Tatry - 11 stycznia 2021
Zmobilizowałam się wreszcie, żeby pojechać w Tatry na
planowaną już dawno wycieczkę na Polanę na Stołach. Pogoda ma być piękna,
chociaż mroźno.
Wyruszam na tyle wcześnie, że na Przełęczy Snozka jestem kwadrans przed wschodem słońca. Postanawiam poczekać, bo ostatecznie to okazja. Jest 13⁰ poniżej zera. Czekam i czekam, a wcale nie robi się ładnie. Włóczę się po łąkach nad przełęczą, Tatry mocno przymglone, kolory żadne, po 45 minutach rezygnuję, bo nic z tego chyba nie będzie. Jestem zła, że zmarnowałam tyle czasu.
W Kotlinie Orawsko-Nowotarskiej jest szadź. No i błękitne
niebo, co powoduje, że jest wyjątkowo pięknie.
W Kirach za to paskudnie, bo akurat trwa remont mostu. I szaro, ponuro, a mrozu też 13⁰. Ale odczuwalnie zdecydowanie zimniej niż na Snozce. W duchu myślę: „Jacy diabli mnie tu przynieśli!” Ale przypomina mi się wspaniała wyprawa na Grzesia dwa lata temu – rano też było tak samo paskudnie, a potem pięknie i ciepło. Ale do Lodowego Źródła prawie biegnę, żeby choć trochę zrobiło mi się cieplej.
Tu zatrzymuję się na chwilę, bo zauważam pluszcza zwyczajnego. To niesamowity ptaszek, z rodziny wróblowatych. Jest dość rzadki, pod ścisłą ochroną. Występuje głównie w górach. Spotkać go można nad potokami, gdzie spędza większość czasu, skacząc po kamieniach i nurkując w poszukiwaniu pokarmu. Poza nurkowaniem potrafi też pływać, a także biegać po dnie, i to często wbrew prądowi strumienia. Może spędzić pod wodą nawet pół minuty, do głębokości 1,5 metra. Obserwuję więc przez dłuższą chwilę, jak znika w lodowatej wodzie, wynurza się, i znowu nurkuje. Gdyby nie mróz, poświęciłabym mu więcej czasu.
Skręcam na mój niebieski szlak. Droga na początku wznosi się łagodnie, ale po chwili zakosami zaczyna ostro piąć się pod górę. Szłam już tędy w 2012 roku, ale wtedy ten szlak wyglądał zupełnie inaczej. Prowadził cały czas lasem. Teraz, po wiatrołomach w 2014 roku, lasu tu już nie ma. Tylko powalone pnie. To przygnębiający widok. Ale za to już prawie od samego dołu można podziwiać okoliczne szczyty. I Babią Górę.
Od ostrego podejścia robi mi się ciepło, wychodzę też z cienia
na słońce i zapominam, że przed chwilą trzęsłam się z zimna.
Zaraz na początku szlaku mijam dwójkę schodzących turystów,
pewnie byli tam na wschodzie słońca. Już potem nie spotykam nikogo. Na Polanie
na Stołach też całkiem pusto. Robię trochę zdjęć, i idę wyżej, bo jest do góry
wydeptana wyraźna, wygodna ścieżka. Kiedy byłam tu pierwszy raz, szlak kończył
się na polanie koło szałasów. Wyczytałam w Internecie, że teraz można wejść
wyżej. Skoro jest ścieżka, to idę. Cały czas lasem. Jeszcze w latach 50. tego
lasu nie było, a polana była ponad połowę większa. Ale ponieważ przestano
wypasać tu owce, to z roku na rok coraz bardziej zarasta lasem. Ale nadal jest
tu pięknie. Zwłaszcza malowniczo wyglądają trzy zabytkowe pasterskie szałasy na
tle Czerwonych Wierchów.
Docieram do tablicy z napisem: „Polana na Stołach (1410 m n.p.m.)”. Tu teoretycznie szlak się kończy. Ale mocno wydeptana ścieżka prowadzi dalej. Postanawiam nią pójść i zobaczyć, dokąd. Idzie do góry i doprowadza mnie na skalne wzniesienie. Jest tu też granitowy słupek, którym oznacza się szczyty. Czyżby to był Suchy Wierch (1428 m n.p.m.)? W każdym razie są całkiem niezłe widoki. Na Ciemniak i Giewont, a także na Kominiarski Wierch. Cieszę się, że podeszłam te kilkadziesiąt metrów, chociaż nie wiem, czy legalnie.
Szlak prowadzący z Doliny Kościeliskiej na Polanę na Stołach jest podobno najstarszym znakowanym szlakiem w Tatrach Zachodnich. Został wytyczony i oznakowany w 1892 roku przez 16-letniego Mieczysława Karłowicza. Kiedyś można nim było dojść aż na Kominiarski Wierch, teraz niedostępny już dla turystów.
Schodzę na polanę. Nadal nikogo, a jest już prawie południe.
Jak na Tatry, to zadziwiające zjawisko. Rozsiadam się więc na progu szałasu.
Pora coś zjeść. Słońce mocno świeci, jest tak ciepło, że muszę się trochę
rozebrać. Topią się w słońcu lodowe sople. Pogoda jest taka sama, jaką miałam
dwa lata temu na Grzesiu. W dolinie duży mróz, a na górze w okolicach zera.
Bezchmurne niebo i na dodatek bezwietrznie. Siedzę tak sobie i kontempluję widok. Jest cudownie.
Dopiero, jak zaczynam się zbierać, zza drzew wyłania się
trójka turystów. Po drodze na dół spotykam jeszcze pięć osób. I to tyle, jeśli
idzie o zatłoczenie tatrzańskich szlaków.
W Dolinie Kościeliskiej wyszło słońce i też się ociepliło.
No i jest sporo ludzi, zwłaszcza rodzin z małymi dziećmi.
Przed drugą jestem na parkingu. Z powodu remontu nikt nie
pobrał ode mnie opłaty za parking. To miła niespodzianka.
Ruch w stronę Nowego Sącza jest niewielki, więc powrót jest przyjemny. Tylko w Nowym Targu trafiam na korek, ale za rondem jest już znowu pusto. Szadź się utrzymała, więc nadal jest pięknie. Tylko niesamowity smog. Mimo bezchmurnego nieba góry są bardzo słabo widoczne.
To była piękna, choć krótka wycieczka. No ale w lutym, jak będzie pogoda i warunki, to kto wie… Trzydniowiański Wierch mi się marzy…
Tatry Dolina Kościeliska Zachodnie Tatry Polana na Stołach