Międzygórze Spisko-Szaryskie - 12 września 2024
Kolejna wycieczka na Słowację. Też w okolice Starej Lubowli (Stará Ľubovňa), ale z drugiej strony. Tym razem miała to być Kňazová (824 m n.p.m.) – szczyt w paśmie Międzygórza Spisko-Szaryskiego (Spišsko-šarišské medzihorie lub Šariš). W maju zdobyliśmy z Markiem dwa szczyty tego pasma – Rohov (679 m n.p.m.) i Bálažkę (643 m n.p.m.). https://zielnik-karpacki.pl/rohov_b_la_ka_hrad_plave_i_skalky_pri_dole.
Szukając pomysłu, błąkałam się myszką po mapie po terenach
tuż za granicą polską-słowacką i oko mi się zatrzymało właśnie na tym paśmie.
Odkryłam, że z miejscowości Krásna Lúká
można na szczyt Kňazovej wejść żółtym szlakiem. I jest tam bardzo blisko ze
Starej Lubowli.
Planowałam wybrać się tam z Markiem, ale znowu był zajęty. Mogłam
oczywiście pojechać sama, ale były to dla mnie nieznane tereny, więc w towarzystwie czułabym się raźniej. Na szczęście Magda miała czas i z przyjemnością się ze mną wybrała.
Pojechałyśmy tradycyjnie przez Piwniczną-Zdrój. W Starej Lubowli
skręciłyśmy w lewo. Jechałyśmy drogą nr 68, w miejscowości Plavnica skręciłyśmy
w prawo. Nigdy jeszcze tu nie byłam. Droga prowadziła przez piękne widokowo
tereny.
Minęłyśmy wieś Šambron, zamieszkałą prawdopodobnie w większości przez Rusinów, bo tablica z nazwą miejscowości była dwujęzyczna.
Zatrzymałyśmy się w kolejnej, o nazwie Bajerovce, też zdaje
się rusińskiej, bo były tu dwie świątynie – prawosławna i greckokatolicka. Wypatrzyłam
na mapie, że tuż przy drodze, w okolicach cmentarza jest tam rezerwat
przyrodniczy o nazwie „Valalská voda”. Przedmiotem ochrony miało tam być źródło
mineralne o tej samej nazwie i okoliczne bagna oraz podmokłe łąki. Miało
tam też być największe we wschodniej Słowacji stanowisko bobrka trójlistkowego.
Chciałam ten rezerwat zobaczyć. Co prawda, na mapie nie było zaznaczonego żadnego szlaku prowadzącego przez jego teren, ale miałam nadzieję, że coś
uda się nam zobaczyć.
Stanęłyśmy obok cmentarza. Na początku był nawet szlak, ale
on doprowadzał tylko do źródełka. Poszłyśmy drogą przez łąki, która prowadziła
obok granicy rezerwatu. Nie było możliwości wejścia w głąb, bo wszystko było
tam strasznie zarośnięte. Ale ja się uparłam. Dobrze, że kazałam Magdzie na
siebie czekać, a nie iść ze mną. Usiłowałam zejść niżej stromym zboczem w dół,
do płynącego w dole potoczku. Chwyciłam się konaru drzewa, żeby ułatwić sobie
zejście. Był spróchniały i poleciałam razem z nim kilka metrów w dół. Ale na
szczęście skończyło się tylko na zadrapaniach i siniakach.
Kiedy się stamtąd wygramoliłam, to postanowiłam dostać się do rezerwatu od drugiej strony, bo na mapie była zaznaczona krótka ścieżka, która
prowadziła w jego głąb. Wsiadłyśmy więc do samochodu, podjechałyśmy pod
cerkiew prawosławną i stamtąd poszłyśmy ładną drogą. To była dobra decyzja. Od
drogi odchodziła rzeczywiście ścieżka. Weszłyśmy nią na teren rezerwatu. Były
tu rozlewiska zrobione przez bobry. I udało mi się dotrzeć na łąkę, na której
rósł bobrek, więc cel obejrzenia rezerwatu został osiągnięty. Szkoda tylko, że
sporym kosztem. Ale wszystko ma swoją cenę.
Pomiędzy Bajerovcami a Krásną Lúką jest punkt widokowy z wiatą dla turystów. Rozciąga się
stamtąd widok na Góry Lewockie. Już zaplanowałam tam kolejną wycieczkę.
Po krótkiej kontemplacji widoków jedziemy dalej.
Zatrzymujemy się na parkingu pod kościołem w Krásnej Lúce.
Miejscowość jest bardzo ładna i zadbana. Bardzo nam się tu
podoba. Krásna Lúká została założona w II poł. XIII wieku przez niemieckich
osadników. Im też się tu bardzo podobało, stąd nazwa miejscowości. Nazwali swoją
osadę Schönwiese, co oznacza piękna łąka. Ta niemiecka nazwa funkcjonowała aż
to 1948 roku, kiedy to nadaną jej słowacką nazwę Krásna Lúka.
Kolonizatorzy niemieccy pod koniec wieku XIII wybudowali tutejszy kościół. Do końca nie jest wiadoma data jego powstania, ale na pewno stał już w pierwszej połowie wieku XIV.
Rzymskokatolicki kościół pw. św. Marcina z Tours był
wielokrotnie przebudowywany. Najpierw w II poł. wieku XV, później, w 1778 roku, w stylu barokowym. Odrestaurowany w XIX wieku. To jednonawowa budowla z wysoką,
kwadratową wieżą, zbudowaną najprawdopodobniej w II poł. XV wieku. W prezbiterium
jest gotyckie sklepienie krzyżowo-żebrowe, a nawa ma płaski strop.
