Beskid Niski - 21 lutego 2021
Udało się! Zdobyłam wreszcie Lackową! To znaczy zimą, bo
wcześniej byłam tam już dwukrotnie.
Ale po kolei. Zimowe wejście na Lackową (997 m n.p.m.)
chodziło za mną już od zeszłego roku. Tej zimy postanowiłam, że się tam na
pewno wybiorę. Ale jakoś się nie składało. Bo nie chodziło mi tylko o wdrapanie
się na szczyt – chciałam zobaczyć rosnące tam buki pokryte szadzią i okiścią,
oczywiście na tle błękitnego nieba i w promieniach słońca. Widziałam gdzieś takie zdjęcie i właśnie taki
widok mi się zamarzył. Ponieważ zbliża się już wiosna, to byłam zdeterminowana.
Od kilku tygodni pilnie śledziłam więc prognozy pogody dla Izb. Wyglądało na
to, że jak się tam wybiorę w tę sobotę, to będę miała szansę na spełnienie
swojego marzenia - najpierw w piątek wieczorem miało dosypać świeżego śniegu,
potem w nocy miała być mgła i lekki mróz, a przez całą sobotę piękne słońce i na dodatek bezwietrznie.
Rano sprawdziłam jeszcze raz prognozy i oczywiście dostępne
w Internecie kamery. Dzięki temu obejrzałam piękny zimowy wschód słońca na
Jaworzynie Krynickiej. Z kamery na Słotwinach dowiedziałam się co prawda, że
trasa dojazdu do Izb tonie w gęstej mgle, ale postanowiłam zaufać prognozom.
Wyjechałam o ósmej, w Nowym Sączu zaczynało pokazywać się słońce.
Pojechałam przez Kamionkę, bo podobno most został już udostępniony i nie trzeba
robić już objazdu przez Ptaszkową. Jechałam, było coraz więcej słońca, czarna
bezpieczna droga. Niestety, za Kamionką dobre warunki się skończyły. Droga
zrobiła się biała i śliska, a potem wjechałam we mgłę. Musiałam włączyć światła
przeciwmgielne.
W Boguszy wyjrzało słońce. Zatrzymałam się więc na chwilę
pod cerkwią. Ale już w Binczarowej zrobiło się znowu szaro. A potem mgliście. I tak było do samych Izb. Jechałam z zawrotną prędkością 30-40 km na godzinę,
więc dojazd zajął mi prawie dwie godziny. I był bardzo stresujący.
Na miejscu, zamiast
obiecanego słońca, powitała mnie Lackowa tonąca we mgle. Było tak jakoś ponuro
i nieciekawie, na dodatek sporo śniegu.
Obok mnie zatrzymali się młodzi ludzie. Wybierali się na
Lackową i planowali, że pójdą tam przez Bieliczną. Ja zamierzałam iść z Przełęczy Beskid. Ale przyznam się, że nagle
ogarnął mnie irracjonalny lęk, bo to bardzo trudne podejście. Ze strachu, bezmyślnie, zaczęłam iść w stronę
Bielicznej. Nikt tamtędy jeszcze tego dnia nie szedł. Ale były koleiny po
jakimś pojeździe z poprzednich dni, więc szło się wygodnie, bo nowego śniegu
było tylko kilka centymetrów. Ale nie liczyłam, że będą prowadziły dalej, niż
pod cerkiew. A po śniegu po kolana, nieprzetartym szlakiem, nie pójdę, bo nie
dam rady. Czyli na Lackową dzisiaj na pewno nie wejdę. Byłam podłamana. Taki
trudny dojazd. I cały dzień zmarnowany. A w Beskidzie Sądeckim było tak
pięknie. Albo mogłam się wybrać na Turbacz.
Szkoda mi było włożonego w dojazd trudu. No i oczywiście
marzeń. Próbowałam się zmusić do zawrócenia i pójścia na Przełęcz Beskid, bo
tam prawdopodobnie szlak mógł być przetarty. Jednak daremnie. Coś się we mnie
zablokowało. Może moi przyjaciele mieli rację i Lackowa zimą to głupi pomysł? Zwłaszcza samotnie i w moim wieku.
