Beskid Niski - 12 maja 2024
Kolejna wycieczka w dolinie Wisłoki w powiecie gorlickim szlakiem nieistniejących
łemkowskich wsi. Jest ich tu pięć. To Radocyna, Nieznajowa, Czarne, Długie i Lipna. Kiedyś były to ludne wsie i tętniło tu życie. Po akcji „Wisła” w 1947
roku, kiedy to cała ludność łemkowska zamieszkująca te tereny, została
wysiedlona, częściowo na Ukrainę, częściowo na tzw. Ziemie Odzyskane, dolina
Wisłoki całkowicie opustoszała. Cerkwie, domy i budynki gospodarcze zostały
zniszczone albo rozebrane. Pozostały tylko zarośnięte przez roślinność kamienne
fundamenty, przydrożne krzyże i cmentarze.
Ostatnio na te tereny nieśmiało wraca życie. Przywracana
jest pamięć o tym dawnym, przedwojennym. We wszystkich wymienionych wyżej
wsiach zostały postawione symboliczne drzwi do Zaginionego Świata Łemków. Odnowione
zostały cmentarze i przydrożne kapliczki. Postawione tablice informacyjne
przybliżające turystom ich historię.
Jestem tu już piąty raz. Podczas poprzednich wycieczek odszukałam
symboliczne drzwi w czterech wsiach. Dzisiaj chcę zobaczyć piąte, w nieistniejącej wsi Lipna.
Jadę, podobnie, jak w ubiegłym roku, do Jasionki. Wypatrzyłam sobie na mapie drogę wychodzącą spod zabudowań dawnego PGR-u. Planuję nią dojść rozległymi łąkami do zielonego szlaku (Szlak Lasów Państwowych im. Jana Jaworeckiego), a nim do Lipnej. Niestety, okazuje się, że jest to pastwisko i pasą się tam krowy. Brama jest zamknięta, a ogrodzenie pod prądem. Tęsknie patrzę na drogę wśród łąk, przy której stoją kamienne krzyże, które chciałam obejrzeć. Trudno. Podjeżdżam więc trochę wyżej, zostawiam samochód tam, gdzie w ubiegłym roku, i idę dalej bitą drogą w kierunku Czarnego. Na mapie jest zaznaczona ścieżka, która kawałek dalej powinna od tej drogi odejść w prawo i doprowadzić mnie do mojego szlaku. Mam nadzieję, że uda mi się ją zauważyć, i że nie będzie tam kolejnego ogrodzonego pastwiska.
Odnajduję dróżkę, ogrodzeń nie ma, więc zadowolona ruszam do
góry, w stronę lasu. Widoki mam piękne, więc idę powoli i się nimi delektuję.
Zauważam na brzegu lasu wejście na szlak. Jakiś czas nim
idę. Prowadzi niestety cały czas zalesionym terenem, ale nawet jest tu ładnie.
Chociaż dziko. Szlak jest tu kiepsko oznaczony, podobnie zresztą jak ten jego
fragment, którym szłam w ubiegłym roku. Zerkam cały czas w nawigację, więc idę
w dobrym kierunku, chociaż już nie zielonym szlakiem. Najpierw szlakiem
narciarskim na szczyt Czarnej (703 m n.p.m.), a potem, ponieważ idzie w złym
dla mnie kierunku, schodzę na leśną drogę, która powinna sprowadzić mnie do
Lipnej.
Wychodzę dokładnie przy symbolicznych drzwiach w Lipnej.
Prowadzi tedy nowa, asfaltowa droga.
Jest tu pięknie, bo całe pobocza zarośnięte są chabrem
miękkowłosym, który akurat jest teraz w pełni kwitnienia. Są tu tablice
informacyjne i ławeczki ze stolikami, tak, że można sobie odpocząć. Zabieram
się za drugie śniadanie, bo już najwyższa pora.
Lipna była małą wsią. Najprawdopodobniej powstała w XVII
wieku. W XIX wieku była przysiółkiem wsi Czarne. Nazwa miejscowości pochodzi od
rosnących tu lip. Zamieszkiwali ją greckokatoliccy Łemkowie. Na przełomie lat
1911 i 1912 przeszli na kilka lat na prawosławie, a potem wrócili do kościoła greckokatolickiego, żeby znowu przejść na prawosławie w 1927 roku. Musieli wtedy wybudować nową cerkiew. Ale zabrali wyposażenie ze
starej, unickiej, co wywołało duże niezadowolenie księży greckokatolickich z pobliskiego Czarnego i Wołowca, co zakończyło się sprawą sądową, która została
umorzona. W 1934 w prawosławnej cerkwi odbyło się pierwsze nabożeństwo.
W 1945 roku większość mieszkańców dobrowolnie wyjechała do
Ukrainy. Pozostałe trzy rodziny przesiedlono podczas akcji ,,Wisła".
Cerkiew została rozebrana w 1950 roku, a materiał z jej
rozbiórki został wykorzystany do budowy budynków PGR-u w Jasionce.
