli Rosjanie. Zniszczyli tu wtedy wszystkie zabudowania położone bezpośrednio po lewej stronie Sanu. Zostawili tylko cerkiew. W 1941 roku wieś znalazła się pod okupacją niemiecką. Po wojnie główna część wsi znajdująca się po lewej stronie Sanu została wcielona do ZSRR. W 1951 roku wróciła ona do Polski w ramach tzw. równania granic. Ale bez ludzi. Wieś była więc pusta, bo Polacy wysiedlili pozostałych mieszkańców w 1947 roku w ramach akcji „Wisła”. Po odzyskaniu tego terenu założono tu PGR, który działał w latach 1951-59. W 1957 roku pojawili się osadnicy z okolic Nowego Sącza. Ponoć dość szybko zrezygnowali. Ale za to wróciło też trochę dawnych mieszkańców.
Dawna cerkiew greckokatolicka pw. św. Mikołaja została
zbudowana w 1906 roku na miejscu dwóch starszych świątyń – z XVI i XVIII wieku.
Jest to cerkiew trójdzielna z jedną, dużą kopułą i dwiema małymi wieżyczkami.
Nie ocalało nic z jej wyposażenia. Przez jakiś czas służyła jako magazyn
Ochotniczej Straży Pożarnej. W 1969 roku po długich staraniach przejął ją
kościół katolicki. Pełni rolę kościoła filialnego parafii w Dwerniku.
Związana jest z nią ciekawa historia. W Bieszczadach kręcono film „Pan Wołodyjowski”.
Były ponoć plany, żeby cerkiew spalić na potrzeby filmu – pożar Raszkowa. Zgodę
na to wyraził wojewódzki konserwator zabytków w Rzeszowie. Interwencja innych
konserwatorów, w tym Jerzego Szablowskiego, dyrektora Państwowych Zbiorów
Sztuki na Wawelu, zapobiegła temu barbarzyńskiemu pomysłowi.
Przy cerkwi znajduje się kilka nagrobków z przełomu XIX i XX wieku oraz płyta nagrobna z 1644 roku z napisami w języku cerkiewnosłowiańskim
Jedziemy do Zatwarnicy. Zatrzymujemy się na dużym parkingu
przed mostem na Sanie. Dalej droga prowadzi do centrum wsi. Wychodzi stamtąd ścieżka historyczno-przyrodnicza "Przysłup Caryński
- Krywe nad Sanem", jedna z najdłuższych ścieżek przyrodniczych
w Bieszczadach, prowadząca m.in. nieistniejącej już wsi Krywe. Najlepiej
wybrać się tam w czerwcu, kiedy kwitną łąki. Jest wtedy pięknie.
Dalej można nią podjechać do przysiółka Zatwarnicy, Suchych
Rzek, gdzie znajduje się Terenowa Stacja Edukacji Ekologicznej BdPN. W 2019 roku
zbudowano tu dla niej nowy, ładny budynek – dawniej mieściła się w małym
baraczku. Teraz można tu zanocować. Podejrzewam, że warunki są równie dobre,
jak w Wołosatem. Wychodzi stamtąd żółty szlak docierający na Przełęcz Orłowicza
do czerwonego GSB, a schodzący do Wetliny. Są też stamtąd wytyczone ciekawe
ścieżki przyrodnicze, m.in. na Dwernik Kamień.
My musimy pójść od parkingu w przeciwnym kierunku. Żeby dojść do rezerwatu "Hulskie im. Stefana Myczkowskiego" i poprowadzonej przez niego ścieżki przyrodniczej. Najpierw spory kawałek szeroką, bitą drogą. Docieramy do miejsca, w którym droga się rozwidla. Jej asfaltowy fragment prowadzi na dół, wzdłuż Sanu, a potem obchodząc inny rezerwat -„Krywe”. My idziemy dalej stokówką do góry.
Zapowiada się całkiem ciekawie. Nowe tablice, szlakowskazy…
A po jakimś czasie pojawia się tabliczka z napisem: „Zakaz wstępu. Zrywka
drewna”. I słychać, że pracują tam maszyny i ludzie. Przyjechaliśmy tu
specjalnie. I przeszliśmy już kilka kilometrów. Postanawiamy zaryzykować.
Idziemy ostrożnie dalej. Rzeczywiście,
trwają intensywne prace przy zwózce drewna. Robotników pilnuje pracownik
leśnictwa. O dziwo, pozwala nam przejść.
Kawałek dalej zaczyna
się rezerwat i zaznaczona na mapie ścieżka. I już wiemy, że zadowoleni nie
będziemy. Ścieżka jest poprowadzona leśną, nieciekawą drogą. Jedyną atrakcję
stanowią postawione przy niej tablice informacyjne. A na dodatek także w rezerwacie trwają prace związane ze ścinką drzewa. Jesteśmy tym nieco
szokowani. Drzewo nie jest chyba wycinane na terenie rezerwatu, ale, ponieważ
jedyna, nadająca się do tego celu droga, prowadzi przez środek jego środek, to jest tędy transportowane.
Rezygnujemy przy czwartej tablicy. Nie idziemy już do
ostatniej, bo to nie ma sensu. Żeby zrobić kilka „rezerwatowych” zdjęć, schodzę
w głąb lasu – tam gdzie zbocza są nieco łagodniejsze.
