Pogórze Dynowskie - 16 lutego 2024
Od dawna już kusiła mnie wyprawa w okolice Krosna, żeby przypomnieć sobie zamek Kamieniec i rezerwat Prządki. Można tam zrobić pętlę szlakami turystycznymi, ale jest dość długa, bo to jakieś 20 kilometrów. Sprawdziłam, że można ją skrócić o 8 kilometrów. Ale potem wypatrzyłam na mapie ścieżkę przyrodniczą wychodzącą spod zamku. 2,5 kilometra długości. Do tego dołożyć zwiedzenie ruin zamku i kolejną ścieżką przyrodniczą dojść do rezerwatu, obejrzeć go, i wrócić ścieżką u jego stóp z powrotem pod zamek. Jak na połowę lutego, to w zupełności wystarczy, biorąc pod uwagę krótki dzień i długi dojazd.
Miałyśmy jechać we trzy, ale w ostateczności pojechała ze mną tylko Magda. Wyjechałyśmy tuż przed wschodem słońca, ale było już jasno. Pogoda zapowiadała się równie piękna, jak podczas środowej wycieczki.
Tuż za Jasłem, na szerokiej, prostej już drodze, 50 metrów od znaku kończącego teren zabudowany, zatrzymała nas drogówka. Okazało się, że przekroczyłam dozwoloną prędkość. Jechałam ponoć 65 km na godzinę. No cóż… Właściwie to mój pierwszy, prawdziwy mandat w życiu. Po ponad czterdziestu latach jeżdżenia! Potraktowałyśmy to jak przygodę. Bo sto złotych i dwa punkty karne raczej nie były zbyt bolesne. A zawsze nowe doświadczenie życiowe! I tacy mili panowie policjanci! Co prawda byli mocno zszokowani moją radością z tego mandatu, więc trochę się dziwię, że nie sprawdzili, czy aby na pewno jestem trzeźwa. Byli tak sympatyczni, że potem zatrzymali dla mnie ruch na drodze, żebym mogła bezpiecznie włączyć się do ruchu!
Ponieważ nie miałam ochoty przejeżdżać przez Krosno, to tuż przed skręciłam w jedną z bocznych dróg, a potem włączyłam nawigację. Łatwo nie było, bo prowadziła mnie po stromych, krętych i wąziutkich drogach, ale po lekkiej dawce adrenaliny bezpiecznie dotarłyśmy na parking pod ruinami odrzykońskiego zamku.
Niestety, okazało się zamek jest zamknięty dla turystów zimą. Nie przyszło mi do głowy, żeby to sprawdzić. Ale może to i dobrze, bo pewnie zastanawiałabym się, czy nie zrezygnować z wycieczki. Było nam co prawda trochę szkoda, ale ostatecznie to tylko ruiny. No i ja już tu byłam dwukrotnie. tylko trochę mi było żal Magdy, bo obiecałam jej ten zamek.
Poszłyśmy najpierw na pierwszą ścieżkę. Nosi nazwę „Przy zamku Kamieniec”. Jak już wspomniałam, jest długości 2,5 kilometra i jest na niej pięć przystanków. Zaraz na początku (stanowisko 2) jest kilka ładnych skałek, które są udostępnione dla wspinaczy. Stanowią one chyba największą atrakcję tej ścieżki, która prowadzi głównie lasem. Ale bardzo ciekawe jest też stanowisko 4. Zostali tu pochowani mieszkańcy okolicznych wsi, zmarli na cholerę w 1931 roku, bo z przyczyn sanitarnych nie pozwolono ich pogrzebać na publicznych cmentarzach. Znajduje się tu pamiątkowy kamienny krzyż.
Wokół rośnie 6 wspaniałych daglezji zielonych, uznanych za pomnik przyrody. Cieszę się bardzo, bo po raz pierwszy widzę te drzewa w lesie, a nie tylko w parku. W ubiegłym roku odkryłam, że to drzewo, pochodzące z Ameryki Północnej, było na terenie Polski uprawiane od XIX wieku. Zdaje się, że w latach 80. ubiegłego wieku zakazano jego nasadzeń w lasach, jako gatunku obcego pochodzenia, ale jest jej nadal sporo w lasach całej Polski, także w Karpatach.
Niestety, musimy wrócić, bo droga dalej jest zniszczona przez ciężki sprzęt przy prowadzonej tu wycince lasu i utopiłybyśmy się w błocie.
Po drodze obserwujemy kolejne daglezje, choć już nie tak okazałe, i sosnę wejmutkę. Tutejsze daglezje posadził właściciel tych lasów na pocz. XX wieku, hrabia Ludwik Starowieyski, ponoć świetny gospodarz i znawca gospodarki leśnej. Sprowadził nasiona, wyhodował sadzonki i polecił zasadzić je na zrębach. Myślę, że wtedy też posadzono tutaj także pochodzącą z Ameryki Północnej sosnę wejmutkę, która jednak radzi sobie w naszych warunkach znacznie gorzej niż daglezja.
