Podczas wycieczki na Wietrzny Wierch (Veterný vrch) na Magurze Spiskiej w lutym, zaplanowałam kolejną z Wielkiego Lipnika (Veľký
Lipnik), a ściślej z Przełęczy pod Tokarnią (Lesnické sedlo), która
położona jest nad tą miejscowością. Mieliśmy tam zrobić sobie pętlę – wejść
na Wysoki Wierch (Šlachtovsky vrch, Šlachtovsky - 898 m n.p.m.), potem dojść szlakiem
niebieskim do Przełęczy pod Szafranówką (Sedlo pod Šafranovkou), żółtym
szlakiem zejść do Leśnicy (Lesnica), stamtąd zielonym do czerwonego graniowego
szlaku i nim wrócić na Przełęcz pod Tokarnią. Tym razem Małe Pieniny. Piękna,
widokowa wycieczka. Niestety, znowu pojechaliśmy sami z Markiem, bo Lila nie
mogła.
Przełęcz pod Tokarnią jest położona na wysokości 720 m
n.p.m. Jest bezleśna, więc widoki są stamtąd niesamowite. Jest tam duży płatny
parking. Można zapłacić z aplikacji, albo przelewem na konto. Trochę to
skomplikowane. Ale spotkani tam polscy turyści doradzili nam, żeby nie
płacić. Jest tam mały bufet i parking dla klientów jest bezpłatny. Pani
przychodzi koło 11.00. Jak wrócimy, to wystarczy coś kupić. Wszyscy tak robią. Marek
w związku z tym zaplanował sobie, że napije się tam piwa. W sumie to przyjemne
zakończenie górskiej wędrówki.
Szlak na Wysoki Wierch prowadzi pięknymi, widokowymi łąkami.
Chciałam tu przyjechać o tej porze, kiedy kwitną tarniny, bo jest wtedy
szczególnie pięknie. I udało się!
Po drodze spotykamy starszego pana. Rozmawialiśmy z nim już
na przełęczy. Jest schorowany. Nosi ze sobą składane krzesełko, bo co jakiś
czas musi odpoczywać. Ale chodzi! I nie wyobraża sobie siedzenia w domu! Na
Wysoki Wierch się pewnie nie wdrapie, ale pochodzi sobie trochę i napatrzy się
na piękne widoki.
Podejście nie jest strome, więc dość szybko wchodzimy na szczyt. Mój ulubiony. Jest bezleśny, więc jest z niego dookolny widok. Całe 360o. Są tu ławeczki i panoramy.
Spędzamy na nim chwilę, zwłaszcza, że fruwa tu kilka
pazi królowych. Zdaje się mają gody. Niestety, właściwie cały czas w powietrzu,
więc trudno zrobić zdjęcie. Ale mi już udało się jednego sfotografować pod
szczytem, więc się specjalnie za nimi nie uganiam. Zauważam natomiast parkę
pazi żeglarzy. Tym już nie odpuszczę! Czekamy więc cierpliwie z Markiem na
dogodny moment. I udaje się! Jeden przysiada na dłuższą chwilę. Wystarczy, żeby
zrobić kilka zdjęć. Pazie królowej widuje się często. Natomiast pazie żeglarze
dawniej widywałam sporadycznie tylko na Słowacji. Ale coś się zmieniło i od kilku
lat zaczęły się także i u nas pojawiać.
Schodzimy z Wysokiego Wierchu skrótem do niebieskiego
szlaku. Idziemy nim w stronę Szafranówki. Po drodze mijamy pobliski Rabsztyn (Rabštin
– 820 m n.p.m.). Okazuje się, że Marek od dawna chciał tam wejść. Ale szlaku
tam nie ma, a szczyt jest po stronie słowackiej. Na terenie PIENAP-u. Na
dodatek stromy i cały zalesiony. Ale Marka nosi, więc postanawiamy podejść i zobaczyć, czy nie ma tam jakiejś ścieżki na szczyt.
Okazuje się, że jest! Dość szeroka i na dodatek po polskiej
stronie granicy. Ryzykujemy! Dopiero kawałeczek pod szczytem wchodzi na
słowacką stronę. Ale już się nie wycofujemy, zwłaszcza, że ścieżka wygląda na
mocno uczęszczaną. Szczęśliwi stajemy na szczycie. Widoki stąd są piękne! No i Marek zaspokoił ciekawość!
Ostrożnie schodzimy na dół, bo to rzeczywiście strome
podejście. Usiłujemy skrócić sobie trasę i dojść na przełaj z powrotem do
niebieskiego szlaku, co nie jest wcale łatwe, ale znajdujemy w końcu ścieżkę,
która nas do niego doprowadza.
Wychodzimy znowu na rozległe, pienińskie łąki. Dochodzi
dwunasta, więc postanawiamy się zatrzymać i coś przekąsić. Zwłaszcza, że akurat
natrafiamy na wygodne miejsce odpoczynkowe.
