GRUDZIEŃ
Sosna zwyczajna (Pinus sylvestris)

Beskid Sądecki - 23 listopada 2024


W piątek miało sypnąć śniegiem! Koniecznie musiałam więc wybrać się w sobotę w góry, żeby zobaczyć pierwszy śnieg! Prognozy pogody początkowo obiecywały piękne słońce, potem niestety zmieniły się na mniej optymistyczne. Ale zobaczenie pierwszej w tym roku okiści na drzewach było zbyt kuszące, żeby przejmować się brakiem słońca. Co prawda zdjęcia wyjdą takie sobie… Ale to zawsze pierwszy śnieg!

Gdzie się wybiorę, nie miało znaczenia. Najważniejsze, żeby było już tam zimowo. Marek postanowił się do mnie przyłączyć, chociaż dla niego, jako mężczyzny, taka wycieczka bez planu i celu, nie do końca była zadowalająca. Ale bardzo chciał się gdzieś przejść…

Rano było dość ponuro. Pasmo Radziejowej było zasnute chmurami. Pojechaliśmy jednak tradycyjnie w stronę Piwnicznej-Zdrój, bo tam jest sporo możliwości. Kiedy zobaczyliśmy bezśnieżny szczyt Makowicy, wiedzieliśmy już, że trzeba pojechać do Kosarzysk. Śnieg na pewno był też nad Wierchomlą, ale tam byłam tydzień temu.

Postanowiliśmy wejść na Niemcową (963 m n.p.m.), bo tam na pewno powinno być biało. Marek nie chciał iść tą najkrótszą prowadzącą tam lokalną drogą, wychodzącą tuż za kościołem w Kosarzyskach. Zdecydowaliśmy, że pójdziemy do góry niebieskim szlakiem. Zostawiliśmy samochód na parkingu naprzeciwko kościoła.



Postanowiliśmy do szlaku dojść szlakiem rowerowym, robiąc w ten sposób skrót. Skręciliśmy więc tuż za kościołem w stronę Błankowej Polany. Szliśmy do góry stromą i śliską drogą, wyłożoną betonem. Był na niej spory ruch. Musieliśmy bardzo uważać, żeby w porę schodzić z drogi jadącym w górę i w dół samochodom, bo o zatrzymaniu się przez nich w takich warunkach raczej nie mogło być mowy. Kiedy dotarliśmy do niebieskiego szlaku, z ulgą weszliśmy w las. Było stromo, ale za to bezpiecznie.



Śniegu nie było za wiele, ale jak dotarliśmy do żółtego szlaku, to zrobiło się bardziej zimowo. Koło kapliczki zrobiliśmy sobie mały odpoczynek na kubek herbaty i ruszyliśmy dalej. Nadal było ponuro, pochmurnie i mglisto. Jednak im wyżej, tym było lepiej. Na niebie pojawił się skrawek błękitu. Nabraliśmy nadzieję na poprawę pogody, bo prognozy pogody obiecywały koło południa przejaśnienia.



Okiść na drzewach robiła się coraz ładniejsza, błękitu przybywało, aż wreszcie zza chmur błysnęło słońce. Od razu poprawiły się nam humory! Kiedy dotarliśmy na szczyt Niemcowej, było już pięknie! Trochę tu wiało, ale za to była piękna zima.



Zaczęliśmy się zastanawiać na drogą powrotną. Marek, jak to on, miał już oczywiście w głowie plan, ale nie chciał się do niego przyznać. Zaczął coś nieśmiało przebąkiwać o Międzyradziejówkach (1037 m n.p.m.) W ogóle nie wiedziałam, gdzie to jest, nazwa skojarzyła mi się niebezpiecznie z Radziejową, a na dodatek, jak usłyszałam, że zejdziemy w okolicach parkingu pod Suchą Doliną i będziemy wracać asfaltem, to ostro zaprotestowałam. I to był błąd!


Zaproponowałam spacer w tamtym kierunku, potem powrót na Niemcową i zejście tą lokalną drogą, o której wyżej wspominałam. Marek to zaakceptował, ale tylko pozornie.


