Beskid Wyspowy - 17 stycznia 2021
Napadało mnóstwo śniegu. Zimą po dużych opadach nie mam wielkiego wyboru, jeśli idzie o wycieczki. Zwłaszcza, jak jeżdżę sama. Musi być
prosta, najlepiej główna droga dojazdowa, no i odśnieżony parking. I oczywiście przetarty
szlak. Stąd ciągle jeżdżę w te same, sprawdzone miejsca. A marzy mi się coś
nowego. Tam, gdzie jeszcze nie byłam zimą.
I wpadam na pomysł z Białowodzką Górą. To moje ulubione
miejsce na krótkie wycieczki. Tuż koło domu. Byłam już tam wielokrotnie, ale
nigdy zimą. To znaczy byłam nawet dwa razy, ale nie było wtedy prawie wcale
śniegu, więc się nie liczy. Co prawda, góra pod Marcinkowicami dała mi się kilka
dni temu ostro we znaki, ale też warunki były ekstremalne. Śnieg jest już od
kilku dni, więc drogowcy powinni już sobie poradzić, zwłaszcza, że od kilku
godzin nie sypie. Ale drogi w Nowym Sączu są bielutkie. I nie mówię tu o
osiedlowych, bo to jest oczywiste, ale o głównych ulicach.
Chyba jednak wybiorę się tradycyjnie na Koziarz albo Trzy
Korony.
Ale okazuje się, że droga Chełmiec – Marcinkowice jest
prawie czarna. Postanawiam zaryzykować. Niestety, mimo dobrej drogi, to nie
była najmądrzejsza decyzja. Uświadamiam to sobie, kiedy w Marcinkowicach skręcam
w uliczkę przecinającą tory i prowadzącą na mostek, za którym zwykle zostawiam
samochód. Nie ma możliwości, żeby tu gdzieś stanąć, ba, nie ma nawet jak
nawrócić. W końcu udaje mi się to jakoś, i wściekła na siebie, wracam do
centrum Marcinkowic. Tu też nie ma gdzie stanąć, ale w końcu znajduję odgarnięty kawałek w okolicach stacji benzynowej.
Wracam na szlak – zamierzam zrobić to kółko odwrotnie niż zwykle. Idę żółtym szlakiem asfaltową, odśnieżoną drogą do góry. Zaraz szlak zejdzie na wąską, stromą ścieżkę przez las. I nagle dociera do mnie, że nie jest to zbyt uczęszczane miejsce, a o tej porze rano, po całonocnych opadach, to zdaje się ja będę przecierać szlak. Trudno, za głupotę się płaci!
Wkraczam na ścieżkę. Śnieg jest do połowy łydki, ale mam
szczęście. Do góry prowadzą pojedyncze ślady. Zawsze to łatwiej. Zresztą śnieg
jest lekki i puszysty. Z góry zbiega chłopak, a po chwili mija mnie drugi, biegnący
pod górę. Od razu idzie się łatwiej.
Powyżej lasu, na otwartym terenie, śnieg robi się głębszy. A na szczycie są zaspy, miejscami nawet do połowy bioder. Są głębokie ślady,
bo ktoś tędy przeszedł, ale i tak jest dość ciężko. Gdyby śnieg nie był tak
sypki, to pewnie nie dałabym rady.
Ale jest pięknie. Mróz co prawda spory, około 10⁰, ale jest prawie bezwietrznie, wieje tylko trochę na szczycie. Chmury rozrywają się raz po raz, więc jest sporo błękitnego nieba i trochę słońca.
Kiedy docieram do granicy rezerwatu, okazuje się, że od tej
strony szlak jest mocno przetarty. To zielony szlak, który prowadzi na
Białowodzką Górę z Tęgoborza. Kiedy z niego schodzę na czerwony gminny,
prowadzący do Marcinkowic, znowu idę po
pojedynczych śladach. No, ale na dół idzie się zdecydowanie łatwiej. A kiedy
wychodzę ze ścieżki na stokówkę, to są tam ślady po dużym terenowym
samochodzie, więc idzie się bardzo dobrze.
To była udana wycieczka i wracam bardzo zadowolona do domu. A
to przedzieranie się przez zaspy dodało smaku mojej wyprawie. Pierwszy raz po tak
nieprzetartym szlaku w tak wysokim śniegu. Dobrze, że nie wiedziałam, co mnie
czeka, bo nigdy bym się tam nie wybrała. A w sumie to było bardzo przyjemne!
Beskid Wyspowy Białowodzka Góra