W kościele jest cenny renesansowo-barokowy ołtarz z rzeźbami
świętego Marcina, świętego Jana Apostoła i świętego Jakuba, które powstały w warsztacie słynnego mistrza Pawła z Lewoczy. Po bokach ołtarza znajdują się
drewniane rzeźby apostołów św. Piotra i Pawła, które pochodzą z XVII wieku.
Obok nich znajdują się barokowe rzeźby aniołów.
W kościele kiedyś znajdowała się późnogotycka rzeźba Madonny
z II poł. XIV wieku. Obecnie jest tutaj jej kopia, bo oryginał jest w zbiorach
Muzeum Narodowego w Martinie.
Mamy dużo szczęścia, bo w kościele odbywa się adoracja i jest otwarty. Możemy go zobaczyć wewnątrz. Wchodzimy cichutko i zatrzymujemy się pod chórem, żeby nie przeszkadzać modlącym się. Na ołtarzu stoi monstrancja. Taka sama jest na tablicy informacyjnej pod kościołem. Ma pochodzić z XVIII wieku. Ciekawe, czy to oryginał, czy też kopia?
Po obejrzeniu kościoła wychodzimy na żółty szlak. Ale nadal w religijnych klimatach. Po chwili marszu wchodzimy na bardzo ładną drogę krzyżową. Mieszkańcy muszą wkładać w jej wygląd wiele pracy, bo przy każdej stacji jest zadbany skalniak.
Powyżej znajduje się kaplica i źródło św. Wendelina.
Mieszkańcy wsi zajmowali się i nadal zajmują rolnictwem, a zwłaszcza hodowlą
bydła. A św. Wendelin jest patronem
pasterzy i chłopów, dlatego jest tu otaczany taką czcią.
Powyżej jest wiata dla turystów i miejsce na zrobienie
ogniska. No i malutka wieża widokowa. Ale okazuje się, że widoki są z niej
zdecydowanie lepsze niż z dołu. Robimy sobie tu przerwę na drugie śniadanie.
Schodzimy ze szlaku i idziemy dalej ścieżką edukacyjną św. Marcina z Tours. Jest na niej 7 przystanków. Na ładnych tablicach jest opisany żywot tego patrona tutejszej wsi. Ścieżka częściowo prowadzi widokowymi łąkami. Jest tu pięknie.
Docieramy nią z powrotem na nasz żółty szlak, prowadzący
na Kňazovą. Rzeczywiście, tak nazwa miejscowości, jak i czczony w niej św. Wendelin bardzo do niej pasują. Tak rozległych łąk chyba jeszcze nie widziałam.
Znacznie większe, niż te nad Jarabiną i Litmanową, a te już wydawały mi się
ogromne.
Część z nich to pastwiska. Ale dzisiaj są puste,
więc ogrodzenia nie są pod prądem. Musimy pod nimi przechodzić, bo tak prowadzi
szlak. Ale nie musimy się pilnować, żeby ich nie dotknąć.
Wdrapujemy się do góry. Przed wejściem do lasu, na
wypłaszczeniu pod krzyżem, robimy sobie kolejny odpoczynek, bo jest tu
przygotowany piękny stół z łupkowym blatem i kilka pieńków do siedzenia. Można
tu także rozpalić ognisko.
Idziemy teraz granią przez las. A właściwie przez
leszczynowe zagajniki. W tym roku jest urodzaj na orzechy. Pod leszczynami leży
ich mnóstwo, więc grzechem byłoby nie zbierać. W związku z tym wleczemy się bardzo
powoli. Ale w końcu docieramy na szczyt. Z dużym zapasem orzechów.
Na mapie nieco poniżej jest zaznaczona rozległa polana.
Wchodzimy więc na zielony szlak, którym można dojść do Kamenicy
i dalej aż do Lipan.
Rzeczywiście było warto, bo są stamtąd piękne widoki. Ale
niestety, nie tylko. Jest tu mnóstwo strzyżaków sarnich. Całe chmary.
Pojedyncze czasem widywałam. Ale takiej ilości nigdy. Włażą nam do oczu, nosa,
we włosy i pod ubrania. Oganiamy się, jak możemy, ale z mizernym skutkiem.
Tuż za kolejnym krzyżem wchodzimy na drogę, która ma nas
wyprowadzić z powrotem na łąki, którymi zamierzamy wrócić. Liczymy, że tam uda
się nam od tych paskudnych stworzeń uwolnić, bo wcześnie na łąkach ich nie było.
Niestety, to płonna nadzieja. Towarzyszą nam aż do samochodu.
Łąki są piękne i widokowe. Idziemy nimi kilka kilometrów –
trochę prowadzącymi przez nie polnymi drogami, trochę na dziko, pokonując
strumyki i kolejne ogrodzenia. Kwitnie tu sporo zimowitów.
Docieramy w końcu trochę zmęczone do żółtego szlaku tuż przed
ścieżką św. Marcina. Ponieważ już nią szłyśmy, to schodzimy do wsi żółtym
szlakiem.
Na dole czyścimy się dokładnie ze strzyżaków, tak nam się przynajmniej
wydaje, bo przynajmniej jeszcze kilkanaście ubijamy w samochodzie. Nadal po nas
łażą!
Sprawdzamy też odległość – okazuje się, że przeszłyśmy
prawie 20 km. To dziwne, bo nogi nas nie bolą. Ale po takich łąkach chodzi się
bardzo przyjemnie. Podłoże jest miękkie. Gdyby strzyżaki nie dały nam się tak w kość, to byłaby to cudowna wycieczka. Ale i tak wracamy bardzo zadowolone do
domu. Znowu odkryłam piękny kawałek Słowacji i to tak blisko od nas.
Międzygórze Spisko-Szaryskie Knazova Bajerovce Krasna Luka