Beskid Sądecki - 21 lutego 2024
Mieliśmy plany na słowackie Tatry, ale niestety prognozy pogody
nie spełniają naszych standardów. Marek
postanawia więc zabrać się za umieszczanie brakujących tablic z nazwami
szczytów Korony Beskidu Sądeckiego, bo podjął się tego niewdzięcznego zadania. To,
kolokwialnie mówiąc, robota głupiego, bo bez przerwy ktoś je kradnie. Cóż,
pozostawiam to bez komentarza…
Mój kolega postanawia pójść tym razem na Eliaszówkę. Tam na
pewno z nim nie pójdę, bo byłam trzy tygodnie temu. Sugeruję, żeby wybrał się
gdzie indziej. Ostatecznie trochę tych tablic do powieszenia ma…
W związku z tym Marek proponuje Łysiny (1052 m n.p.m.). Może być. Pewnie
będzie błoto, no i ma być pochmurnie, ale mam ochotę się przejść, więc decyduję
się mu towarzyszyć.
Jedziemy do Szczawnicy-Sewerynówki. Tam zostawiamy samochód
pod zajazdem „Czarda”. Idziemy niebieskim szlakiem. Mamy, jak się okazuje, piękną pogodę. Początkowo nie ma błota, ale za składem drewna szlak robi się
mocno błotnisty, bo jest tędy ściąganie drzewo po wycince. Na szczęście nie
jest to zbyt długi odcinek. Potem szlak robi się ładny. W powietrzu czuć wiosnę.
Okazuje się, że mamy szczęście. Wczoraj w nocy w górach
posypało trochę śniegiem. Co prawda, to tylko kilka centymetrów, ale od wysokości
1000 metrów zrobiło się biało, a drzewa wyglądają, jakby były przysypane cukrem
pudrem. Jest powyżej zera i śnieg szybko topnieje, ale tu, przy niebieskim
szlaku słońce jeszcze słabo dociera i dlatego możemy się cieszyć zimowymi
widokami, na które raczej nie liczyliśmy.
Docieramy na Czeremchę (1124 m n.p.m). Mieliśmy stąd wrócić
do skrzyżowania z zielonym szlakiem i zejść na Łysiny (1052 m n.p.m.), ale jest
tak ładnie, że postanawiamy podejść do schroniska na Przehybie.
Tu śniegu jest więcej. Zostało go trochę z wcześniejszych
opadów. Pewnie wyglądałby już nieciekawie, ale przysypany świeżą warstewką po
wczorajszych opadach, prezentuje się bardzo ładnie. Minusem jest to, że Tatry
są dzisiaj praktycznie niewidoczne.
W schronisku postanawiamy zjeść drugie śniadanie. Mamy też swoją herbatę, ale skoro już tu jesteśmy… Trzeba dać właścicielom schroniska coś zarobić. Tradycyjnie zamawiamy szarlotkę. I to dobra decyzja, bo jest pyszna, a na dodatek ładnie podana. Korzystamy też z toalety i okazuje się, że została pięknie i gustownie wyremontowana. Jesteśmy pod wrażeniem.
Wyruszamy w drogę powrotną. Niestety, trochę się
zachmurzyło, ale nie marudzimy, bo ostatecznie do dwunastej było słonecznie.
Delikatna okiść na drzewach już zniknęła. Mieliśmy więc dużo szczęścia, że mogliśmy się rano nacieszyć jej widokiem.
Za Czeremchą skręcamy na zielony szlak. Jest poprowadzony wąską i malowniczą ścieżką wśród starych i omszonych buków.
Docieramy do miejsca, gdzie błędnie jest przymocowana
tabliczka oznaczająca szczyt Łysin. Niestety jest za wysoko, więc Marek nie jest w stanie jej odkręcić.
Szkoda, bo będziemy umieszczać nową na faktycznym szczycie tego wzniesienia, więc byłby już porządek.
A potem słyszymy hałas. Jak schodzimy trochę niżej, to
wyjeżdża na wprost nas spychacz. A za nim drugi. Piękna szlakowa ścieżka
zamienia się na naszych oczach w paskudną stokówkę. A rosnące przy niej stare buki o fantastycznych kształtach zostaną wycięte. Wdajemy się w pogawędkę z obsługą
tego ciężkiego sprzętu. Droga będzie poprowadzona aż na samą górę, bo jest
potrzebna przy wycince, jaka tu będzie prowadzona. Panowie dowcipnie zauważają,
że za dwadzieścia lat ścieżka będzie znowu ładna. Szkoda, że już tego nie zobaczymy...
