Beskid Sądecki - 27 czerwca 2020
Ostatni weekend był paskudny i nigdzie się w związku z tym
nie wybrałam. Teraz też straszyli burzami. W sobotę miało być lepiej, więc postanowiłam
zaryzykować krótką wycieczkę. Nie miałam tylko pomysłu, gdzie się wybrać.
Akurat ostatnio robiłam opis do wycieczki w Góry Leluchowskie sprzed kilku lat, i zachciało mi się
zobaczyć cerkiew w Leluchowie. I mogłabym wejść na Kraczonik. Nie byłam do końca przekonana do tego pomysłu.
Ale pojechałam w stronę Piwnicznej. Po drodze do Leluchowa jest mnóstwo innych
możliwości…
Sama nie wiem, dlaczego, ale powodowana nagłym impulsem, za
Barcicami skręciłam do Przysietnicy. Kiedyś Marta z Krzyśkiem zabrali mnie tam
zimą. Szliśmy na Kanarkówkę. Widokowymi łąkami. To była krótka wycieczka. Ale
znając moich przyjaciół, to bez szlaku, przynajmniej częściowo. A mi nie wiem
dlaczego, skojarzyło się to z żółtym szlakiem. Dzielnie (także po konsultacji z
tubylcami) odszukałam wejście na szlak. Wychodził co prawda w zupełnie innym
miejscu, ale cóż… Ostatecznie chciałam sobie zrobić tylko spacer…
Wyruszyłam asfaltem spod ogromnej, starej lipy. W
towarzystwie starszej pani, wracającej z zakupów. Zasuwała tak, że z trudem
dotrzymywałam jej kroku. Czułam się jak na wycieczce z PTT.
Mieszkała tuż przy skręcie szlaku w las. Pożegnałyśmy się –
ona poszła do domu, a ja na szlak. Oczywiście wiedziałam, że to szlak na Przehybę,
ale z niewiadomych powodów (tak to jest nie patrzeć na mapę) spodziewałam się
po drodze jakiś łąk i widoków. Miałam w planach dojść do jakiegoś ładnego miejsca
i wrócić.
Szlak prowadzi cały czas lasem. Widoki prawie żadne. Ale muszę
przyznać, że jest niebrzydki. A nawet bardzo ładny. Tylko jeden kawałek, przy którym
była prowadzona wycinka, jest trochę zniszczony i błotnisty. Większa jego część
prowadzi trawersem leśnego zbocza, wśród dorodnych paproci. Ale idzie się i idzie…Po pewnym czasie zaczyna być to nużące. Zwłaszcza, że nikogo po drodze nie spotykam. I uświadamiam sobie, że poza
Przehybą, nigdzie bliżej nie dojdę. A gdzieś jednak chciałabym. Zaczyna się trochę
chmurzyć. Dojdę, ale jak potem wrócę? To kawał drogi. A samotny marsz w
deszczu, albo gorzej, podczas burzy, wcale mi się nie uśmiecha! Ale, z drugiej
strony, tak po prostu zawrócić? To niehonorowo! Zaciskam zęby i idę!
Kiedy docieram pod schronisko, rozchmurza się i wychodzi słońce. Jestem z siebie dumna, że się nie wycofałam. Pozwalam sobie na krótki odpoczynek i zaczynam wracać. Oczywiście, tym samym szlakiem, bo nie mam wyboru. Pewnie pod koniec będę się czołgać, ale na razie zrobiło się tak ładnie, że idę z przyjemnością.
To dobry dzień na wycieczkę. Nie jest strasznie gorąco, bo
cały czas wieje przyjemny, chłodny wiaterek. Obserwuję sobie przyrodę, zauważam
ciekawe chrząszczyki, droga powrotna nie dłuży mi się nawet tak bardzo jak
wejście. Łąki nad Przysietnicą wyglądają teraz zdecydowanie ładniej, niż rano.
Wracam inna drogą, niż przyjechałam. Przez obie Moszczenice. W Niżnej niespodzianka. XVI-wieczny kościółek pw. św. Mikołaja. Nie miałam pojęcia o jego istnieniu. Szkoda, że jest zamknięty, bo posiada bardzo cenne wyposażenie. Obraz św. Zofii z XV, późnogotycki krucyfiks z XVI i późnorenesansowy ołtarz z XVII wieku. Będę tu musiała przyjechać kiedyś specjalnie, żeby zobaczyć wnętrze.
Wracam bardzo zadowolona do domu. Przeszłam, jak się okazało, 18
kilometrów, co jest dla mnie, jak na samotny „spacer”, bardzo dużo. Co prawda, odparzyłam
sobie trochę stopy, ale moja nieplanowana wycieczka była tego warta.
Beskid Sądecki Przehyba Pasmo Radziejowej