Beskid Sądecki - 17 marca 2024
Pora na krokusy. Postanawiam zacząć od tych w Beskidzie Sądeckim, bo rosną najniżej.
Ponieważ wegetacja w tym roku jest przyspieszona o przynajmniej dwa tygodnie,
to powinny już kwitnąć.
Już kilka lat temu planowałam, że za jednym razem obejrzę te
przy niebieskim szlaku nad Doliną Wielkiej Roztoki i te na Hali Koniecznej.
Ustaliłam, że można tam zrobić pętlę.
Tym razem to samotna wyprawa. Pogoda ma być piękna, chociaż
w Nowym Sączu wieje chłodny wiatr. Po wyjściu z domu zastanawiam się, czy nie
wrócić po cieplejszą kurtkę, ale trochę mi się nie chce, a poza tym mam jeszcze
w plecaku dodatkową kamizelkę… więc jadę, tak, jak wyszłam z domu.
Po drodze nie wieje, ani w Chełmcu, ani w Starym Sączu, ani
nawet w Rytrze. A teoretycznie powinno, skoro w Nowym Sączu wiało. Chyba jakaś
anomalia…
Dojeżdżam w Rytrze pod Park Ekologiczny, w którym prawie co roku wiosną obserwuję żabie gody. Jest troszkę za wcześnie, żaby dopiero zaczynają okres prokreacji. Ale na brzegu jednego stawku gody się już rozpoczęły. Podchodzę ostrożnie, bo są bardzo płochliwe i udaje mi się zrobić kilka zdjęć.
Kwitnie już knieć błotna, więc krokusy też powinny.
Oczywiście kwitą też lepiężniki. No i żywiec gruczołowaty.
Z reguły szeroka droga, prowadząca przez Dolinę Wielkiej Roztoki Ryterskiej była dość błotnista, gdyż zwozi się tamtędy drzewo po wycince. Teraz została
wysypana grubą warstwą żwiru, a na początku wyłożona nawet betonowymi płytami,
wiec problem z błotem się skończył. Idzie się teraz bardzo wygodnie. Prowadzi
tędy niebieski szlak z Rytra.
W miejscu nazwanym „Pod Gałką” szlak schodzi z drogi, przechodzi przez mały mostek na drugą stronę potoku i pnie
się stromo pod górę. Ścieżka jest początkowo błotnista, ale tylko na krótkim
odcinku.
Docieram do „mojej” krokusowej polany. Tak jak
przewidywałam, krokusy już zakwitły. Zostały tutaj posadzone przez ówczesnego
leśniczego kilkadziesiąt lat temu, podobnie zresztą jak te na Hali Koniecznej.
Są drobniejsze, niż te w Tatrach, bo nie jest tu prowadzony wypas owiec, więc
nie są odpowiednio nawożone. Ale są! I mogę je co roku bez większego wysiłku
podziwiać.
Spędzam tu trochę czasu, bo chcę się nimi nacieszyć. A potem
pnę się stromą ścieżką do góry. Po drodze podziwiam kwitnące kępy żywca gruczołowatego, bo jest go tu sporo.
Dochodzę na polanę Wdżary Niżne. Idę dalej szlakiem
niebieskim, prowadzącym przez Przehybę aż do Szczawnicy. Ja zamierzam dojść nim
do Rozdroża Zwornik, bo tam będę mogła wejść na niebieski szlak narciarski i zejść nim najpierw na Halę Konieczną, a potem z powrotem do Rytra. Przez jakiś
czas szlak łagodnie wznosi się do góry, więc idzie się bardzo przyjemnie.
Zwłaszcza, że cały czas świeci słońce, jest ciepło, a nieduże podmuchy wiatru
zdarzają się sporadycznie.
Tutaj też jest sporo żywca. Jestem zaskoczona, bo
kwitnące okazy obserwuję prawie na wysokości tysiąca metrów. Zauważam też
przebiśniegi. Jest ich tu niewiele, ale są.
W połowie drogi pomiędzy Wdżarami Wyżnymi (856 m n.p.m.) a Wietrznymi Dziurami (1020 m n.p.m.) została zbudowana bardzo ładna wiata dla
turystów. Zmieści się tu całkiem spora grupa. Wykorzystuję okazję i zatrzymuję
się tutaj, żeby w wygodnych warunkach zjeść drugie śniadanie.
Docieram do Wietrznych Dziur. Jestem zafascynowana tym miejscem. Jest to duże zapadlisko, nazywane także Diablim Gankiem. W wyniku osunięcia się skał utworzył się tu rów rozpadlinowy. Są tutaj głębokie rowy wypełnione materiałem skalnym i wydłużone wały zakończone niszami. W największym z tych zapadlisk znajduje się jaskinia o nazwie Wietrzna Dziura. Jest tu także ponad 15-metrowa ściana skalna, zbudowana z piaskowców magurskich.
W czasie II wojny światowej to miejsce było wykorzystywane
do ukrywania broni przeznaczonej dla partyzantów.
Jest tu odrobina śniegu, który musiał spaść w nocy, a ponieważ jest to zacienione miejsce, to jeszcze nie stopniał.
Dalej szlak znowu mocno stromieje. No, ale na stosunkowo krótkim odcinku trzeba zrobić około 100 metrów przewyższenia. A potem wychodzę na prawie płaski teren. Są stąd całkiem ładne widoki.
