GRUDZIEŃ
Sosna zwyczajna (Pinus sylvestris)

Branisko i Bachureň - 28 kwietnia 2024


W ubiegłym roku podczas wycieczki na słowacki Spisz zatrzymaliśmy się po drodze na chwilę we Fričovcach. Chciałam pokazać Lili i Markowi tutejszy kasztel. Nieco powyżej znajduje się piękny wapienny kanion - Lačnovský kaňon w paśmie górskim Braniska. Byłam tam kiedyś i to miejsce zrobiło na mnie duże wrażenie. Obiecałam, że im je kiedyś pokażę. A jesienią mieliśmy z Markiem zaplanowaną wycieczkę na Bachureň, ale jakoś nic nie wyszło z tych planów. Ostatnio na stronie sądeckiego PTT znalazłam zapowiedź wycieczki właśnie na Bachureň (1081 m n.p.m.), w paśmie o tej samej nazwie. Oczywiście zerknęłam na przebieg planowanej przez Nich trasy i ze zdziwieniem odkryłam, że poza Bachureniem planują też przejście wyżej wspomnianym kanionem. Oczywiście, dla nas ich trasa nie była do zrealizowania, bo Oni mają do dyspozycji autokar i wychodzą z jednej miejscowości, a schodzą zupełnie gdzie indziej. My jesteśmy ograniczeni powrotem w miejsce, z którego wyszliśmy. Ale zerknęłam na mapę i odkryłam, że jest to możliwe. I od razu zaplanowałam kolejną wycieczkę.

Pojechaliśmy we trójkę – ja, Magda i Marek. Lila tym razem spauzowała, mimo, że gorąco ją z Markiem namawialiśmy, bo to naprawdę piękne miejsce.

Trochę daleko, bo od nas ponad 100 kilometrów. Pojechaliśmy tym razem przez Leluchów, a nie przez Piwniczną. A potem już dobrze mi znaną trasą – przez L’ubotin, Pusté Pole, Kamenicę, Lipany - dojechaliśmy do Sabinova. Tam skręciliśmy na Ražňany. Minęliśmy po drodze Jarovnice i Hermanowce i dotarliśmy do drogi nr 18. Chwilę nią jechaliśmy, a potem we Fricowcach skręciliśmy na Šinklar. Minęliśmy go, i na początku kolejnej wsi o nazwie Lipowce skręciliśmy w lewo. Kawałek dalej jest parking, z którego wychodzi szlak do zaplanowanego przez nas kanionu.


Jest tu rezerwat przyrody o nazwie Kamenná Baba. Jego częścią jest właśnie wspomniany powyżej Lačnovský kanon. Wzdłuż płynącego tu Lačnovskiego potoku można obejrzeć wiele ciekawych skał i skałek o fantastycznych kształtach. Do najbardziej znanych należy 60-metrowa Kolumna Mojżesza (Mojžisov stip) oraz Kamienna Baba (Kamenna baba). 


My najpierw skręciliśmy w prawo, obok bufetu "Jančova chata", żeby zobaczyć ruiny zamku Lipovce. Poprzednim razem go nie widziałam, więc teraz chciałam to uzupełnić. Nie ma tam oznaczonego szlaku, ale ścieżka jest bardzo wyraźna i wygodna, więc nie sposób się zgubić.


Hrad Lipovce to zamek zbudowany najprawdopodobniej w XIII wieku przez węgierskiego króla Ondreja II. Pierwsza wzmianka o Lipovcach pochodzi z 1262 roku, a o zamku z 1331 roku. Była to wczesnogotycka budowla obronna. Został usytuowany na skalistym zboczu. Składał się jakby z dwóch części. W północnym fragmencie wzgórza usytuowano wieżę, wzniesioną w najwyższym punkcie terenu i pełniącą rolę stołpu, a drugą część zamku, położoną poniżej, od strony południowej, stanowił spory budynek, pełniący najprawdopodobniej funkcję mieszkalną. Obie części były połączone murem obronnym. Poniżej wieży było małe podzamcze z bramą wjazdową na zamek.


Zamek został zburzony podczas wojen kuruckich pod koniec XVI wieku. Do naszych czasów niewiele się z niego zachowało. Fragment stołbu i murów obronnych. Ale ponieważ jest teraz moda na odbudowę zamków, także na Słowacji, to tu także rozpoczęto od 2012 roku prace rekonstrukcyjne.


Wracamy z powrotem i idziemy dnem kanionu. Jest tu naprawdę pięknie. Mijamy miejsce, gdzie odchodzi żółty szlak, prowadzący m.in. do wspaniałej skalnej bramy o nazwie Vratnica. My planujemy tamtędy wrócić, więc nie skręcamy.



