Beskid Sądecki - 29 stycznia 2022
Ostatnia styczniowa wycieczka, a właściwie dłuższy spacer. Dobrze, że się na nią zdecydowałam, mimo niezbyt zachęcających prognoz pogody. Przeczucie mówiło mi, że trochę słońca będzie i trzeba to wykorzystać. Bo w niedzielę ma bardzo silnie wiać, zwłaszcza w górach.
Pojechałam tradycyjnie w stronę Piwnicznej-Zdrój, szukając
po okolicznych górach natchnienia. W dolinie Popradu było piękne słońce,
właściwie bezwietrznie, co się tutaj rzadko zdarza, ale… nie było prawie wcale śniegu.
Z uwagi na warunki jechałam powolutku. Dzięki temu mogłam
podziwiać piękny, zaśnieżony świat. Miałam kilka pomysłów na spacer, ale
wszystkie po kolei odpadały, bo nie było gdzie zostawić samochodu. Nawet duży
parking przed kościołem był nieodśnieżony. Dojechałam więc do końca. Miałam szczęście, bo akurat wyjeżdżał stamtąd
pług. Odśnieżył nie tylko parking, ale także spory odcinek drogi, którą zwykle
chodzę. Szłam i zastanawiałam się, co dalej. Musiałam odbić w pewnym momencie w lewo w las. Znowu miałam szczęście, bo ktoś tam wczoraj przejechał saniami,
więc szło się całkiem przyzwoicie. Potem znowu kawałek drogą, znowu skręt w las i znowu wczorajsze ślady sani.
Wyszłam na górę, zerknęłam w stronę szlaku na Eliaszówkę,
nie wyglądał zbyt zachęcająco. Nikt nim jeszcze dzisiaj nie szedł. Przedarłam
się przez wysokie zaspy do drogi i dotarłam na Przełęcz Gromadzką. Tu mocno
wiało, no i szlak był prawie nieprzetarty. Ale za to jaki widok na Tatry!
W sumie to planowałam wybrać się na Ruski Wierch, ale
tamtędy także nikt jeszcze nie szedł. Wąziutka ścieżynka prowadziła w stronę
Radziejowej. Porozmawiałam z dwoma turystami, którzy schodzili stamtąd ze
wschodu słońca. Mówili, że musieli przecierać szlak, i że miejscami są duże zaspy.
Idąc na Przełęcz Gromadzką zauważyłam, że w stronę Przełęczy
Rozdziela są ślady skuterów śnieżnych. Postanowiłam spróbować pójść w tamtym kierunku,
bo nie miałam raczej większego wyboru. Śniegu było na szczęście tylko po
kolana, a nie jak w 2019 roku, do bioder. Trochę się zapadałam, ale idąc po śladach
skuterów, najczęściej tylko trochę za kostki, czasem do połowy łydki.
Trochę się martwiłam, bo bądź co bądź, łąki, którymi szłam,
należą już do Słowacji, bo granica idzie lasem, którym prowadzi niebieski szlak
turystyczny w stronę Pienin. Ale cóż… Musiałabym mieć strasznego pecha, żeby w tym miejscu pojawił się jakiś słowacki pogranicznik i na dodatek chciał mnie
wylegitymować… Weszłam nawet na chwilę na szlak, ale w tak wysokim śniegu nie zaszłabym daleko. Po stu metrach wróciłam na łąki i ślady po skuterach...
Było pięknie. No, oczywiście, nie tak jak w poniedziałek na
Lubaniu, ale cóż… Niebo było błękitne, pojawiły się na nim malownicze chmurki. No i,
jak zwykle tutaj, nie wiało, więc było bardzo ciepło.
Doszłam prawie do końca tych rozległych, malowniczych łąk (jakieś trzy kilometry) i wróciłam. Miałam świetne wyczucie czasu, bo kiedy dotarłam przed pierwszą z powrotem pod Przełęcz Gromadzką, słońce schowało się za nadciągającymi od południa chmurami. Byłam szczęśliwa, że się wybrałam i dobrze wykorzystałam słoneczne przedpołudnie. Zrobiłam sobie całkiem długi, 12-kilometrowy spacer. Co prawda, niczego nie zdobyłam, ale jakie to ma znaczenie…
Beskid Sądecki Pasmo Radziejowej Obidza Przełęcz Gromadzka