Pieniny - 14 kwietnia 2024
Tym razem wyprawa z Magdą. Ponieważ zdecydowała się ze mną
wybrać, pomyślałam, że może pojedziemy na Słowację, w tamtejsze Pieniny. Byłam
kilkanaście lat temu z przyjaciółmi w Haligowskich Skałach. Miałam ochotę je sobie ochotę przypomnieć, a sama
bym się tam raczej nie wybrała. Marek też pewnie nie byłby zbyt chętny, bo już
tam był. I Magdzie na pewno będzie się tam podobało.
Po drodze zatrzymujemy się na Przełęczy Vabec. Postanawiam, że
pokażę Magdzie moją ulubioną skałę. To
Puknutá skała (na mapach) bądź Prasknutá skala (w Internecie).
Jest pęknięta na pół i można przez to pęknięcie przejść. Wszystkim znajomym ją
pokazuję, bo to spora atrakcja. Co prawda, jak przez nią przechodziłam, to
ugrzęzłam w jednym miejscu, ale teraz idę dzielnie za szczuplejszą ode mnie Magdą. I tym razem przechodzę bez problemu! A przy okazji przyjaciółka robi mi fajne zdjęcia.
Bywa stamtąd piękny widok na Tatry. Mamy szczęście, bo
dzisiaj wspaniale się prezentują. Magda jest zachwycona, i skałą, i widokiem.
W Starej Lubowli (Stará Ľubovňa) skręcamy w prawo, w stronę
Tatr, a potem kawałek dalej, w miejscowości Hniezdne też w prawo, na drogę nr 543. Prowadzi ona do Czerwonego Klasztoru, rozległą doliną potoku Wielki
Lipnik (Veľký Lipnik), będącego lewym dopływ Popradu. Wzdłuż niego przebiega tu granica dwóch pasm górskich - Pienin i Magury Spiskiej.
Wszystkie mijane przez nas wsie (Kamienka, Stráňany i Veľký
Lipnik) są wsiami łemkowskimi. To najdalej wysunięte na zachód wsie zamieszkałe
przez greckokatolicką ludność rusińską. Świadczą o tym, podobnie jak u nas –
dwujęzyczne tablice z nazwami miejscowości. W drodze powrotnej mam w planach zatrzymać
się pod cerkwiami w każdej z nich.
Dojeżdżamy do miejscowości Haligovce, z której rozpoczniemy
naszą wycieczkę. Tu nie mieszkają już Łemkowie. Wieś została założona na prawie
niemieckim przez węgierski ród Görgyów na pocz. XIV wieku. Później należała do kartuzów, zamieszkujących w pobliskim Czerwonym Klasztorze. Mieszkańcy, nie mogąc wyżywić się z małych
gospodarstw i lichych gruntów, dorabiali wypalaniem wapna z pienińskich wapieni
i wytłaczaniem oleju lnianego, najmowali się jako furmani, wożąc wczasowiczów, a także drutowali garnki, czym
właściwie zwykle trudnili się Łemkowie. Mimo to panowała tu straszna bieda,
więc w XIX wieku spora część mieszkańców emigrowała, głównie do USA.
Dojeżdżamy do wygodnego parkingu i odszukujemy wejście na zielony szlak, którym zamierzamy wyruszyć. Potem, idąc wygodną drogą, zagadujemy się trochę i nie zauważamy skrętu szlaku na wąziutką ścieżkę w lewo koło kapliczki na drzewie. Idziemy dalej polną drogą, która robi się mocno błotnista i niewygodna. Docieramy do opuszczonego gospodarstwa – tam droga się kończy. Sprawdzamy na mapie. Oczywiście, zeszłyśmy ze szlaku! Wracamy, i rozglądając się już uważnie i patrząc na mapę, odnajdujemy szlak. Tu zaczyna się ostra wspinaczka do góry. Nad nami górują piękne, wapienne skałki, a ścieżka biegnie wśród kwitnącej tarniny.
Haligowskie Skały (Haligovske skalý) to strome i skaliste podnóże południowych zboczy góry
Płaśnie (Plašná 889 m n.p.m.). Są zbudowane z wapieni. To skałki o ciekawych kształtach (Białe Skały, Ciemna, Kończysta, Michałowa, Sowia). Jest
też ładna skalna brama (Zbójnicka Brama). No i kilka jaskiń, w tym największa w całych Pieninach – Jaskinia Aksamitka. Niestety, skałki można podziwiać tylko z dołu, albo z zielonego szlaku. Cały ten obszar jest częścią słowackiego parku
narodowego PIENAP, a dodatkowo utworzono tu rezerwat ścisły. Co prawda, turyści
tam chodzą, bo są tam wydeptane ścieżki (zaznaczone na mapach) i można nimi
dojść do jaskini Aksamitka, ale raczej jest to nielegalne.
Docieramy do punktu widokowego. Jest stąd piękny widok na
Tatry. I zaznaczona na mapie ścieżka, prowadząca do drugiego. Mocno wydeptana.
Niby chyba nie wolno, ale zdaje się wszyscy wchodzą, zwłaszcza, że i ścieżka, i punkt widokowy są zaznaczone na turystycznych mapach. Podchodzimy nią
kawałeczek, ale rezygnujemy, bo strasznie tutaj wieje.