Lačnovský kanon ma długość około 2 kilometrów. Poza wspomnianymi powyżej, jest tu sporo innych ciekawych formacji skalnych. No i ładne małe wodospady.



Po przejściu kanionu wychodzimy na rozległą łąkę, nad którą znajduje się urokliwa wioseczka o nazwie Lačnov. Mieszkają tu Rusini. Podobno tylko 10 osób (tak zresztą napisałam w poprzedniej relacji z tego miejsca), ale wtedy nie spotkaliśmy nikogo, więc w to uwierzyłam, ale to chyba pomyłka, bo przechodząc dzisiaj przez wieś, spotkaliśmy sporo tutejszych mieszkańców. Według mnie to przynajmniej ze sto osób tu musi mieszkać.


Przechodzimy przez górną część wsi i docieramy do rozwidlenia szlaków o nazwie Lačnov - kaplnka, bo w pobliżu jest ładna kapliczka.



Czerwony szlak skręca w lewo (można nim dojść pięknymi łąkami do miejscowości Vyšný Slavkov), ale my idziemy zielonym do góry, na Przełęcz pod Magurą (Sedlo pod Magurou). Dołącza tu czerwony szlak prowadzący od strony szczytu o nazwie Bučie. Tam spotkaliśmy grupę turystów z Polski. Oni też planowali wejść na Bachureň.


Idziemy dalej szlakiem zielonym aż na szczyt. Spotyka nas tu niespodzianka, bo mamy widok na Tatry. Potem schodzimy nieci niżej, bo w relacji z wycieczki PTT było zdjęcie ładnej skały i informacja, że poniżej na polanie można zrobić sobie ognisko, bo jest przygotowane miejsce i wygodna wiata dla turystów. W związku z tym jesteśmy przygotowani i Marek dźwiga kupioną przeze mnie kiełbasę.


Skała okazuje się rzeczywiście duża i godna zobaczenia, bo ma ciekawy kształt.


Idąc dalej, po chwili stajemy na polanie. Wiata jest nowa, a zapas gałęzi do rozpalenia ogniska przygotowany. To świetne miejsce, żeby zrobić sobie dłuższy odpoczynek.  Zabieramy się więc za rozpalenie ogniska.

Docierają tu turyści, których spotkaliśmy na przełęczy, a potem na szczycie. Duże zainteresowanie budzą w nich nasze składane kije do pieczenia kiełbasy. Ale wcale nie jesteśmy zaskoczeni ich podziwem, bo kije są rzeczywiście świetne. Wymyślił je jeden z członków sądeckiego PTTK i tak się wszystkim spodobały, że robił je przez kilka lat na zamówienie dla kolegów. Marek je zakupił dla nas jakieś dziesięć lat temu i świetnie nam od tej pory służą.

Wdajemy się przy okazji w pogawędkę, jeden z panów nam się przedstawia. Okazuje się, że to Pan Marek Owczarz, autor znanego bloga o górach https://marekowczarz.pl/. Spotkaliśmy się już z nim kilka lat temu w Pieninach, ale ja nie mam pamięci do twarzy, dlatego go nie poznałam. Jest to bardzo miłe spotkanie, bo Pan Marek bardzo dużo chodzi po słowackich górach i zamieszcza ciekawe relacje, a ja wiele naszych wycieczek na Słowację wymyśliłam właśnie po ich przeczytaniu.

Oni idą dalej, a my rozsiadamy się nad zasłużonym posiłkiem. Poza kiełbasą mamy gorącą herbatę i pyszne domowe ciasto, w które Lila zaopatrzyła męża (pamiętając oczywiście o mnie i o Magdzie). Mile ją w związku z tym wspominamy, i żałujemy, że jej z nami dzisiaj nie ma.


Wracamy z powrotem na przełęcz pod Bachureniem nie szlakiem, a drogą prowadzącą poniżej.

Schodzimy dalej do Lačnova tak jak weszliśmy, chociaż można by było przy okazji odbić na przełęczy w lewo, bo jest tam widoczna i zaznaczona na mapie ścieżka, i zdobyć przy okazji szczyt Magury (1064 m n.p.m.). Żadnemu z nas się jednak nie chce podchodzić znowu do góry, więc sobie odpuszczamy, zwłaszcza, że ten szczyt leży poza szlakiem.


Zatrzymujemy się na chwilę przy mijanym już wcześniej źródełku. Swoja mineralną zużyłam do zagaszenia ogniska, wiec jest okazja, żeby uzupełnić zapas. Woda ze źródełka bardzo mi smakuje. Dawno nie piłam tak smacznej.


