Pogórza: Dynowskie i Przemyskie - 1 maja 2025
Tym razem wycieczka krajoznawcza, ale spacer też będzie.
Marek odkrył w ubiegłym roku, że jego Ojciec zaprojektował kościół w Dubiecku.
Do tej pory nie miał o tym pojęcia. Na dodatek jakieś piętnaście lat temu
przejeżdżaliśmy przez Dubiecko, wracając z wycieczki do Lwowa i widzieliśmy ten
kościół, bo trudno go przeoczyć, ale nie zatrzymaliśmy się obok niego, bo wyglądał bardzo współcześnie.
Teraz pora to nadrobić. Ja też potrzebuję się wybrać w tamte strony, bo
ostatnio utworzono tam nowy rezerwat przyrody „Mur Krzeczkowski”.
Wymyślam więc plan wycieczki, dodając kilka atrakcji, bo to
kawał drogi, więc musimy ten czas dobrze wykorzystać. Już byłam na tych
terenach kilka razy, więc większość ich widziałam. Ale mogę je pokazać Lili i Markowi i przy okazji sobie pewne rzeczy przypomnieć.
Jedziemy przez Duklę i Rymanów, tuż przed Sanokiem skręcamy
w stronę Brzozowa. Potem w Grabownicy Starzeńskiej skręcamy na Dynów. Tam w miejscowości Wara mamy pierwszą atrakcję do zobaczenia. To piesza kładka nad Sanem
łącząca dwie miejscowości – Warę i Siedliska.
Powstała w latach 70. ubiegłego wieku. Mostu w najbliższej
okolicy nie było, a ludzie z wiosek po obu stronach Sanu musieli się ze sobą
kontaktować. Trzeba było się przeprawiać na drugą stronę łódką, a nie zawsze
były po temu warunki. Władze nic w tej kwestii nie robiły. Z pomocą mieszkańcom
przyszedł pochodzący stąd, bo z Siedlisk, położonych na drugim brzegu Sanu,
inżynier Kazimierz Gałajda. Był absolwentem Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, pracował w Zakładzie Budowy Kopalń Miedzi w Lubinie. Postanowił
zbudować na Sanem kładkę linową. Prace przygotowawcze wykonali sami mieszkańcy,
a kładkę - za darmo - młodzi górnicy z lubińskiej firmy PeBeKa, podczas swoich
urlopów. Mieszkanie i wyżywienie zapewniali im wdzięczni mieszkańcy. Do
podtrzymywania mostu wiszącego wykorzystano zużyte liny wyciągowe z kopalni w Lubinie.
Kładka ma długość 175 metrów, a rozpiętość przęsła głównego 113 metrów. Jest niesamowita, a przejście nią jest ciekawym doświadczeniem, bo kiwa się i kołysze. Nie każdy daje radę przejść na drugą stronę. Zawsze tu jednak pełno turystów. Kładka zagrała w filmie Jana Jakuba Kolskiego pt. "Serce, serduszko" z 2014 roku.
Władze dbają o tę atrakcję turystyczną i poddają ją na
bieżąco konserwacji. Ponoć dwa lata temu wykonane zostały prace zabezpieczające
szkielet konstrukcji kładki poprzez piaskowanie i późniejsze malowanie
wszystkich elementów podatnych na korozję. Wymieniono również siatkę
zabezpieczającą. Rzeczywiście, kładka wygląda lepiej, niż jak byłam tu kilka
lat temu. I bardzo podoba mi się jej czerwony kolor. Pięknie komponuje się z otaczającą zielenią i błękitem wody i nieba.
Jest to piękne miejsce i można tu zrobić sobie dłuższy
spacer. Wzdłuż brzegów Sanu pełno jest malowniczych stawów, powstałych ze starorzeczy.
Z żalem opuszczamy Warę i jedziemy do Dubiecka. Nazwa miejscowości wywodzi się od ruskiego słowa "dub" (dąb) i powstała najprawdopodobniej w związku z występowaniem w tej okolicy dużej ilości dębów. Miejscowość istniała już na pewno w XIV wieku, a na początku wieku XV uzyskała prawa miejskie, dzięki staraniom jej właściciela, wojewody sandomierskiego, Piotra Kmity. W XVI wieku Dubiecko należało do Stadnickich, którzy byli zwolennikami reformacji i szerzyli tu zasady nowej wiary.
