WRZESIEŃ
Jarząb pospolity (Sorbus aucuparia)

Magura Spiska - 20 sierpnia 2023


Myśl o wybraniu się do słowackiej Osturni (Osturňa) męczyła mnie już od dłuższego czasu. To taka trochę zagubiona w górach na Spiszu wioska, w której się czas zatrzymał. Taki żywy skansen. Podczas jednej z wycieczek wracaliśmy właśnie tędy, przejeżdżając przez całą Osturnię. Byłam nią zachwycona. Ale nie za bardzo było się gdzie zatrzymać, bo droga przez wieś jest wąska. A poza tym byliśmy już mocno zmęczeni. Ale obiecałam sobie, że kiedyś tu wrócę i się po niej przespaceruję.

No i w tym roku,szukając pomysłu na kolejną wycieczkę, przypomniałam sobie o Osturni. Sprawdziłam na mapie, że można tam zrobić pętlę. Niestety trochę długą, bo wyszło, że to jakieś dwadzieścia kilometrów. Najlepiej zostawić samochód pod cerkwią, przejść przez wieś kawałek tym żółtym szlakiem, do odejścia szlaku zielonego, nim wejść na grań, zmienić szlak na niebieski i dotrzeć nim do szczytu o nazwie Magurka (1196 m n.p.m.). Tam wejść na żółty, schodzący do Osturni i znowu przejść się spory kawałek wsią, wracając pod cerkiew. Bardzo mi się ten pomysł spodobał, poza długością trasy oczywiście.

Spędziłam trochę czasu nad mapą i wymyśliłam dwa spore skróty. Niestety przy okazji zauważyłam, że zielony szlak, którym mieliśmy wchodzić, prowadzi najprawdopodobniej asfaltową drogą. No cóż..

Namówiłam Marka, żeby się ze mną wybrał, bo samej trochę się strach się w takie mało uczęszczane przez turystów tereny wybierać, zwłaszcza biorąc pod uwagę te skróty. Lila spasowała. Nie zachęcałam jej zresztą zbytnio, bo wycieczka mogła okazać się jedną z tych „po przygodę”. A wiem, że za takimi raczej nie przepada.


Jedziemy przez Niedzicę, Łapsze Niżne i Wyżne, a potem Łapszankę. Wjeżdżamy na Przełęcz nad Łapszanką. Stąd roztacza się wspaniały widok na Tatry. Niestety dzisiaj nie jest zbyt rewelacyjny, bo Tatry są trochę zamglone.

Spod kapliczki zjeżdżamy w dół do Osturni wąziutką i  mocno stromą asfaltową drogą, którą prowadzi żółty szlak. Nie wiem, co by było, gdyby z przeciwnej strony jechał jakiś samochód, bo wyminięcie się tam jest raczej problematyczne. Ja się aż tak nie denerwuję, bo jadę w dół – gorzej mają ci jadący pod górę. A poza tym parę lat temu nawet wjechałam tędy do góry. Ale i wtedy, i teraz miałam szczęście, bo nikt nie jechał. Ale Marek stwierdza, że wrócimy już inną drogą, bo ta jest rzeczywiście mało bezpieczna.


Podjeżdżamy na parking przy cerkwi i  wyruszamy.


Osturnia jest najdalej wysuniętą na północ wsią łemkowską. Jest to także jedna z najdłuższych wsi na Słowacji, ma ponad 8 kilometrów długości. Wieś lokowana była w 1593 roku na prawie wołoskim, ale chyba istniała już wcześniej, bo na pamiątkowym pomniku niedaleko cerkwi jest data powstania 1313. W XVI wieku pełniła rolę wsi służebnej dla zamku w Niedzicy. Mieszkańcy zajmowali się głównie pasterstwem.


Greckokatolicka cerkiew, pod którą się zatrzymaliśmy, powstała pod koniec XVIII wieku.

Jak już wspominałam, zachowała się tu oryginalna drewniana architektura. Domy zrębowe budowane na kamiennej podmurówce, ze spadzistymi dachami. Przerwy miedzy belkami po uszczelnieniu były zalepiane gliną, albo wstawiano tam wąskie deseczki i malowano, przeważnie na niebiesko. Zakończenia belek także były malowane, najczęściej w kwiatowy wzór. 