Docieramy nad Lačnov, na wspomnianą wcześniej przełęcz. Teraz idziemy drogą prowadzącą przez rozległe łąki. Nie ma tu szlaku, ale można tędy dotrzeć na Czerwoną Skałę (Červená Skala - 875 m n.p.m.). Byłam już tu kiedyś i wiem, że warto. Docieramy do granicy lasu. Jest tu drogowskaz, kierujący właśnie tam. Trochę to dziwne, że nie ma wytyczonego szlaku, ostatecznie jest to rezerwat o piątym stopniu ochrony. A jeśli nie ma szlaku, to teoretycznie nie wolno wchodzić, więc dlaczego jest tabliczka kierująca w tamtą stronę? Na razie jeszcze nie do końca rozumiem słowackie zasady ochrony przyrody.



Ścieżka jest bardzo wyraźna, wiec nie można się zgubić. Zejść z niej też, bo prowadzi ostrą skalistą granią. Zdobywamy Czerwoną Skałę (875 m n.p.m.) i schodzimy pod jaskinię o nazwie Komin. Są tu ławeczki i można wejść do środka. Robimy sobie tu mały postój, bo już jesteśmy zmęczeni pokonywaniem tej stromej grani.


A potem czeka nas najtrudniejszy fragment trasy. Zejście spod jaskini do żółtego szlaku jest bardzo strome i niebezpieczne. Trzeba bardzo uważać, toteż oddychamy z ulgą, kiedy udaje się nam pokonać ten kawałek.


Przed nami pojawia się stoma skała Vrátnicy. Z tego miejsca nie widać jeszcze, że to wspaniała skalna brama. Trzeba przejść jeszcze kawałek. Ja już tu byłam, ale moi towarzysze nie, więc są zachwyceni, bo się nie spodziewali, że będzie to aż tak wspaniały widok. Robimy sobie w związku z tym sesję fotograficzną.


Następnie żółtym, dość stromy szlakiem schodzimy do Lačnovskiego kaňonu. Ponieważ mijany na początku wycieczki bufet, według relacji PTT, miał być otwarty, więc już rano obiecałam przyjaciołom, że zatrzymamy się tu na piwo. Ja oczywiście, jako kierowca, dostaję tradycyjnie szklankę kofoli.


Wyruszamy w drogę powrotną. Zatrzymujemy się jeszcze na chwilę w miejscowości Šinkliar, bo kątem oka zauważam mały kościół, który wygląda na bardzo stary. I mam rację.To kościół pw. św. Michała Archanioła, zbudowany w 1331 roku. Malutki, bez wieży. O ciekawych wąskich okienkach. W latach 2003-2005 został odnowiony. Przywrócono mu wtedy oryginalny wygląd (między innymi te piękne okna, bo zostały one kiedyś powiększone. Drzwi są otwarte. Co prawda jest w nich gęsta krata, ale udaje mi się zrobić zdjęcie renesansowego ołtarza z XVII wieku.


A potem zatrzymujemy się jeszcze w miejscowości Hermanovce, bo zaciekawia mnie tamtejszy kościół, położony na pagórku. To też dobra decyzja, bo kościół jest okazały i stary. Został zbudowany w stylu późnogotyckim w I poł. XIV wieku. Potem niestety przebudowano go w 1650 roku w stylu barokowym. Szkoda, że jest zamknięty, bo ma ponoć cenne wyposażenie. Ale możemy zobaczyć na zamieszczonych obok świątyni zdjęciach, jak wygląda w środku.


To był ostatni nasz przystanek na trasie, bo już jest dość późno, a ja chcę wrócić przed zmierzchem do domu. Stanęliśmy jeszcze tylko na chwilę przy zabytkowej kapliczce nad Sabinovem, bo Magda chciała zrobić sobie zdjęcie pól z kwitnącym rzepakiem.

Podsumowując, wycieczka była bardzo udana. Wróciliśmy w doskonałych humorach. Mieliśmy piękną pogodę, zaliczyliśmy ruiny tutejszego zamku, przeszliśmy pięknym kanionem, zdobyliśmy Bachureň, spotkaliśmy pana Marka Owczarza, było ognisko i pieczona kiełbasa, weszliśmy na Czerwoną Skałę, widzieliśmy wspaniałą skalną bramę, było piwo, a na koniec dwa zabytkowe kościoły. No i te wiosenne widoki po drodze! 



Branisko Bachureń (pasmo) Bachureń - szczyt
Ta strona korzysta z ciasteczek. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.