Pogranicze Beskidu Sądeckiego i Gór Lubowelskich - 10 października 2020
Po wczorajszym spacerze bardzo chce mi się w góry. Ma być
pochmurno, ale mam wewnętrzne przekonanie, że mimo prognoz może być ładnie.
Ranek jest pochmurny i mglisty, ale to norma jesienią. Zbieram się leniwie, nie
do końca przekonana, czy będzie pogoda. Jechać, nie jechać, oto jest pytanie. Postanawiam jednak
ruszyć się z domu. Wymyślam sobie, że
pójdę z Piwnicznej zielonym szlakiem na Piwowarówkę, a potem może dalej. Kilka lat
temu zaproponowałam przejście tym szlakiem moim przyjaciołom. Żeby nie wracać tą sama drogą, pojechaliśmy busem do Kosarzysk, weszliśmy na Obidzę i zielonym szlakiem
doszliśmy do Eliaszówki, a potem dalej, przez Piwowarówkę zeszliśmy do
Piwnicznej i stamtąd też wrócili busem. To była piękna wycieczka, i też w październiku. Teraz postanawiam wybrać się tam sama. W końcu ile razy można
chodzić na Kordowiec, Niemcową, Zadnie Góry czy Koziarz? Oczywiście, teraz nie
będzie tak ambitnie. Trochę dłuższy spacer tam i z powrotem. Ale to bardzo piękna,
widokowa trasa, cały czas łąkami, więc na pewno wrócę zadowolona.
Jadę w stronę Piwnicznej. Zaczyna nieśmiało pojawiać się
słońce. Nad górami nie ma chmur. Tatry są ładnie widoczne. Nad pasmem Jaworzyny
Krynickiej snują się malownicze mgły. To zapowiada słoneczny dzień. Cieszę się, że zaryzykowałam.
Zostawiam samochód na parkingu w centrum Piwnicznej. Stąd
wychodzi mój zielony szlak. Idę ścieżką spacerową pod Parkiem Węgielnik – Skałki.
Skręcam do Kosarzysk. Tam, kawałeczek za zakrętem, szlak skręca w lewo. Idę,
najpierw wśród zabudowań, a później łąkami i urokliwymi zagajnikami aż na
szczyt Piwowarówki (695 m n.p.m.), Tu znajduje się mały przysiółek i równie mała,
urokliwa kaplica.
Idę dalej, w stronę Eliaszówki. Jest pięknie. Ciepło, słonecznie, drzewa zaczynają się już przebarwiać. Kwitną jeszcze ostatnie kwiaty i fruwa mnóstwo motyli, wykorzystujących ostatnie chwile przed nadejściem słotnej jesieni.
Docieram do miejsca, w którym szlak skręca w prawo, w las. A prosto, wzdłuż granicy prowadzi urokliwa ścieżka przez łąki. Nie wiadomo dokąd dochodzi, ale wygląda zachęcająco. Schodzę więc ze szlaku (ostatecznie na Eliaszówce byłam wiele razy) i idę gdzieś w nieznane. Oczywiście, jak to zwykle na słowackich łąkach, rośnie tu mnóstwo moich ulubionych kani czubajek, bo nikt ich tutaj nie zbiera. Plątam się więc, wypatrując w trawie charakterystycznych kapeluszy (przynoszę do domu koło 20 sztuk). Ścieżka w pewnym momencie się rozdwaja, wybieram tę w lewo, odchodzącą od polskiej granicy. Nadal jest pięknie, ale po jakimś czasie łąki się kończą, a droga wchodzi w las. Zresztą bardzo ładny. Znajduję tu ogromnego prawdziwka, kilka kozaków i rydze. Wszystko jak zwykle przy ścieżce. Spotykam też sarenkę. Przygląda mi się ciekawie zza drzew.
Potem idę jeszcze kawałek, ale raczej łąk już nie będzie.
Zerkam na zegarek – pora wracać, zwłaszcza, że po południu mam jeszcze kilka
rzeczy do zrobienia.
Ten leniwy spacer nadgranicznymi łąkami sprawił mi ogromną
przyjemność. Takie plątanie się bez celu należy do moich ulubionych. W domu
sprawdziłam mapy i wiem, że idąc dalej drogą, którą szłam poniżej granicy,
można dojść albo do Litmanowej, albo do Jarabiny przez Medvedicę (888 m n.p.m)
– zależy, gdzie się później skręci. Muszę namówić przyjaciół w przyszłym roku,
żeby się tam ze mną wybrali, bo dla mnie to już wyższa szkoła jazdy, a warto
tam pójść, bo jest pięknie.
Beskid Sądecki Góry Lubowelskie Piwowarówka Piwniczna