Pod koniec XVI wieku właścicielami Dubiecka został ród Krasickich z Siecina. W ich rękach
miejscowość była aż do wieku XIX. Przebudowali oni w XVII wieku tutejszy zamek Stadnickich
najpierw na barokowy pałac, w którym urodził się w 1735 roku Ignacy Krasicki, a następnie kolejny raz w latach 1771-90 w stylu klasycystycznym. W XIX wieku
dobudowano jeszcze neogotycką przybudówkę.
Pod koniec XIX wieku połowę mieszkańców Dubiecka stanowili
Żydzi. Było też trochę Rusinów. Większość mieszkańców zajmowała się bednarstwem
i szewstwem.
Prawa miejskie Dubiecko utraciło w 1934 roku, a odzyskało je
niedawno, w 2021. Jest obecnie miastem, ale najmniejszym w całym województwie
podkarpackim – mieszka w nim tylko około 800 osób.
Parkujemy w centrum i zaczynamy oczywiście od kościoła. Pierwszy
kościół w Dubiecku pw. śś. Apostołów Szymona i Judy Tadeusza zbudował Piotr
Kmita po koniec XV wieku w pobliżu dawnego zamku na prawym brzegu Sanu. Po uzyskaniu
praw miejskich przez Dubiecko ufundował kolejny kościół pw. śś. Mikołaja, Stanisława i Marcina. Przeszedł on później w ręce protestantów, wrócił następnie do katolików, a w 1626 roku został
rozebrany, gdyż ponoć stanowił przeszkodę w obronie zamku. W latach 1751-1752
wzniesiono barokowy kościół z fundacji ks. Michała Witosławskiego i Anny ze
Starzechowskich Krasickiej, kasztelanowej chełmskiej. W 1927 roku został
rozebrany i przeniesiony w inne miejsce, ale też rozebrany w 1956. Na jego
miejscu został wybudowany ten obecny, dla którego tu m.in. przyjechaliśmy.
Zaprojektowany przez Ojca Marka, Tadeusza Pisiewicza, wówczas młodego
lwowskiego architekta. Jak wszystkie tutejsze kościoły, ten też nie miał
szczęścia. Budowa rozpoczęła się w 1934 roku. Do wybuchu wojny nie została
ukończona. Wznowiono ją dopiero w 1948 roku, a ukończono w 1952.
Kościół pw. Niepokalanego Serca Marii Panny w Dubiecku to
monumentalna, nowoczesna budowla. To dziwne, że mała miejscowość, która właśnie
utraciła prawa miejskie, porwała się na taką inwestycję. A może w ten sposób
chciała je ocalić?
Nie udaje nam się wejść do środka, bo kościół jest częściowo
zamknięty. Dobrze, że możemy zajrzeć do wnętrza przez oszklone drzwi z przedsionka. No i zrobić zdjęcie. Podobno jest tam w środku zabytkowa,
XV-wieczna chrzcielnica. Pewnie jeszcze z czasów Piotra Kmity.
Potem podchodzimy pod cerkiew. Była to murowana świątynia
greckokatolicka, pw. Podniesienia Krzyża Świętego, zbudowana w 1927 roku, na
miejscu wcześniejszej, drewnianej cerkwi z XVIII wieku, która spłonęła rok
wcześniej. Po wojnie była wykorzystywana jako magazyn. W latach 90. XX wieku została odzyskana przez grekokatolików i użyczona przez nich na Kresowy Dom Sztuki na
organizowanie galerii i wystaw. Nie dowiedziałam się, co stało się z tutejszymi Rusinami, bo ponoć Akcji „Wisła” w Dubiecku nie było, mimo, że
działało tu UPA. Ale też zdaje się Świerczewski, więc może wszystkich wymordowano,
albo uciekli i nie było kogo wywozić.
Idziemy teraz do dubieckiego zamku. Lili i Markowi marzy się
ta wspaniała mrożona kawa, którą nam tu wtedy zaserwowano. Nie chcę rozwiewać
ich złudzeń, ale piłam ją tu ponownie kilka lat później i niestety daleko
odbiegała od pierwowzoru.
O zamku i jego historii już wspomniałam wyżej. Teraz jest tu
elegancki hotel i centrum konferencyjne. Jest restauracja i kawiarnia. Wnętrza
są urządzone pięknie, niestety, nie zrobiłam tym razem zdjęć, nie wiem,
dlaczego. Ale znalazłam te z poprzedniego pobytu, a że nic w wystroju się nie
zmieniło, to pozwalam je sobie zamieścić.