Rozsiadamy się więc, ale niestety słyszymy ujadanie psów i beczenie owiec. Po chwili jesteśmy otoczeni dużym stadem owiec. Dwom juhasom
towarzyszy dziesięć psów. W większości owczarki podhalańskie. Ale nawet na nas
nie szczekają, są bardzo przyjacielskie, więc przyjemnie jest tak siedzieć
pośród takiego stada owiec i psów. Zwłaszcza, że owce prawie w ogóle nie
śmierdzą. Może dlatego, że nie jest jeszcze gorąco. W stadzie jest już dużo
małych jagniątek. To znaczy, że niedługo będą oscypki!
Idziemy dalej. Mijamy szczyt o góralsko brzmiącej nazwie Cyrhle (774 m n.p.m.). Wchodzimy na następną polanę. Widzę przed sobą kolejną górkę z pięknymi skałkami. Sprawdzam na mapie – to Łaźne Skały (Lažna skala - 770 m
n.p.m.). Zachęceni sukcesem zdobycia Rabsztyna mamy na ten szczycik ochotę, ale
chyba jest niedostępny. Przechodząc pod, wypatrujemy ścieżki, ale jej nie ma. A zbocza są bardzo strome i zarośnięte.
Jednak, kiedy już go mijamy, okazuje się, że na szczyt idzie
wyraźna ścieżka. I nie jest stromo. Korzystamy z okazji. Docieramy do grani i nią idziemy kilkadziesiąt metrów aż do końca. Ścieżka jest piękna i są z niej wspaniałe widoki. M.in. na skały zdobytego wcześniej Rabsztyna. Stąd widać, że
to pionowa ściana. A my staliśmy na jej krawędzi. Z góry nie wyglądało to tak
groźnie. Jestem bardzo zadowolona, że tu weszliśmy, bo kwitnie tutaj smagliczka
skalna. Jej złocistożółte kwiaty pięknie komponują się z szarością wapiennych
skał.
Schodzimy tą samą drogą i wracamy na szlak. Idziemy dalej.
Wdrapujemy się na kolejny szczyt. Podejście jest skaliste i strome.To Witkula
(Vitkuľa - 736 m n.p.m.). Idziemy dalej ładną granią i docieramy pod Szafranówkę (Šafranovka - 742 m n.p.m.). Wejście na nią też jest strome, ale
zejście jeszcze bardziej.
Docieramy do skrzyżowania z żółtym szlakiem, którym planujemy zejść do Leśnicy. To Przełęcz pod Szafranówką (Sedlo pod Šafranovkou).
Poniżej na polance zauważam kwitnące storczyki. Jestem
pewna, że to kukułki szerokolistne. Ale jak podchodzę bliżej, to okazuje się,
że to rzadkie u nas storczyki samicze. Zauważam nawet jednego białego. Ale
zdjęcia, mimo, że się staram, wychodzą mi kiepskie. W większości niestety
nieostre.
Doganiam Marka i robimy sobie krótki odpoczynek. A potem
schodzimy do Leśnicy. Widoki ładne, ale szlak na sporym odcinku bardzo zniszczony.
Leśnica (Lesnica) to ciekawa miejscowość. Istniała już w XIII wieku. Została założona przez rodzinę Görgey, którzy lokowała większość
tutejszych wsi pomiędzy Pieninami a Magurą Spiską. W XVI wieku lokowano je
powtórnie, bo były ponownie zasiedlane, tym razem przez Rusinów. Natomiast Leśnica stała się wtedy
własnością zakonników z Czerwonego Klasztoru i jako jedyna pozostała rzymskokatolicka.
Do XIX wieku funkcjonowała w izolacji, bo nie było do niej żadnej drogi. Dzięki
temu dobrze zachował się tutaj oryginalny folklor pieniński: dawne zwyczaje,
styl budownictwa, ubiory i tradycje pasterskie.
Dopiero w latach 1870–1875 zrobiono do niej drogę ze Szczawnicy. To tzw. Droga Pienińska, którą teraz chodzą turyści ze Szczawnicy do Czerwonego Klasztoru. Jest długa, bo to aż 9 kilometrów. Ale przejście się Przełomem Dunajca jest niezapomnianym przeżyciem, zwłaszcza, że to spacer po płaskim. Do Leśnicy (bo droga się w pewnym momencie rozwidla) jest tylko 3 kilometry. I można się tam napić dobrego piwa.
Teraz do Leśnicy prowadzi wygodna droga z Wielkiego Lipnika. Przechodzi przez Przełęcz pod Tokarnią, na której zostawiliśmy samochód. Ale została zbudowana dopiero w 1967 roku.
