GRUDZIEŃ
Sosna zwyczajna (Pinus sylvestris)

Beskid Sądecki - 17 - listopada 2024


Pogoda na sobotę była zapowiadana piękna, chociaż ponoć miało wiać. Postanowiłam to wykorzystać, bo kto wie, czy nie był ostatni dzień jesieni w górach.

Sprawdziłam pogodę w Wierchomli Wielkiej i postanowiłam tam pojechać, by zrobić sobie zaplanowaną kilka lat temu pętlę. Czerwonym gminnym szlakiem spod cerkwi do żółtego, prowadzącego z Łomnicy-Zdrój do schroniska na Hali Łabowskiej, nim kawałeczek do góry i drogą lokalną przez przysiółek Na Granicy zejść najpierw koło wypatrzonego na mapie źródełka, a potem z powrotem pod cerkiew. Taki przyjemny, dłuższy spacer z pięknymi widokami.

Koło Starego Sącza i w Rytrze trochę wiało, ale liczyłam, że w Wierchomli będzie lepiej. Za Piwniczną zaczęło się trochę chmurzyć, ale w Wierchomli powitało mnie bezchmurne, błękitne niebo. Na dodatek było bezwietrznie.



Ruszyłam raźno pod górę, od samego początku delektując się pięknymi widokami. Przyjechałam tu m.in. po to, żeby nacieszyć się widokiem złotorudych modrzewi oświetlonych słońcem. 




Szlam szlakiem, ale schodziłam na okoliczne, widokowe polany. Było tu i ówdzie sporo szronu. Z łąk pod kapliczką był piękny widok na szczyt Radziejowej, wyłaniający się z mgieł. W jej paśmie było miejscami sporo szadzi. Zresztą na szczycie Parchowatki też była, ale wiedziałam, że nie ma po co tam iść, bo za chwilę jej już nie będzie. Chociaż szron na polanach w okolicach Bacówki nad Wierchomlą utrzymał się do popołudnia. Tatry niestety były zasłonięte chmurami.


Kiedy dotarłam do żółtego szlaku, spotkałam tam pasterza z owcami. W ich pilnowaniu pomagały mu nie owczarki podhalańskie, a trzy psy rasy Border Colli. Wdałam się z nim, jak to ja, w pogawędkę. Twierdził, że są świetne i bardzo posłuszne. Niestety, pytanie, czy poradzą sobie z wilkami, tak jak podhalańskie, było dla niego trochę kłopotliwe. Ale na pewno mniej jedzą i są modniejsze!


Na górze nieco wiało, ale jak zeszłam ze szlaku w zaplanowanym miejscu na lokalną drogę, to znowu zrobiło się bezwietrznie.



Minęłam najpierw opuszczone gospodarstwo. Drewniane budynki były już w kiepskim stanie. W latach 70. ubiegłego wieku ktoś wybudował tam murowany dom, ale on też nie wyglądał już najlepiej. Droga prowadziła przez środek gospodarstwa. Poniżej rosła ogromna, pomnikowa lipa. Zatrzymałam się pod nią, żeby zjeść drugie śniadanie.



Potem weszłam do lasu. Miałam dotrzeć tą drogą do polany, na której na mapie był zaznaczony przysiółek Na Granicy. Droga była tylko jedna, ale GPS pokazywał, że z niej zeszłam, chociaż to raczej nie było możliwe. Wyszłam na polanę, droga się tu kończyła. Ostrożnie przeszłam przez środek gospodarstwa – było zapuszczone, ale zamieszkałe, bo obok pasły się dwie krowy. Psów na szczęście nie było.


Po drugiej stronie polany pojawiła się leśna droga. Sprawdziłam, to była ta, którą miałam iść. Po pięciu minutach nadal byłam tam, gdzie trzeba. Ale po kolejnych pięciu zobaczyłam znak czerwonego gminnego szlaku, którym szłam rano. I odkryłam, że byłam tu już dzisiaj. Sprawdziłam w telefonie – byłam rzeczywiście na czerwonym szlaku. A nie było po drodze żadnej możliwości zejścia z drogi, którą szłam. Mogłam zejść oczywiście szlakiem, ale zaplanowałam to sobie inaczej. Miała być pętla i źródełko!




Nie chciało mi się wracać, więc z telefonem w ręku poszłam w las, w kierunku „mojej” drogi. Musiałam zejść stromym zboczem, przedrzeć się przez gęsty młodniak… A drogi nadal nie było widać, mimo, że GPS pokazywał, że już do niej dotarłam. Była, świeżo zrobiona stokówka, półtora metra poniżej. Z trudnością na nią zlazłam. A potem byłam wściekła na samą siebie, bo była błotnista i bardzo stroma. Potem jeszcze musiałam sforsować potok. Dalej było już całkiem przyjemnie. Leśna, ładna droga, z płynącym obok ładnym potokiem o ciekawej nazwie Izdwor. Dotarłam do zaznaczonego na mapie źródełka. Nazywa się „Hanna”. Wypływa z niego lecznicza woda mineralna typu szczawa, mocno nasycona dwutlenkiem węgla.


Chwilkę tam odpoczęłam, bo była ławeczka, a potem, idąc dalej na dół, wróciłam pod cerkiew. Plan wycieczki zrealizowałam. Była krótka, bo przeszłam tylko 10 kilometrów, ale bardzo przyjemna. Piękna pogoda, bezwietrznie i bardzo ładna widokowa trasa.



Beskid Sądecki Pasmo Jaworzyny Krynickiej Wierchomla
Ta strona korzysta z ciasteczek. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.