Kawa nienajgorsza, ale tak, jak przewidywałam, daleko jej do tamtej sprzed kilkunastu lat. Smaczna, ale wtedy to było arcydzieło! Zwłaszcza jej sposób podania. Był rewelacyjny! Nigdzie takiej nie piliśmy. Obsługa za to nadal na wysokim poziomie. Idziemy potem na spacer po parku. Rośnie tu sporo starych i cennych drzew.
Opuszczamy Dubiecko i jedziemy dalej. Teraz w planie mamy
rezerwat przyrody „Mur Krzeczkowski”.
Jedziemy przez Nienadową. Zauważamy tam bardzo ładny, choć
zniszczony klasycystyczny dworek. Szkoda, że nie mieliśmy pojęcia o jego
istnieniu, bo zatrzymalibyśmy się tam na dłużej i rozejrzeli. Okazuje się, to
nie tylko dworek, ale cały zespół dworsko folwarczny, którego początki sięgają
600 lat wstecz, czasów, kiedy właścicielami był ród Kmitów. Składa się on
obecnie z dworu, oficyny, kordegardy, obory, spichlerza, kuźni, lamusa,
gorzelni, czworaka oraz parku. Wszystko ponoć w niezłym stanie.
.jpg)

Dalej jedziemy do Iskania. Mamy dojechać do Huty Brzuskiej,
bo stamtąd planujemy podejść do rezerwatu. Ale wcześnie skręcamy jeszcze do
Piątkowej (kiedyś Piątkowa Ruska). Jest tam bardzo ładna cerkiew. Jak byłam tam
w 2017 roku, to akurat była w remoncie. Teraz powinien być już zakończony.
Według napisu na nadprożu świątyni, Cerkiew pw. św. Dymitra
w Piątkowej została zbudowana w 1732 roku. Ale historycy sztuki po
analizie cech architektonicznych utrzymują, że jest starsza, a podany rok to
najprawdopodobniej data jej remontu lub przebudowy.
Od czasu zakończenia II wojny światowej była nieużywana, a całe jej wyposażenie zostało rozkradzione. Ocalała tylko ikona św. Jana
Chrzciciela z końca XVII wieku. Była przechowywana w Muzeum Zamku w Łańcucie, a następnie przekazana została do archikatedry greckokatolickiej w Przemyślu.
Świątynia w Piątkowej należy do nielicznych na terenie
południowo-wschodniej Polski, trójdzielnych cerkwi kopułowych. Według mnie jest
piękna, i na pewno warto ją zobaczyć. Leży na Szlaku Architektury
Drewnianej.
Remont został zakończony, ale tylko na zewnątrz, bo środku
cerkiew jest pusta. Nie pełni niestety funkcji religijnych.
Wracamy do Iskania i skręcamy teraz w lewo. Jedziemy do Huty
Brzuskiej. Staramy się dojechać jak najbliżej się da pod rezerwat. Markowi
udaje się znaleźć bezpieczne miejsce do zostawienia samochodu i idziemy
niebieskim szlakiem. Zabieramy ze sobą kiełbasę, bo planujemy ognisko.
Ostatecznie to pierwszy dzień maja, w Polsce czas grillowania! A na mapie było
obok rezerwatu zaznaczone miejsce biwakowe, więc nadzieja na kiełbasę z ogniska
jest!
Szlak początkowo prowadzi ładnym lasem i widokowymi
łąkami. Potem niestety szeroką, leśną
drogą. Ale nie narzekamy, bo majowa zieleń wszędzie jest piękna.
Docieramy do rezerwatu. Tablicy jeszcze nie ma, podobnie
zresztą jak było w Wyskitnej. Przez
rezerwat nie są poprowadzone żadne ścieżki. Dochodzi się pod ogrodzoną skalną ścianę i tyle. Wygląda to na dawny
kamieniołom.
Na miejscu zastajemy sympatyczną rodzinkę – rodzice plus
trójeczka grzecznych dzieci. Przyjechali tu na rowerach. Tata właśnie rozpalił
ognisko. Markowi znowu się udało, bo korzystamy już z gotowego ognia.
Po posileniu się oglądamy skalną ścianę za nami. Ponoć
zbudowana jest z twardych margli krzemionkowych, które pod wpływem erozji
tworzą ostrokrawędzisty gruz. Widoczne są ślady ruchów tektonicznych.
Wracamy do niebieskiego szlaku trochę inaczej, niż tu
przyszliśmy. Na mapie jest zaznaczona ścieżka. Teoretycznie jest, ale mocno
zarośnięta, a chwilami zupełnie niewidoczna. Ale udaje mam się wrócić na szlak.
W drodze powrotnej mamy jeszcze dwie atrakcje. Najpierw
jedziemy do Ulucza. Mamy tam do zobaczenia cerkiew.