Po I wojnie światowej trwał spór o tę miejscowość pomiędzy
Polską a Czechosłowacją. Raz należała do jednego kraju, raz do drugiego. Obecnie należy
do Słowacji.
W Leśnicy zachowało się sporo starych domów i spichrzy. Najcenniejszym zabytkiem jest kościół rzymskokatolicki pw. Św. Michała Archanioła z XVII wieku, zbudowany na fundamentach gotyckich. Mamy szczęście, bo kościół jest wyjątkowo otwarty. Trwają w nim prace remontowe. Będzie powiększany chór, bo parafianie się w kościele już nie mieszczą.
W świątyni zachowało się dawne wyposażenie, m.in. barokowe ołtarze.
Najcenniejsza jest kamienna, renesansowa chrzcielnica z XVI wieku. Pewnie
pochodzi z wcześniejszego kościoła.
W dzwonnicy znajduje się dzwon św. Urban z 1765. Jest to dar
cesarza Józefa II, ze zniesionego Czerwonego Klasztoru. Mieszkańcy Leśnicy
przypisują mu moc w odpędzaniu burzy. Jako dar władcy nie został podczas wojny przetopiony na armaty.
Wleczemy się przez wieś dalej. Asfalt jest rozgrzany i nie wieje ten przyjemny, chłodny wiaterek, co na górze.
Docieramy do skrętu na szlaki – początkowo idą dwa obok
siebie. Niebieskim można górami dojść do Czerwonego Klasztoru. My idziemy
zielonym na Przełęcz pod Płaśniami (pod Plašnou). Szlak prowadzi
nieciekawą drogą, jest gorąco – nie zauważamy, że przechodzi na drugą stronę
potoku, i idziemy dalej. Ale mamy szczęście, bo z góry zjeżdża traktor i kierowca mówi nam, że tędy drogi nie ma. Na początku nie rozumiemy – myślimy,
że szlak został zamknięty z powodu ścinki. Ale potem dociera do nas, że
informuje nas, że zeszliśmy ze szlaku. Oddychamy z ulgą. Wracamy. Ale to tylko jakieś sto metrów.
Gdyby nie on, to moglibyśmy zajść dużo dalej i wtedy powrót byłby bolesny, bo
już jesteśmy trochę zmęczeni, a sporo jeszcze kilometrów przed nami.
Ten szlak jest nieciekawy i stromy. Co prawda, co jakiś czas
pojawiają się jakieś widoki, nawet ładne, ale prowadzi głównie lasem, mocno
zniszczoną drogą. Pod koniec już się prawie czołgam. Pocieszeniem jest
to, że jak już wdrapiemy się na przełęcz, to będziemy już szli tylko po
płaskim, albo łagodnie w dół. Jedynym plusem była zauważona przez Marka żmija.
Pierwsza w tym roku. I udało mi się ją sfotografować, choć może nie tak, jakbym
chciała. Bo szybko uciekła w krzaki.
Wreszcie docieramy na górę, do czerwonego szlaku. Już szłam
nim dwukrotnie, więc wiem, że to piękna graniowa ścieżka wśród skał. Od razu
wracają nam siły. Przejście tamtędy to czysta przyjemność!
Mijamy najpierw spory mur skalny, a potem kilka pojedynczych
skał. Niestety, żadna z nich nie ma nazwy. A powinny, bo to godne nazwania
skały.
Po przyjemnym spacerze lasem wychodzimy na rozległe łąki.
Teraz cały czas łagodnie w dół. I znowu mamy na obie strony piękne widoki.
Szczególnie ładnie od tej strony prezentuje się Rabsztyn. Taki skalny i stromy.
I znowu się cieszymy, że na niego wleźliśmy.
Schodzimy na „naszą” przełęcz, gdzie zostawiliśmy samochód.
Marek kupuje piwo dla siebie, dla mnie oczywiście kofolę. Pamięta też o żonie –
Lila chętnie napije się słowackiego piwa. Pytamy o płatność za parking – tak jak
rano zostaliśmy poinformowani – jak coś kupimy, to jest bezpłatny.
To była niesamowita wycieczka – mieliśmy wspaniałą pogodę,
było ciepło i słonecznie, ale cały czas chłodził nas przyjemny wiaterek.
Pieniny o tej porze roku są piękne. Widoki były niesamowite. Przeszliśmy nieco
więcej, niż zaplanowałam, bo ponad 17 kilometrów, Ale Rabsztyn i Łaźne Skały
były tego warte! Motyle, żmija, smagliczka, storczyki – przyrodnicze atrakcje
też były! No i dowiedzieliśmy przy okazji się kilku ciekawych rzeczy o Leśnicy.
Wróciliśmy bardzo szczęśliwi do domu.
Małe Pieniny Wysoki Wierch Pieniny Leśnica Rabsztyn Łaźne Skały Witkula Szafranówka Przełęcz pod Tokarnią