Pozostało cerkwisko, dawny cmentarz i cmentarz wojenny nr 45 z I wojny światowej. No i jeszcze kilka krzyży i kapliczka z Matką Boską.
Idę dalej zielonym szlakiem, który tu znów się pojawił.
Odbijam w lewo w stronę cmentarza wojennego. Pod nim jest cmentarz łemkowski.
Po chwili zadumy wracam na drogę. Zielony szlak idzie nim jeszcze chwilę, a potem odbija w lewo. Kiedy mijam ładne łąki, do lotu podrywa się duży,
drapieżny ptak. Potem ustalam, że to orlik krzykliwy. Był nawet opisany na
tablicy przy drzwiach w Lipnej. Zresztą tam też krążył nad łąką. Niestety, nie
udaje mi się zrobić dobrego zdjęcia.
Potem przechodzę obok tam zrobionych przez bobry na potoku
Lipna. Też jest tablica informacyjna.
Docieram do Ośrodka Szkoleniowo-Wypoczynkowego Lasów
Państwowych "RADOCYNA" w Czarnem. Tu też coraz więcej cywilizacji.
Nowy asfalt, park interaktywny, parkingi. No i sporo ludzi. Przyjeżdżają tu
nawet autokarami. Dla mnie to trochę dziwne, bo chodzę po okolicy już od trzech
lat i na szlakach i ścieżkach spotykam niewielu turystów. Zresztą tak, jak
dzisiaj. A w ośrodku jest ich pełno.
I nagle odkrywam, że jestem strasznie głodna. A skoro jest w
tej głuszy restauracja, to postanawiam do niej zajrzeć. Wielkiego wyboru nie ma,
więc decyduję się na regionalną łemkowską potrawę o nazwie „fuczki”. To
placuszki z kiszonej kapusty. Co prawda, czekam prawie 40 minut, nawet mam
ochotę zrezygnować, bo dla mnie takie siedzenie i czekanie jest bardzo trudne, ale jakoś
wytrzymuję. Fuczki, podane ze śmietaną, okazują się bardzo smaczne – szkoda
tylko, że porcja jest mała i właściwie zbyt najedzona to stamtąd nie wychodzę.
Idę dalej. Muszę teraz odszukać szlak, którym mam zamiar dojść
pod podmokłą łąkę, na której w ubiegłym roku szukałam tłustosza pospolitego
dwubarwnego. Co prawda znalazłam, ale nie kwitnął. Mam nadzieję, że tym razem
mi się uda. Niestety, nadzieja okazuje się płonna. Tłustosza odnajduję, ale też
nie kwitnie. A bez kwiatków nie ustalę, czy to ten, którego szukam. Trudno.
Może następnym razem będę miała więcej szczęścia.
Wracam znanym mi już szlakiem zielonym. Oczywiście, znaków
nigdzie nie widać, ale w dole widzę drogę z Jasionki do Czarnego i wiem, w
którym miejscu na nią zejść, więc nie są mi potrzebne. Raczej się nie zgubię.
Schodzę na dół, na drogę obok symbolicznych drzwi w Czarnem. Zaglądam na oba
cmentarze. Ten łemkowski i ten wojenny nr 53, na którym został już zakończony remont.
A potem wracam do Jasionki, gdzie zostawiłam mój samochód. Na szczęście, mijają
mnie tylko rowerzyści, a nie samochody, bo kiedy przejeżdżają, to na tej bitej
drodze wzbijają tumany pyłu.
W drodze powrotnej zatrzymuję się jeszcze w Gładyszowie.
Nowa cerkiew prawosławna nie jest jeszcze gotowa i pokryta jest cała
rusztowaniami, więc nie robię jej zdjęć. Przyjadę tu za rok – może wtedy już
będzie gotowa.
Zatrzymuję się obok muzeum łemkowskiego, bo jest tu mały parking, a gdzie indziej nie ma gdzie zostawić samochodu. Muzeum jest nadal nieczynne. Pomiędzy domami właścicieli, a tym malutkim skansenem prowadzi droga do cmentarza wojennego z I wojny nr 61. Widać go z drogi. Jest pod samym lasem.
Chcę go koniecznie zobaczyć, więc idę. Kilometr w jedną
stronę i 100 metrów przewyższenia. Jestem już zmęczona, ale jakoś daję radę. To
ładny cmentarz, i tak jak wszystkie w okolicy, zaprojektowany przez Dušana
Jurkoviča. I stosunkowo niedawno wyremontowany.
Pogodę miałam wspaniałą. Było słonecznie, ale nie gorąco. Powiewał
chłodny wiaterek. Szło więc bardzo przyjemnie. Przeszłam całkiem spory kawałek,
bo ponad 17 kilometrów. Zaliczyłam ostatni fragment tych terenów, ale jest tutaj
tak pięknie, że na pewno jeszcze tu wrócę. Zwłaszcza, że tłustosz ciągle
jest dla mnie zagadką.
Beskid Niski cmentarze wojenne Czarne Lipna Jasionka