W połowie drogi do Bielicznej dogoniła mnie ta młoda para,
którą spotkałam na parkingu. Razem doszliśmy pod cerkiew. Dalej też były ślady
jakiegoś pojazdu. Postanowiłam iść z nimi, ile się da. Może wyjrzy słońce i będę miała chociaż przyjemny spacer. Dotarliśmy w ten sposób do rozwidlenia
dróg. Okazało się, że na Przełęcz Pułaskiego też prowadzą ślady jakiegoś
pojazdu. No i, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, pojawiło się słońce i błękitne niebo. Humor mi się zdecydowanie poprawił. Szłam więc dalej. Może
spróbuję?
Po dotarciu do czerwonego szlaku zobaczyliśmy najpierw
pojedyncze ślady kogoś, kto szedł tędy na Lackową, a potem schodzącą stamtąd
czwórkę młodych turystów. Śnieg był co prawda przynajmniej do kolan, ale szlak był
z grubsza przetarty! I było tak pięknie, jak sobie to wymarzyłam! A nawet piękniej! Postanowiłam zaryzykować, zwłaszcza, że jedną
trzecią drogi miałam już za sobą. Co prawda najłatwiejszą, ale zawsze.
Młodzi ludzie szli przed mną. Mieli świetną kondycję. Ale co
jakiś czas się zatrzymywali. Myślałam, że odpoczywają. Jakoś nie przyszło mi do
głowy, że czekają na mnie. Potem weszliśmy na grań, zniknęli mi z oczu, a ja
zajęłam się podziwianiem otaczającego mnie piękna i robieniem zdjęć. Słońce
przygrzewało, więc z drzew ciągle spadał śnieg. Trzeba było uważać, ale i tak
nie dało się uniknąć, żeby nie lądował co jakiś czas na głowie. Musiałam w końcu ubrać kaptur, bo miałam pełno śniegu za kołnierzem. Dobrze, że było
bezwietrznie, bo nie dałoby się tamtędy przejść.
Dotarłam na szczyt. Okazało się, że moi młodzi towarzysze na
mnie cierpliwie tam czekali. A ja, zupełnie tego nieświadoma, trochę się
wlekłam. Było mi głupio. A jeszcze bardziej głupio mi się zrobiło, kiedy
kolejny raz ich dogoniłam. Jak się okazało, Marta i Adam czekali na mnie (pewnie długo) przy najtrudniejszym do przejścia fragmencie słynnej
„ściany płaczu”. Kiedy wyraziłam zdziwienie, usłyszałam w odpowiedzi: „No
przecież, jak Pani tak samozwańczo się na początku się do nas dołączyła, to
czujemy się za Panią odpowiedzialni! A tu jest niebezpiecznie!”
Bardzo mnie to wzruszyło. To było z ich strony bardzo miłe,
zwłaszcza, że sami by przeszli tę trasę o wiele szybciej. Było mi też trochę wstyd. No bo rzeczywiście „trochę” się na początku do nich przyczepiłam. Nigdy tego nie robię, bo przyzwyczajona
jestem chodzić sama. Ale samotna zimowa wyprawa na Lackową była dość ekstremalnym
pomysłem, więc zrobiłam to ze strachu. Ich obecność mnie uspokoiła i dodała odwagi. Gdyby nie oni, pewnie
bym zrezygnowała. Potem, jak wyszło słońce, a szlak okazał się przetarty,
towarzystwo nie było mi już potrzebne. Nie pomyślałam, że moja nadmierna,
nerwowa gadatliwość wyzwoli w młodych ludziach instynkt opiekuńczy. Raczej
można się było spodziewać, że będą starali się ode mnie uwolnić, co było w ich
przypadku bardzo proste. A tu taka przemiła niespodzianka! Bardzo Wam jeszcze
raz dziękuję!
Powrotna droga była już łatwa, bo szosy w ciągu tych kilku godzin zrobiły się czarne. Wróciłam bardzo szczęśliwa do domu. Mimo początkowych trudności, wyprawa na Lackową nie tylko spełniła, ale przerosła moje oczekiwania. Było wspaniale!
Beskid Niski Lackowa Bieliczna cerkwie Izby