Cieszymy się, że się tu dzisiaj wybraliśmy, i mogliśmy jeszcze po raz ostatni przejść tą urokliwą ścieżką. No i ponadto za kilka dni będzie tu takie błoto,
że się tędy nie przejdzie. Serce boli, ale cóż…
Tyle, że najprawdopodobniej przy okazji zniknie ten napis
mylnie oznaczający szczyt Łysin. Szkoda, że razem z drzewem.
Panowie robią nam miejsce, jakoś przeciskamy się obok
wielkich pojazdów i idziemy dalej.
Szczyt Łysin, jak spora część tysięczników zaliczonych do
Korony Beskidu Sądeckiego, leży poza
szlakiem. Żeby go zdobyć, trzeba go samemu odnaleźć. Trzeba skorzystać z mapy i GPS-u. Czasem to dość trudne. Niektórym podoba się taka zabawa, ale inni
marudzą. Zwłaszcza, jak ktoś ukradnie tabliczkę z nazwą szczytu. Są też tacy,
którzy kłócą się, że jest ona w złym miejscu, np. 5 metrów dalej niż wskazuje
GPS. Jakoś nie przychodzi im do głowy, że nie zawsze jest w tym miejscu
odpowiednie drzewo, żeby ją przymocować.
Łysiny to stromy szczyt, mocno skalisty. Z trudem
wdrapujemy się na górę, bo nie ma ścieżki i jest dość ślisko. Ale trzeba przyznać,
że jest tu pięknie. Na samej górze jest grupa omszonych skałek, niedużych, ale bardzo ładnych.
I nawet zachował się tu prowizoryczny napis z nazwą Łysin,
który umieściliśmy tu z Markiem 8 lat temu, kiedy ustalił on, że tu właśnie jest
szczyt. A potem, kiedy wykonano już docelową tabliczkę, któryś z jego kolegów z PTTK zamocował ją w złym miejscu. Dlaczego, nie wiemy.
Marek wybiera drzewo
i przykręca nową tabliczkę. Mamy nadzieję, że trochę tu powisi i nie zabierze
jej do domu jakiś „kolekcjoner” szczytów.
A potem podejmujemy decyzję, że nie zejdziemy z Łysin, tak
jak weszliśmy, tylko na drugą stronę. Mamy nadzieję, że będzie mniej stromo.
Nadzieja okazuje się złudna. Jest bardziej stromo, dużo dalej, a na dodatek stok jest gęsto zarośnięty młodymi drzewkami! Właściwie powinniśmy zawrócić, ale nie poddajemy się. Ale łatwo nie jest! Kiedy w końcu docieramy do zielonego szlaku, to jesteśmy ledwie żywi. Ale za to jacy szczęśliwi! Nie przypuszczałam, że oznakowanie szczytu Łysin będzie taką wyprawą po przygodę.
Szlak prowadzi najpierw wąską ścieżką, trawersującą zbocze, potem
szerszą, a na koniec wychodzi na wygodną stokówkę. My po jakimś czasie schodzimy
ze szlaku i wchodzimy na drogę, która łączy szlak zielony z niebieskim, bo
musimy wrócić do Sewerynówki, gdzie zostawiliśmy samochód. Wychodzi słońce
i znowu możemy się nim cieszyć.
Zrobiliśmy jakieś 15-16 kilometrów i sporo przewyższenia, więc jesteśmy trochę zmęczeni, ale bardzo zadowoleni, bo nie liczyliśmy, że
wycieczka będzie aż tak udana. Mieliśmy piękną pogodę, sporo świeżego śniegu,
zaliczyliśmy nadprogramowo Przehybę, oznaczyliśmy zgodnie z planem szczyt
Łysin, przy zejściu z którego było sporo adrenaliny, co zawsze uatrakcyjnia
wycieczkę, no i zjedliśmy pyszną szarlotkę w schronisku! Było super!
Beskid Sądecki Przehyba Pasmo Radziejowej Szczawnica-Zdrój Czeremcha Łysiny