Beskid Sądecki - 31 stycznia 2021
Wczoraj po południu było paskudnie. Pochmurno, silny wiatr,
w końcu oblodzenia. A na dzisiaj prognozy pogody są takie „na dwoje babka
wróżyła”. To znaczy, że albo wyjdzie słońce, albo nie. A ja muszę się gdzieś
wybrać, bo tydzień temu było brzydko i nigdzie nie byłam.
Myślałam trochę o Lackowej. Ale moi przyjaciele skutecznie
postarali mi się ten pomysł obrzydzić.
Nie mam pomysłu – w związku z tym tradycyjnie jadę w stronę
Piwnicznej – zobaczę, gdzie mnie zaniesie.
Niby słońce przebija się przez chmury, ale góry jakieś takie
szare, zamglone, z chmurami. Makowica
bura, nagie buki i brudny, szary śnieg. Gdzie indziej podobnie. I pewnie tradycyjne
za Rytrem będzie tylko gorzej. Ale nie. Jest dokładnie na odwrót. Decyduję się
znowu na Kosarzyska, bo jeśli gdzieś jest ładny śnieg, to tam.
Zostawiam samochód na parkingu pod kościołem i wyruszam
„swoim” skrótem w stronę Zaczerczyka.
Odgarnięta, betonowa droga zamienia się w wąską, wydeptaną w śniegu dróżkę, a potem się kończy. Ale idę dalej ścieżynką wydeptaną przez sarny i jelenie, które nią schodzą do źródełka. Ale śniegu jest stosunkowo niewiele, najwyżej do kostek, więc idzie się dobrze. Do jelenich tropów w pewnej chwili dołącza trop wilka. 200 metrów od najbliższego gospodarstwa. I widać po śladach, że coś się tu w nocy działo – zdaje się, że wilk próbował zapolować na jelenia.
Docieram do drogi, idącej grzbietem. Okazuje się, że
prowadzi tamtędy gminny, niebieski szlak. Będę musiała sprawdzić, skąd wychodzi, i kiedyś nim się przejść. Droga pięknie odgarnięta. Zresztą wyżej, tam, gdzie
zwykle było trzeba się przedzierać przez śnieg do zielonego szlaku, też.
Robi się coraz ładniej. Im wyżej, tym więcej śniegu. I okiści
na drzewach. No i niebo coraz bardziej błękitne. A na dodatek jest całkiem
bezwietrznie. Mróz też nieduży. Postanawiam tradycyjnie dotrzeć na szczyt
Eliaszówki.
Słyszę dzięcioła, a że mam czas, postanawiam go namierzyć.
Ze zdziwieniem zauważam go na nędznym, uschniętym świerczku tuż koło ścieżki.
Nie jest płochliwy, mogę podejść blisko i go obserwować. Niestety zdjęcia
wychodzą kiepskie, bo po pierwsze, muszę go fotografować pod światło, a poza tym wyostrzają się zasłaniające go gęste gałązki, a on wychodzi bardzo nieostro. Nigdy nie
widziałam takiego dzięcioła. Nie ma czerwonej czapeczki, ani żadnych innych czerwonych elementów.
W domu ustalam, że to najprawdopodobniej samica dzięcioła trójpalczastego
(samiec ma żółtą czapeczkę, a samica nie). Mój zaprzyjaźniony ornitolog to
potwierdza. A ja jestem szczęśliwa, bo nigdy jeszcze tego gatunku nie widziałam,
a bardzo chciałam go zobaczyć.
Przy okazji ustalania nazwy „mojego” dzięcioła, dowiaduję
się o tych ptakach wielu ciekawych rzeczy. Między innymi, że poza dzięciołem
zielonym występuje u nas jeszcze dzięcioł zielonosiwy, bardzo do tego
pierwszego podobny. No i coś, co przyda mi się przy rozpoznawaniu dzięciołów.
Otóż każdy gatunek ma swój ulubiony rodzaj drzewa, w którym wykuwa dziuple i poszukuje pokarmu. Dzięcioł duży przywiązany jest do sosny, średni do dębu. A dzięcioł trójpalczasty najczęściej do świerków. I to w naturalnych
zalesieniach, bo unika świerczyn ze sztucznych nasadzeń, spotyka się go
zdecydowanie najczęściej w lasach objętych ścisłą ochroną.
Idę cały czas sama. Nie ma żadnych turystów. Dopiero niedaleko wierzchołka spotykam parę. Mówią, że z drugiej strony Eliaszówki widzieli tropy niedźwiedzia. Nie do końca im wierzę, ale młody chłopak, który stamtąd schodzi, a którego o to pytam, potwierdza. Też widział te ślady i według niego to chyba niedźwiedź.
Pod Eliaszówką robi się wręcz bajkowo. Kolejna wieża
widokowa, na szczycie której można sobie z przyjemnością postać i podelektować
widokami, bo w ogóle nie wieje. Ludzi tu sporo, bo podjeżdżają na Przełęcz
Gromadzką, a stamtąd mają już blisko, prawie po płaskiej, pięknie przygotowanej
dla narciarzy trasie.
Trochę mnie korcą te tropy niedźwiedzia, ale to podobno
jakiś kilometr, a poza tym mogę je przecież przeoczyć. Rezygnuję. Wierzę na
słowo. Od dwóch, czy trzech lat niedźwiedź jest tu widywany. A że misie tej zimy
nie chcą spać… To wielce prawdopodobne.
Wracam znowu podobnie
jak przyszłam, tyle, że na Zaczerczyku skręcam na stokówkę prowadzącą przez
las.
To był bardzo mile spędzony dzień. Szkoda, że znowu
samotnie, ale cóż… Zdążyłam się już do tego przyzwyczaić.
Beskid Sądecki Eliaszówka Góry Lubowelskie Pasmo Radziejowej Pogórze Popradzkie