Beskid Wyspowy - 1 sierpnia 2017
Mimo upałów znowu mnie nosi. W końcu wymyślam krótką i przyjemną wycieczkę na Łopień z Przełęczy Rydza-Śmigłego. To tylko godzina do góry, i jak wyjdę w miarę wcześnie, to koło dwunastej już powinnam zejść na dół.
Wchodzę rzeczywiście szybciutko, w lesie jest całkiem chłodno i miło. Teraz tylko przyjemny spacerek na torfowisko i powrót tą samą trasą na dół.
Ale tak nie jest. Cóż znaczy moja „rewelacyjna” orientacja w terenie! W poszukiwaniu torfowiska gubię się na szczycie wielokrotnie.
Najpierw zaczynam schodzić zielonym szlakiem do Dobrej. Wracam. Idę z niewiadomych powodów 30 minut szlakiem narciarskim, bo nigdzie nie mogę znaleźć czarnego. Po przyjrzeniu się mapie wracam. Udaje mi się w końcu znaleźć czarny szlak, którym mam dojść do torfowiska. Po dwustu metrach droga się rozwidla. Na żadnej z nich nie ma czarnego szlaku. Idę pierwszą. Znowu wracam. Wchodzę na drugą. Też nic. Konsultuję się telefonicznie najpierw Markiem, potem z Martą. Nie bardzo potrafią mi pomóc, bo na ich mapach czarnego szlaku nie ma. W końcu decyduję się na przejście w poprzek tych dwóch dróg. Może trafię. To rzeczywiście dobra decyzja. Jakimś cudem ląduję na czarnym szlaku. Tonie w gigantycznych kałużach, więc mam nadzieję, że zaraz znajdę torfowisko. Niestety, dochodzę do Chatki Huberta. Przynajmniej wreszcie wiem gdzie jestem. Wracam powoli, szukając torfowiska. I ląduję z powrotem na polanie, gdzie zgubiłam czarny szlak. Teraz widzę, że drogi były trzy, a nie dwie, i szlak szedł tą, której nie zauważyłam!
Krzysiek przez telefon usiłuje mi pomóc znaleźć to cholerne torfowisko, ale raczej z miernym skutkiem. Za to udaje mu się mi wytłumaczyć, jak dojść do Jaskini Zbójnickiej, ale ja nie zamierzam tam wcale iść.
Jestem wściekła. Muszę znaleźć to torfowisko! Ponownie wracam czarnym szlakiem i wreszcie udaje mi się go dostrzec za drzewami. Szczęśliwa, buszuję po nim, fotografując kwitnące rosiczki.
Wracając, przy dróżce skręcającej do jaskini, spotykam grupkę sympatycznych turystów z Poznania. Właśnie jej szukają. Sama bym tam nie poszła, ale z nimi idę. Przynajmniej może Krzysiek to doceni.
Żegnamy się na rozwidleniu szlaków, oni schodzą do Dobrej, a ja wracam na główny szczyt Łopienia. Jeszcze tylko idę obejrzeć widoki znad wychodni skalnych i zobaczyć, co tam rośnie, i wracam na dół.
Miało być 3-3,5 godziny, skończyło się na siedmiu. Ponad pięć godzin błąkałam się po szczycie Łopienia! Blondynka do n-tej potęgi!
Wchodzę rzeczywiście szybciutko, w lesie jest całkiem chłodno i miło. Teraz tylko przyjemny spacerek na torfowisko i powrót tą samą trasą na dół.
Ale tak nie jest. Cóż znaczy moja „rewelacyjna” orientacja w terenie! W poszukiwaniu torfowiska gubię się na szczycie wielokrotnie.
Najpierw zaczynam schodzić zielonym szlakiem do Dobrej. Wracam. Idę z niewiadomych powodów 30 minut szlakiem narciarskim, bo nigdzie nie mogę znaleźć czarnego. Po przyjrzeniu się mapie wracam. Udaje mi się w końcu znaleźć czarny szlak, którym mam dojść do torfowiska. Po dwustu metrach droga się rozwidla. Na żadnej z nich nie ma czarnego szlaku. Idę pierwszą. Znowu wracam. Wchodzę na drugą. Też nic. Konsultuję się telefonicznie najpierw Markiem, potem z Martą. Nie bardzo potrafią mi pomóc, bo na ich mapach czarnego szlaku nie ma. W końcu decyduję się na przejście w poprzek tych dwóch dróg. Może trafię. To rzeczywiście dobra decyzja. Jakimś cudem ląduję na czarnym szlaku. Tonie w gigantycznych kałużach, więc mam nadzieję, że zaraz znajdę torfowisko. Niestety, dochodzę do Chatki Huberta. Przynajmniej wreszcie wiem gdzie jestem. Wracam powoli, szukając torfowiska. I ląduję z powrotem na polanie, gdzie zgubiłam czarny szlak. Teraz widzę, że drogi były trzy, a nie dwie, i szlak szedł tą, której nie zauważyłam!
Krzysiek przez telefon usiłuje mi pomóc znaleźć to cholerne torfowisko, ale raczej z miernym skutkiem. Za to udaje mu się mi wytłumaczyć, jak dojść do Jaskini Zbójnickiej, ale ja nie zamierzam tam wcale iść.
Jestem wściekła. Muszę znaleźć to torfowisko! Ponownie wracam czarnym szlakiem i wreszcie udaje mi się go dostrzec za drzewami. Szczęśliwa, buszuję po nim, fotografując kwitnące rosiczki.
Wracając, przy dróżce skręcającej do jaskini, spotykam grupkę sympatycznych turystów z Poznania. Właśnie jej szukają. Sama bym tam nie poszła, ale z nimi idę. Przynajmniej może Krzysiek to doceni.
Żegnamy się na rozwidleniu szlaków, oni schodzą do Dobrej, a ja wracam na główny szczyt Łopienia. Jeszcze tylko idę obejrzeć widoki znad wychodni skalnych i zobaczyć, co tam rośnie, i wracam na dół.
Miało być 3-3,5 godziny, skończyło się na siedmiu. Ponad pięć godzin błąkałam się po szczycie Łopienia! Blondynka do n-tej potęgi!
Beskid Wyspowy Łopień