Wielka Fatra - 18 maja 2014
Trasa: Dierová - Podšíp (745 m n.p.m.) - Zadný Šip (1143 m n.p.m.) - Šíp (1170 m n.p.m.) - Žaškovské Sedlo (720 m n.p.m.) - Sedlo pod Ostrým (890 m n.p.m.) - Ostré (1031 m n.p.m.) - Sedlo pod Ostrým (890 m n.p.m.) - Ľubochňa
Zapisałam się na wycieczkę sądeckiego PTT
na Wielką Fatrę. O tej porze roku każda zorganizowana wycieczka na Wielką lub
Małą Fatrę to dla mnie niejako „obowiązek”, z uwagi na możliwość zobaczenia i
sfotografowania nowych dla mnie gatunków roślin. Oczywiście, czasami, jak jest
zapowiadana bardzo brzydka pogoda, to nie jadę. Chociaż z bólem serca. Tym razem
też nie zapowiadało się dobrze. Wcześniej były powodzie i podtopienia. A pogoda
na ten dzień zapowiada kiepska. Ale razem ze mną zapisali się na tę wycieczkę
Marta i Krzysiek, a ponieważ oni nie zamierzali zrezygnować, to ja też musiałam
pojechać. Pojechało niecałe 30 osób, bo reszta się wycofała, z uwagi na przewidywaną pogodę.
Jechaliśmy przez Chyżne i Dolny Kubin do miejscowości o
nazwie Dierová, skąd mieliśmy wyruszyć na szczyt. Tu mieliśmy przejść kładką na
drugą stronę Orawy. Ktoś z uczestników stwierdził, że przeczytał w Internecie, że ponoć ta kładka jest
uszkodzona i nie da się nią przejść. Postanowiliśmy to sprawdzić. Kładka
teoretycznie była rzeczywiście zamknięta, ale była dziura w ogrodzeniu, więc
postanowiliśmy zaryzykować. Przegniłe deski zostały usunięte, a na ich miejsce położone prowizorycznie „stupaczki” oparte na cienkich drewnianych
listwach, przywiązane w dwóch zaledwie miejscach cienkim, zardzewiałym drutem.
Pod spodem szeroka, wzburzona rzeka. Przechodziliśmy na wszelki wypadek
pojedynczo i bardzo powoli. Było to niezapomniane przeżycie, zwłaszcza dla mnie,
bo na takich metalowych konstrukcjach zawsze dostaję ataku lęku. No może nie
panicznego, ale bardzo silnego. Na szczęście wszyscy przeszliśmy bezpiecznie na
drugi brzeg. Ale adrenalina była!
Pogoda była rzeczywiście nieciekawa. Było pochmurnie i
bardzo mglisto. Spore błoto i ślisko, jak to zwykle na wapiennym podłożu. Na szczęście przynajmniej nie padało.
Szlak bardzo ładny, chociaż mocno stromy. W bukowym lesie
mnóstwo malowniczych, ostrych skałek. Stąd nazwa szczytu, bo šip po słowacku
oznacza strzałę, cierń lub kolec – te mijane skałki bardzo je rzeczywiście
przypominały. Zwłaszcza piękna i atrakcyjna była ścieżka tuż po szczytem. Kojarzyła
się z Rzędowymi Skałami pod Siwym Wierchem. Chwilami mgła się rozwiewała i
mogliśmy wtedy podziwiać wspaniałe widoki.
Poza Šipem mieliśmy zdobyć jeszcze jeden szczyt – Ostré. Ponoć 15 minut na szczyt z Sedla pod Ostrým, tak pisało na szlakowskazie (ale, jak się okazało, to była pomyłka). Właściwie nie trzeba było na niego wchodzić, bo wraca się tą samą drogą na przełęcz. Część osób została więc na przełęczy, ja zresztą też planowałam zostać, bo byłam już bardzo zmęczona. Ale Krzysiek mnie podpuścił, że może będzie tam rosnąć jakaś unikatowa roślinka, której jeszcze nie mam w kolekcji, więc postanowiłam się wdrapać na szczyt. Gdybym wiedziała, co mnie czeka, nigdym bym się nie zdecydowała. Było bardzo stromo – prawie pionowe podejście – 200 m przewyższenia. Pod koniec tak bolały mnie mięśnie, że każdy kolejny krok był niesamowitym wysiłkiem. Jakoś się jednak wczołgałam na górę. Widok był co prawda stamtąd piękny, ale nie wart aż takiego wysiłku. I oczywiście, żadnej nowej roślinki!
Ale spotkała mnie tu śmieszna przygoda. Wszyscy ubawili się
świetnie dzięki mojemu roztargnieniu. Postanowiłam się posilić przed zejściem w
dół, i przyszła mi ochota na zabrane z domu, ugotowane na twardo jajko. Jeden z kolegów zasugerował, żebym mu rozbiła skorupkę o pobliską skałkę. Zapytał przy tym: A na pewno ugotowałaś? Oczywiście,
że na pewno! Po co głupio pyta! Wszyscy przysłuchiwali się naszej wymianie
zdań. Uderzyłam jajkiem o głaz… i spod palców wypłynęło mi surowe jajko.
Okazało się, że niekoniecznie ugotowałam. Śmiech grupy był chóralny. A ja nie
byłam zła, bo dla mnie też to było bardzo zabawne. Śmiałam się razem z nimi. Tylko
tego jajka było mi szkoda, bo miałam na nie straszną ochotę! Musiałam zadowolić
się kawałkiem czekolady.
Potem szliśmy długi czas piękną ścieżką wijącą się grzbietem
wśród skał. Nie traciliśmy jednak wcale wysokości, za co przyszło nam później
zapłacić. Ostatni fragment trasy był tak stromy, że znowu nogi odmawiały
niektórym posłuszeństwa. Ale zeszliśmy wszyscy bezpiecznie na dół. I wreszcie
wyjrzało nam słońce.
To była bardzo udana wycieczka. Z przygodami. Dobrze, że nie
zrezygnowałam, bo znalazłam kilka nowych gatunków, m.in. ciekawą, rzadką roślinę
o łacińskiej nazwie Aremonia agrimonoides (polskiej na razie nie posiada).
Szip Wielka Fatra