Jest tu obecnie niewielu stałych mieszkańców. Wiele domów stoi pustych, albo są wynajmowane turystom na lato. Ale duża część z nich jest pięknie wyremontowana, a inne są w trakcie remontu. Te nowo budowane też są drewniane i nawiązują stylem do tutejszej architektury.

157 domów wchodzi w skład „Rezerwatu Ludowej Architektury”.


Ciekawostką jest, że tutejsi mieszkańcy posługują się swoim własnym językiem, tzw. gwarą osturniańską.



Docieramy do skrzyżowania z zielonym szlakiem. Tak, jak podejrzewałam, prowadzi asfaltem. To szeroka droga, w bardzo dobrym stanie i niestety dość uczęszczana. Turyści skracają sobie tędy drogę do Zdiaru (Ždiar), i Doliny Bachledowej (Bachledova dolina). Poza nami nie ma innych pieszych turystów. Po pięciu kilometrach docieramy do pierwszego skrótu. Schodzimy na drogę doprowadzającą do widocznego na mapie sporego zbiornika wodnego. Kiedy do niego docieramy, czeka mnie tu spore rozczarowanie. Oczekiwałam pięknego, leśnego stawu, a zbiornik jest pusty. Trwają przy nim jakieś prace. Ale chyba nigdy nie było to naturalne osuwiskowe jezioro, których w  tej okolicy jest sporo, bo by go nie ruszano. A na mapie satelitarnej tak obiecująco to wyglądało!


Teraz musimy dojść „na dziko” do zielonego szlaku. Zyskujemy w ten sposób ponad 2,5 kilometra. No i nie musimy iść dość ruchliwą drogą. Ale za to jest to naprawdę ekstremalna trasa. To co na mapie satelitarnej wyglądało jak leśna ścieżka, okazuje się wąską, bardzo stromą przesieką przez gęsty młodnik. Mocno zarośniętą przez trzcinniki i inne wysokie rośliny. Dociera do nas, że w takim miejscu możemy spotkać niedźwiedzia, więc staramy się głośno zachowywać, żeby miał czas w razie czego się oddalić. I jak się później okazało, to wcale nie były bezpodstawne obawy, bo powyżej, na niebieskim szlaku znaleźliśmy niedźwiedzie odchody. Czyli, że misie się tam plątają.


Wychodzimy na zielony szlak i robimy kolejny skrót, tym razem już wygodna ścieżką. Docieramy do wyciągu narciarskiego (Ski Centrum Strachan) nad którym majestatycznie króluje grań Tatry Bielskich z Hawraniem (Havran), na pierwszym planie. Niestety, nie mamy szczęścia, bo częściowo zasnuwają je chmury. Robimy tutaj odpoczynek, bo już najwyższa pora na drugie śniadanie. Mimo, że wyciąg latem nie działa, to jest tu czynny bufet. Sporo ludzi podjeżdża tu samochodami i robi sobie spacer granią, korzystając z niego przy okazji. My nie, bo mamy sporo jedzenia, a Marek ma nawet świeże domowe ciasto. Lila się z nami nie wybrała, ale zatroszczyła się o nas!


Idziemy teraz pięknym, graniowym, widokowym szlakiem niebieskim. Wiatrołomy zniszczyły tu jakiś czas temu całkowicie lasy, więc nic nie zasłania widoków. Szkoda tylko, że dzisiaj są kiepskie! Jest tu jednak teraz bardzo ładnie, bo kwitną łanowo starce Fuchsa, wierzbówka kiprzyca i  goryczka trojeściowa. Mijają nas wyłącznie rowerzyści, i to nieliczni.



Zdobywamy szczyt o ciekawej nazwie Prehrštie (1209 m n.p.m.). Kawałek za nim powinniśmy skręcić na wymyślony przez mnie następny skrót, dzięki czemu zaoszczędzilibyśmy kolejne dwa kilometry. Marek jednak idzie sporo przede mną i  doganiam go dopiero na szczycie Magurki (1196 m n.p.m.). Cóż, zaliczyliśmy nieplanowany szczyt!