Idziemy dalej zielonym szlakiem. Docieramy do skrzyżowania szlaków. Wchodzimy na czerwony i idziemy nim na Płaśnie, a potem dalej. W planie miałam piękne kółeczko kilkoma szlakami, ale jak zerknęłyśmy na zegarek, to raczej nie miałyśmy szansy, żeby ten pomysł zrealizować. Zwłaszcza, że ubrałam nowe buty, żeby je wypróbować i niestety cholewka jednego mocno mnie uwiera. Dotarłyśmy do kolejnego punktu widokowego na Tatry, zjadłyśmy tam drugie śniadanie i zawróciłyśmy.
Po powrocie do skrzyżowania szlaków poszłyśmy czerwonym kawałek w stronę Przełęczy pod Tokarnią (Lesnické sedlo). Tu było bardzo ładnie i rosło mnóstwo ciekawych roślinek.
A potem wróciłyśmy z powrotem na zielony szlak. Ponieważ
miałyśmy trochę czasu, to po krótkiej walce z własną praworządnością postanowiłyśmy
jednak podejść te kilkadziesiąt metrów na grań widoczną ścieżką, zaznaczoną na
mapie, a prowadzącą dalej do jaskini Aksamitka. To największa w Pieninach jaskinia.
Na dodatek z ciekawą historią. W I poł. XV wieku ukrywał się w niej jeden z przywódców powstania husyckiego, Piotr Aksamit (Axamit). W 1751 roku naukowcy z Wiednia podczas ekspedycji naukowej dowiedzieli się od miejscowej ludności o tej jaskini i ją zbadali. Znaleźli tam
kości, które uznali za smocze i podarowali je Rakoczemu. Teraz już wiadomo, że
były to kości niedźwiedzia jaskiniowego. Późniejsi badacze znaleźli tam ślady
ludzkiego bytowania z czasów górnego paleolitu, a także późniejsze.
Z grani były widoki na okoliczne skałki, na których kwitła
akurat smagliczka skalna. Ścieżka do jaskini była widoczna, więc turyści tam
chodzą, chociaż jest stroma i niebezpieczna. No i przy okazji ulegają
pewnie zniszczeniu murawy naskalne. My miałyśmy i tak duże poczucie winy, więc
zatrzymałyśmy się na krawędzi grani i poprzestały tylko na obserwacji. A potem
wróciłyśmy na szlak.
Zeszłyśmy nim z powrotem na parking w Haligovcach. I wyruszyłyśmy w drogę powrotną. Trochę szkoda, że nie podjechałyśmy pod kościół, bo jest z XVIII wieku i warto by na niego zerknąć. No i zachowało się w tamtej części wsi ponoć sporo starych domów. (ale o tym, jak zwykle, doczytałam już po fakcie). Zatrzymujemy się za to we wszystkich trzech łemkowskich miejscowościach, które mijałyśmy rano.
Najpierw we wsi Veľký Lipník. Założona na pocz. XIV wieku,
przez wspominaną już wcześniej rodzinę Görgyów, najprawdopodobniej na prawie
niemieckim. W XVI wieku zasiedlona (dosiedlona) w czasie kolonizacji wołoskiej
i pewnie w związku z tym na prawie wołoskim. Tutejsza ludność zajmowała się głównie
pasterstwem i druciarstwem. Zatrzymujemy się pod cerkwią, a właściwie murowanym
kościołem greckokatolickim w zbudowanym w 1794 roku.
Kolejny przystanek to wieś Stráňany. Zdaje się, że powstała nieco później niż Veľký Lipník, bo w XVI wieku, także zasiedlona przez pasterzy wołoskich. Wcześnie był tu, zdaje się, folwark wspomnianego już rodu Györgyów, dlatego do 1948 roku wieś nazywała się Folvark. Ludność także trudniła się pasterstwem i druciarstwem. Żeby zobaczyć tutejszą cerkiew, pw. Najświętszej Marii Panny, też murowaną, a zbudowaną w 1857 roku, trzeba zjechać z głównej drogi stromo na dół, bo większa część wsi znajduje się sporo poniżej. We wsi zachowała się oryginalna zabudowa.
I wreszcie Kamienka. Także z pocz. wieku XIV. Poza tym nic
więcej na jej temat nie znalazłam, ale podejrzewam, że powstała podobnie, jak
poprzednie, założona przez ten sam ród, co poprzednie miejscowości, a potem
osiedlili się tu Wołosi. Tutejsza cerkiew, zbudowana tak jak poprzednie, w stylu józefińskim, powstała w wieku XVIII albo XIX.
Zatrzymujemy się jeszcze przy ładnej, świeżo odnowionej, a na oko zabytkowej kapliczce. Okazuje się, że warto było tu przystanąć, bo
zbudowana została w 1810 roku, a w środku jest ciekawy obraz, chociaż niestety
nie udaje się go dobrze sfotografować, bo jest za szkłem i odbijają się w nim
kraty.
To była bardzo udana wycieczka. Miejsce było piękne. Może trochę
nie dopisała nam pogoda, bo mimo, że często pokazywało się słońce, to niebo
było szare i zdjęcia wyszły mi średnie. Ale za to miałyśmy piękne widoki na
Tatry, szłyśmy sobie leniwie wśród kwitnących tarnin i czeremch, no i wiosennych geofitów. Cieszyłyśmy się własnym towarzystwem. Co prawda, nie zaliczyłyśmy zaplanowanej przez mnie trasy, ale i tak przeszłyśmy w sumie 12 kilometrów, więc nie było znowu aż tak źle… I dowiedziałyśmy się znowu
kilku nowych rzeczy.
Pieniny Pieniny Spiskie Haligowskie Skały Płaśnie