Osadnictwo na tym terenie sięga przynajmniej 1600 lat przed
naszą erą. Ulucz jako miejscowość jest wspomniana po raz pierwszy w 1373 roku. W XVI wieku była to wieś
królewska i należała do żup tyrawskich, bo w tych okolicach też wydobywano sól. Była
zasiedlona przez Rusinów. Na przełomie XVI i XVII wieku sprowadzono tu Mazurów,
którzy wyrabiali łodzie, którymi była przewożona do Przemyśla.
Była to ludna wieś. Poza cerkwią, którą planujemy zobaczyć, istniała
tu murowana cerkiew pw. św. Mikołaja, przerobiona ponoć ze zboru
protestanckiego. Początki jej sięgały najprawdopodobniej XV wieku. Na pocz. XX
wieku była w bardzo złym stanie i postanowiono ją rozebrać. Przez kilka lat podejmowano wiele prób, żeby ją uratować, ale ostatecznie w 1909 roku została
zburzona. Na jej miejsce zbudowano najpierw małą kaplicę, a 1925 roku nową
cerkiew. Szkoda, bo na zdjęciach i rysunkach wyglądała bardzo ciekawie.
Tutejsi Rusini uważali się za Ukraińców, więc Ulucz i sąsiednie wsie były bazą UPA. Zakończyło się to dla nich tragicznie – były
przez wojsko polskie wielokrotnie palone i pacyfikowane. Najpierw w 1946 roku
wywieziono na Ukrainę 1000 osób, a rok później, w ramach Akcji „Wisła”, pozostali
mieszkańcy zostali wywiezieni i rozproszeni na Ziemiach Odzyskanych.
W Uluczu pozostał tylko jeden dom, cmentarz i cerkiew pw.
Wniebowstąpienia Pańskiego na Górze Dębnik, dla której tu przyjechaliśmy.
Do niedawna była uważana za najstarszą cerkiew w Polsce,
która według tradycji miała powstać na pocz. XVI wieku. Badania dendrologiczne
wykazały jednak, że powstała w roku 1659, czyli prawie półtora wieku później.
Ale w polskich Karpatach jest najstarsza.
Była ona częścią istniejącego tu monastyru bazyliańskiego.
Był on otoczony dwoma pierścieniami murów
obronnych z dwoma bramami z wieżami. Przybywali tu liczni pielgrzymi.
W 1744 roku bazylianie przenieśli się do Dobromila, a świątynia służyła tutejszym mieszkańcom, zwłaszcza po zburzeniu cerkwi, o której wspomniałam. No i nadal trwał ruch pielgrzymkowy.
Jest to świątynia zbudowana z drewna jodłowego, na
podmurówce z łamanego kamienia, trójdzielna. Nad nawą znajduje się ośmioboczna
kopuła na tamburze (pierwotnie był w tym miejscu dach namiotowy). Nad babińcem
dach kalenicowy, z połaciami wydłużonymi na podcienia. Po bokach nawy soboty. Dachy
i kopuła kryte gontem. Po obu stronach prezbiterium są tzw. pastoforia – małe
pomieszczenia przylegające do prezbiterium, pełniące rolę zakrystii.
Występowały tylko w najstarszych cerkwiach, stąd pomyłka w datowaniu wieku
cerkwi.
Polichromia z XVII wieku autorstwa Stefana Dżengałowicza. On
też był współautorem ikonostasu, który razem z pozostałym wyposażeniem zostały
zabrane do skansenu w Sanoku. Zresztą cerkiew jest obecnie oddziałem terenowym
tego muzeum.
Obok świątyni zachowało się kilka starych, kamiennych
nagrobków.
Z żalem wyjeżdżamy z Ulucza i ruszamy dalej. Przed
nami kolejna atrakcja. Przeprawa promem przez San w Krzemiennej. Niestety, nie
udało mi się dowiedzieć, kiedy powstała. Ale już niedługo przeprawa promowa
przez San zakończy swoją działalność, bo nie opodal jest budowany most i w momencie jego otwarcia przestanie być potrzebna. Więc warto się tam jak
najszybciej wybrać i skorzystać z tej darmowej atrakcji.
Robi się późno, a że spory kawałek drogi przed nami, to
ruszamy w drogę powrotną. W wyśmienitych humorach, bo wycieczka była bardzo udana.
Pogórze Dynowskie cerkwie Pogórze Przemyskie Ulucz Wara Krzemienna Piątkowa Nienadowa Dubiecko