Po krótkim odpoczynku skręcamy na żółty szlak. Początek jest paskudny. Rozjeżdżona, błotnista droga. Na szczęście tylko kawałek. Potem jeszcze trochę zniszczoną drogą z nieciekawymi widokami. A potem szlak robi się piękny i widokowy. Prowadzi wąską dróżką wśród wysokich traw i mnóstwa kwiatów. No i można nadal podziwiać Tatry Bielskie, a po przeciwnej stronie Pieniny. Rośnie tu też sporo malin, z czego skwapliwie korzystamy.


Słońce i  upał, bo jest powyżej trzydziestu stopni, mocno dały nam się w kość, tak, że z przyjemnością wchodzimy do lasu.

Rośnie sporo wielkich prawdziwków, niestety są już robaczywe. Za to udaje się nazbierać znowu sporo kurek.


Przepłoszyliśmy znad zdobyczy jakiegoś drapieżnika – na ścieżce leży jeszcze ciepły, ale już w połowie zjedzony gołąb. To smutny widok, ale zwierzęta mięsożerne też muszą coś jeść…


Docieramy do miejsca, gdzie od głównego szlaku odchodzi ścieżka doprowadzająca do osuwiskowego jeziora, które wypatrzyłam na mapie. Chcemy go zobaczyć. Początkowo ścieżka jest dobrze oznaczona, ale później znaki się kończą i musimy szukać na własną rękę. Po chwili błądzenia udaje nam się znaleźć prawie niewidoczną i mocno zarośniętą dróżkę. Oczywiście bez naszej mapy w telefonie nie byłoby to możliwe.


Jeziorko nazywa się Jazero Mišku Kovaľa. Jest tu jakiś problem z nazewnictwem – na słowackich i czeskich mapach nazywa się po prostu Jazero, na polskich figuruje jako Jezioro Osturniańskie (Osturnianske jazero), co jest błędem, bo bliżej Osturni są dwa Jeziora Osturniańskie – Małe i Wielkie (Veľké Osturnianske jazero i Malé Osturnianske jazero). Położone są po drugiej stronie doliny Osturniańskiego potoku (Osturniansky potok). Jest tam utworzony rezerwat o tej samej nazwie. Nie prowadzi do nich żaden szlak turystyczny, ale jest ścieżka, wychodząca z Osturni. Nie zaplanowaliśmy ich oglądania, bo po pierwsze, są właściwie całkowicie zarośnięte, a po drugie raczej byśmy nie dali rady.


Jazero Mišku Kovaľa jest uznane za pomnik przyrody. Na tablicy przy nim jest zamieszczony tekst w języku polskim. Jest dość duże, jak na jeziorko osuwiskowe, ale też już w dużej części zarośnięte. Ale cieszymy się, że udało nam się go znaleźć.



Potem nie wracamy już na szlak, tylko schodzimy leśną drogą, która prowadzi równolegle do żółtego szlaku. Po chwili wychodzimy na widokowe łąki nad Osturnią. I znowu mamy piękne widoki. Chociaż zupełnie inne, niż te na grani.


Po drodze zatrzymujemy się jeszcze przy małym, ale bardzo ładnym wodospadziku na potoku Kremieniak. Na żółtym szlaku też nie spotkaliśmy nikogo.


Stąd asfaltową drogą docieramy z powrotem do wsi. Możemy znowu podziwiać piękno tutejszej zabudowy.


Okazuje się, że mimo skrótów i tak przeszliśmy całkiem sporo, bo 19 kilometrów. No i w większości w słońcu i sporym upale. Ale nawet nie jesteśmy bardzo zmęczeni, za to obydwoje bardzo zadowoleni z wycieczki. Znowu przeszliśmy nową, nieznaną, a widokową trasą. No i mogliśmy się nacieszyć urokiem drewnianej zabudowy Osturni. Co prawda, nie przeszliśmy jej całej, ale i tak spory kawałek. A  przez pozostałą cześć przejechaliśmy w drodze powrotnej.

Wracamy do Nowego Sącza przez Wielką Frankową (Veľká Franková) i Starą Spiską Wieś (Spišská Stará Ves). 



Osturnia
Ta strona korzysta z ciasteczek. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.