Leśne rezerwaty są z reguły nieciekawe, więc nie domagałam
się, żeby tu przyjechać. Jestem bardzo wdzięczna Markowi, że umożliwił mi
zaliczyć kolejny, ale mam duże poczucie winy wobec przyjaciół, że w pewien
sposób zmarnowali tu dla mnie czas. A mogliśmy zobaczyć tyle innych, ciekawych
rzeczy…
Schodzimy do rozwidlenia dróg. Jest tu stół z ławeczkami,
więc robimy sobie przerwę na drugie śniadanie. Jest w tym miejscu zaznaczony na
mapie parking. Liczyliśmy, że tutaj właśnie dojedziemy. Ale na dole jest zakaz.
Może można tam podjechać od drugiej strony, ale raczej w to wątpię…
Wracamy na parking i jedziemy do Smolnika. Jest tam cerkiew
wpisana na listę UNESCO. Ja ją już widziałam, ale Lila z Markiem nie.
Świątynia znajduje się przed wsią, na pagórku. Dojazd jest
nieciekawy – po ułożonych betonowych płytach mocno do góry. Dwa samochody mają
tam duży problem, żeby się wyminąć. Nam się udaje na szczęście nikogo nie
spotkać.
Greckokatolicka cerkiew pw. św. Michała Archanioła w Smolniku powstała w 1791 roku. Była to już czwarta tutejsza cerkiew (jedna
powstała w XVI wieku, dwie w XVII).
Została wzniesiona w stylu bojkowskim. To jedyna zachowana
taka cerkiew w Bieszczadach. Dwie inne, jeszcze istniejące, to cerkiew z Grąziowej, która znajduje się obecnie w sanockim skansenie, i cerkiew w Liskowatem.
Jest to obiekt trójdzielny ((babiniec, nawa i prezbiterium)
o konstrukcji zrębowej. Stoi na kamiennej podmurówce. Dach cerkwi przypomina
namiot, jest zwieńczony kopułami z krzyżami. Jest też dach okapowy. Wokół cerkwi znajduje się cmentarz, ale jest na nim tylko kilka kamiennych, w większości
zniszczonych nagrobków. Jest tu też odremontowana dzwonnica i wyrzeźbiona
w pniu figura Michała Archanioła
Po wojnie tereny te należały do ZSRR, ale w 1951 roku wróciły do Polski. Ludność Smolnika została przesiedlona, najprawdopodobniej na Ukrainę i zabrała ze sobą część wyposażenia świątyni. Cerkiew stała opuszczona i niszczała, ulegając kradzieżom i dewastacji. Przez pewien czas służyła miejscowemu PGR-owi za magazyn na siano. Nie zachował się jej oryginalny wystój. Pozostała częściowo jedynie polichromia i obraz Wniebowzięcia Matki Boskiej z 1748 roku.
Dwie tutejsze ikony znajdują się obecnie w Muzeum Sztuki
Ukraińskiej we Lwowie, a ikony apostołów w muzeum w Łańcucie.
Obecne wyposażenie kościoła jest współczesne, ikony są kopiami wcześniejszych obrazów, a carskie wrota i tabernakulum przewieziono tu z innych świątyń.
Cerkiew została w 1969 roku wpisana do rejestru zabytków, a w 1974 roku została przekazana parafii rzymskokatolickiej, która przystosowała
sobie jej wnętrze do swoich potrzeb. Został w ten sposób całkowicie zatarty
charakter świątyni obrządku wschodniego.
Generalny remont przeprowadzono w latach 2004-2007. A w 2009
roku urządzono wnętrze.
Do cerkwi nie można wejść, ale można tam zajrzeć z
przedsionka przez kratę. Powinien tam być jakiś przewodnik, bo takie są wymogi
UNESCO, a cerkiew jest przecież od 2013 roku na liście Światowego Dziedzictwa
UNESCO.
Kiedy tam dojeżdżamy, nad Smolnik nadeszły akurat ciemne, burzowe chmury. Silnie wieje i zaczęło padać. Ale też mamy odrobinę szczęścia, bo na chwilę błyska nam słońce, pięknie oświetlając świątynię. Akurat, na tyle, żeby udało mi się zrobić zdjęcie. Jest jednak tak paskudnie, że szybko stamtąd uciekamy. I nie zdążam sfotografować otoczenia świątyni.
Wracamy przez Ustrzyki Dolne. Tu jeszcze tak nie wieje, ale
potem jest już kiepsko. Prognozy pogody, zapowiadające na ten dzień silny
wiatr, niestety się sprawdziły. Z trudem radzę sobie na drodze. I bardzo się
boję, bo cały czas mam poczucie, że mnie zwieje z drogi. Wiem, że to trochę
irracjonalne, ale strasznie nie lubię prowadzić samochodu podczas silnego
wiatru. Ale szczęśliwie i bezpiecznie dojeżdżamy do domu. Chociaż jestem mocno zmęczona.
Wyprawa bardzo się udała. Zwłaszcza dwa pierwsze dni były
wspaniałe! Te połoniny! Zresztą, to plątanie się w okolicach Mucznego też było fajne. Tylko ostatni dzień
był taki sobie, ale nie mogę narzekać. Ostatecznie odwiedziłam kolejny karpacki rezerwat przyrody. Z blisko 140 zostało mi do zobaczenia jeszcze
tylko 9! Chociaż to złudna radość, bo w najbliższym czasie ma powstać około 10 nowych!
Bieszczady cerkwie Zatwarnica Chmiel Smolnik nad Sanem