Już podczas drugiego śniadania, zerkając do mapy, odkryłam, że dotrę pod wierzchołek Wielkiej Przehyby (1191 m n.p.m.). Nigdy jeszcze nie byłam na szczycie, wiec jest okazja, żeby go dzisiaj zdobyć, skoro jestem tak blisko. Nie prowadzi tam żaden szlak turystyczny, ale ponoć od Rozdroża pod Wielką Przehybą przy czerwonym szlaku prowadzi tam jakaś ścieżka. Gdyby planowała pójść do schroniska na Przehybie, to pewnie wybrałabym tę opcję. Ale jest tam jeszcze 1,5 kilometra, a jest już dość późno. Co prawda, bardzo pachnie mi ta pyszna szarlotka, którą jedliśmy tu z Markiem w lutym, ale to byłoby kolejne pół godziny…
Postanawiam wykorzystać nawigację w telefonie i wdrapać się
tam spod Rozdroża Zwornik. To dość ekstremalny pomysł. Mocno
strome podejście przez jodłowy młodnik i powalone pnie starych drzew. W połowie zbocza dociera do mnie, że to był głupi pomysł,
bo gdybym sobie tu skręciła na przykład nogę, to miałabym poważny problem. Niby
szczycik w pobliżu szlaku, ale mimo ładnej pogody, turystów dzisiaj spotkałam
tylko kilku. Idę więc bardzo ostrożnie. No i udaje mi dotrzeć pod tablicę
oznaczającą szczyt. Jestem z siebie bardzo dumna!
Wysyłam Markowi zdjęcie, żeby docenił moją dzielność. Po
chwili od strony czerwonego szlaku na szczyt wchodzą trzej panowie. Też
szczęśliwi, że udało im się tu dotrzeć. Wymieniamy górskie uprzejmości. Oni
wracają, a ja idę kawałek za nimi. Tu ścieżka jest całkiem wygodna. No i widać
stąd Tatry. Szkoda, że są pod słońce, bo zdjęcia wychodzą bardzo kiepskie.
Zajęta robieniem
zdjęć, tracę schodzących w dół turystów z oczu, a dróżka mi gdzieś znika.
Decyduję się na zejście znowu stromym
zboczem przez młodnik. Jest to zdecydowanie zły wybór, bo w tym miejscu jest ekstremalnie
stromo, a młodnik jeszcze bardziej gęsty niż w miejscu, którędy wchodziłam. Trochę
strachu się najadłam, zanim w końcu dotarłam do szlakowej ścieżki!
Po chwili odpoczynku ruszam narciarskim szlakiem w stronę
Hali Koniecznej. Spotykam tam tylko jednego turystę - rowerzystę z sympatycznym
psiakiem.
Dość szybko docieram do celu i robię sobie kolejną przerwę
na kubek herbaty i batonik.
Krokusy tu też kwitną, ale jest ich niewiele – jakieś 30 sztuk. Kiedy byłam tu trzy lata temu, było ich zdecydowanie więcej.
Po krótkim odpoczynku wyruszam dalej narciarskim szlakiem w
stronę Rytra.
W miejscu, gdzie potok przechodzi z prawej strony drogi na lewą, schodzę na ścieżkę, którą kiedyś wypatrzyłam z góry. Po prawej stronie płynie potok i wznoszą się zbocza Koniecznej Góry, a po lewej równie strome zbocze Wdżarów Wyżnich, przez które dzisiaj przechodziłam. Jest do droga gospodarcza do ściągania drewna. Nie jest tu zbyt bezpiecznie, bo zdaje się, że od skalistych zboczy odrywają się często głazy i spadają na drogę, którą idę, bo sporo ich tu leży. Ale od dawna miałam tę ścieżkę w planach, więc cieszę się, że udało mi się ją zaliczyć.
Docieram do Borsuczyn i wygodną drogą przez Dolinę Wielkiej
Roztoki Ryterskiej wracam do samochodu. Prowadzi tędy ścieżka przyrodnicza. Po drodze
mijam stanowisko języcznika zwyczajnego, Stary Kamieniołom i pomnik poświęcony
Partyzantom Ziemi Sądeckiej.
Pod parkingiem spotykam rowerzystę z psem, którego spotkałam
nad Halą Konieczną. Pytam go, gdzie był. Opowiada: „byliśmy, przejechaliśmy,
zaliczyliśmy”… a przecież był sam! Nagle oko pada mi na psa. To on był jego
towarzyszem i dlatego mówi w liczbie mnogiej! Tylko że biedny psiak o krótkich
nóżkach nie przejechał, a przebiegł te kilkadziesiąt kilometrów! Ale nie wygląda
na bardzo zmęczonego, więc widocznie to dla niego żaden wyczyn!
To był cudowny dzień. Nie tylko zrealizowałam cały plan wycieczki, ale zaliczyłam „na krechę” szczyt Wielkiej Przehyby, na którym jeszcze nigdy nie byłam. Spora cześć mojej trasy prowadziła nieznanym mi, a pięknym i ciekawym fragmentem niebieskiego szlaku (od Wdżar Niżnych do Zwornika pod Wielką Przehybą). Zrobiłam pętlę, a długość trasy była w sam raz. Jakieś 16 kilometrów. No i te krokusy!
Beskid Sądecki Dolina Wielkiej Roztoki Ryterskiej Hala Konieczna Pasmo Radziejowej Wielka Przehyba