Uszliśmy spory kawałek, potem, jak sprawdziłam na mapie, to byliśmy już blisko tych „nieszczęsnych” Międzyradziejówek. Marek cały czas po cichu kombinował, żeby nie wracać. Zauważył ładną leśną drogę schodzącą w dół. Było tu tak pięknie, że ochoczo zgodziłam się, żeby nią zejść. Marek wysłał Lili zdjęcia, napisał, żeby żałowała, że się z nami nie wybrała, bo mamy taki piękny spacer. Odpisała, że zna te nasze „spacery”! I zdaje się, że nam wykrakała kolejną „wyprawę po przygodę”!


Droga, którą szliśmy, była szeroka i wygodna. Ale na mapie jej nie było. Już to powinno nas zaniepokoić. Ale prowadziła w dobrym kierunku… Przecież musi dojść na dół!


Schodziła. Coraz stromiej i musieliśmy bardzo uważać, bo pod śniegiem i bukowymi liści było mnóstwo dziur i nierówności. Łatwo można było skręcić nogę. A potem się skończyła! W potoku!. Co prawda na razie nie płynęła nim woda, ale było to już teraz dość ekstremalne zejście. Kamienistym dnem pomiędzy dwoma stromymi zboczami. Do drogi, zaznaczonej na mapie prawie kilometr w takich warunkach, a pewnie gorszych, bo woda w potoku musiała się wreszcie pojawić. Zeszliśmy już dwieście metrów poniżej szlaku, więc wracać raczej nie mieliśmy ochoty.


Marek zerknął na mapę, spojrzał na strome zbocze nad nami… Tam gdzieś u góry był Trześniowy Groń (1001 m n.p.m.), a pod nim bezpieczna, znana droga na dół. Zaproponował, żebyśmy tamtędy weszli. Patrzyłam w górę z niedowierzaniem, ale rzeczywiście alternatywa schodzenia kamienistym potokiem była gorsza.


Musieliśmy tylko znaleźć miejsce, w którym można było zacząć podchodzić do góry, bo wszędzie było zbyt stromo. Wypatrzyłam jelenią ścieżkę, którą zwierzęta schodziły do wody. To było jedyne miejsce. Ostrożnie zaczęliśmy żmudną wspinaczkę. Trzeba było bardzo uważać, żeby nie poślizgnąć się na bukowych liściach leżących pod śniegiem. Ponad 150 metrów wysokości do pokonania! Marek na wszelki wypadek zostawił mnie z tyłu. Miał poczucie winy i nie chciał słuchać mojego zrzędzenia! A ja lubię zrzędzić!



Kiedy ledwie żywi dotarliśmy do stokówki nad nami, byliśmy obydwoje bliscy ucałowania jej z radości! Marek wyprowadził nas w idealne miejsce! Sto metrów do zabudowań dawnego schroniska „Chatka Pod Niemcową” i mogliśmy chwilę odpocząć, coś zjeść i napić się herbaty, bo byliśmy już bardzo głodni i spragnieni. A potem już na dół tylko koło godziny wygodną drogą.  


Przygoda była! A potem, jak dokładnie w domu przyjrzałam się mapom, to odkryłam, że z tym zejściem przez Międzyradziejówki to Marek miał rację. Kiedy zeszliśmy ze szlaku, to byliśmy jakieś pół kilometra od Międzyradziejówek, a kilometr od drogi schodzącej na dół (zaznaczonej na mapie). Po drodze były widokowe łąki, a po zejściu na dół było tylko kilometr asfaltem do samochodu. No i zaliczyłabym szczyt, na którym jeszcze nie byłam! Oczywiście, była to pewnie ze trzy kilometry dłuższa trasa, ale odległości w górach są względne, o czym przecież doskonale obydwoje wiemy. I o czym boleśnie się przekonałam!

Na szczęście dla nas wszystko dobrze się skończyło. Bo gdybyśmy musieli wezwać pomoc, to spalilibyśmy się ze wstydu! Tacy starzy, a tacy głupi! Co prawda, znowu usłyszeliśmy wymówki od Lili, ale miała całkowitą rację. Długo będziemy wspominać ten „spacer”. A ja wiosną wybiorę się na Międzyradziejówki, bo to w sumie wstyd, że tamtędy jeszcze nie szłam! 



Beskid Sądecki Niemcowa Kosarzyska Pasmo Radziejowej Trześniowy Groń
Ta strona korzysta z ciasteczek. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.