Po powrocie pod skałki robimy sobie przerwę na drugie śniadanie, bo są tu wygodne ławeczki, no i poza tym jest tutaj pięknie.
Potem podchodzimy pod zamek. Skoro nie możemy wejść na dziedziniec, to obchodzimy przynajmniej ruiny dookoła.
Zamek Kamieniec został zbudowany w czasach Kazimierza Wielkiego, dla ochrony traktu handlowego prowadzącego tędy na Węgry. Wcześniej było tu drewniane grodzisko. Pierwsza wzmianka o odrzykońskim zamku pochodzi z 1348 roku. Był on wtedy własnością królewską. W 1402 roku zamek za zasługi w wojnie z Krzyżakami otrzymał Klemens z Moskarzewa, dając początek rodu Kamienieckich.
W XV wieku zamek został rozbudowany - do gotyckiego zamku górnego dobudowano zamek dolny. W poł. XVI wieku właścicielem dolnego zamku został kasztelan biecki, Seweryn Boner (główny bankier Zygmunta I). Przebudował go on w stylu renesansowym. Natomiast zamek górny został sprzedany Skotnickim. Po Bonerach zamek dolny przejęli Firlejowie i wtedy rozpoczął się 30-letni spór o studnię, mur graniczny, kaplicę i okoliczne pola. Zakończony szczęśliwie małżeństwem dzieci zwaśnionych stron.
Zakończenie tego sporu opisał Aleksander Fredro w „Zemście”. Żona wniosła mu w posagu część odrzykońskiego zamku, będącego już wtedy ruiną. Pisarz natrafił wtedy na akta procesowe, dotyczące tego sporu i na ich podstawie napisał swoją słynną komedię.
Śmieszną ciekawostką jest fakt, że podzielony od XVI wieku zamek, nadal ma jakby dwóch właścicieli - wschodnia część ruin leży w gminie Korczyna, zachodnia zaś w gminie Wojaszówka.
Teraz idziemy do rezerwatu Prządki. Można tam podjechać, ale my idziemy czarnym szlakiem spod zamku – jest tam kolejna ścieżka przyrodniczo-edukacyjna, która prowadzi też przez rezerwat. Co prawda przechodzimy ją od tyłu, ale to nie ma znaczenia.
Dochodzimy do drogi i parkingu pod rezerwatem. Od razu wchodzimy między wspaniałe skały.
Nazwa rezerwatu ma związek z legendą – skałki są ponoć dworskimi pannami, które przędły w święto i za to zostały zamienione w kamień.
Są tu cztery duże skupiska skał piaskowcowych. W większości mają kształt wyniosłych maczug. Nadano im nazwy: Prządka-Matka, Prządka-Baba, Herszt i Zbój Madej. W grupie skał zwanych Prządką-Matką znajduje się jedna z największych skałek w rezerwacie – ma długość 30 metrów, a wysokość 18 metrów.
Rezerwat został utworzony w 1957 roku celem chronienia tych wspaniałych i unikatowych form skalnych. W 2009 do jego nazwy dołożono drugi człon: „im. prof. Henryka Świdzińskiego”. Profesor był wybitnym geologiem. Specjalizował się w geologii regionalnej Karpat oraz geologii złóż ropy naftowej i gazu ziemnego. Był jedną z pierwszych osób, które domagały się, aby te unikatowe skałki objąć ochroną rezerwatową.
Po przejściu rezerwatu schodzimy na ścieżkę, która prowadzi u jego stóp. Początkowo stroma i trochę podmokła, potem zamienia się w bardzo wygodną i ładną. Docieramy do asfaltowej drogi, przechodzimy na drugą stronę. Potem szeroką, leśną drogą dochodzimy do czarnego szlaku, którym wyszłyśmy spod zamku.
Na parkingu posilamy się nieco, dobrze, że coś nam jeszcze ostało, bo wszystko jest tu pozamykane. Ale nie ma się co dziwić, skoro sezon turystyczny zaczyna się tu dopiero po połowie kwietnia. Bonusem jest za to bezpłatny parking, za który w sezonie trzeba zapłacić 10 złotych.
Potem rzucamy ostatnie spojrzenia na malownicze ruiny odrzykońskiego zamku i wyruszamy w drogę powrotną.
Mimo braku możliwości zwiedzenia zamku Kamieniec, to był bardzo udany dzień. Piękna, przedwiosenna pogoda i spacer wśród piaskowcowych skał o pięknych formach spowodowały, że wracamy bardzo zadowolone z wycieczki.
Pogórze Dynowskie Odrzykoń Korczyna Prządki