Tatry - 1 lipca 2015
Postanowiłam sobie, że na przełomie czerwca i lipca wybiorę się na Czerwone Wierchy. Kwitnie tam o tej porze mnóstwo roślin. Były mi potrzebne
ich zdjęcia, bo niektóre miałam tylko pojedyncze, albo bardzo kiepskie.
Podzieliłam się planami z przyjaciółmi. Marta nie mogła wtedy
pojechać, ale wysłała ze mną Krzyśka. Zgodził się chętnie, bo dawno na
Czerwonych Wierchach nie był, a ma do nich duży sentyment.
Zastrzegłam, że musimy wyjechać wcześniej niż zwykle, bo ja
będę szukać roślin i fotografować, a to zajmuje dużo czasu.
Zaplanowałam, że zostawimy samochód pod Doliną Kościeliską,
pójdziemy przez Adamicę, dojdziemy do Małołączniaka i zejdziemy przez
Kobylarzowy Żleb, a później Miętusi Pzysłop z powrotem do Doliny Kościeliskiej.
Pogoda tego dnia była taka sobie. Niby miało być ładnie, ale
nad Tatrami snuły się mgły i chwilami było dość ponuro. Szkoda, bo do robienia
zdjęć potrzebne jest słońce, ale cóż…
Szliśmy sobie niespiesznie, odnajdywaliśmy kolejne rośliny.
Trzeba powiedzieć, że termin był znakomity, udało mi się sfotografować
wszystkie zaplanowane. A także znalazłam
trzy nowe gatunki. Krzysiek, w młodości zapalony grotołaz, pokazywał mi miejsca, w których są jaskinie, i opowiadał różne przygody, czasem bardzo niebezpieczne, jakich doświadczył
podczas ich odkrywania i penetracji.
Na Małołączniak dotarliśmy już nieco zmęczeni. Nie chciało
mi się schodzić na Przełęcz Małołącką. Ale Krzysiek zaraz sobie przypomniał, że
mówiłam, że ma tam rosnąć jakaś roślina. Że szkoda zmarnować takiej okazji… Że
jak już tam jesteśmy…
Ulegając sile jego argumentacji, poszłam za nim nieco
zrezygnowana na dół, starając się nie myśleć o powtórnym wejściu na górę.
Goryczka śniegowa, bo to o nią chodziło, jeszcze niestety
nie kwitła.
Krzysiek zaciągnął mnie na miejsce widokowe. Wracając
stamtąd, zobaczyłam niewidoczny ze szlaku, bo schowany za dużym głazem, mały
kwitnący krzaczek. I wtedy mi się wszystko przypomniało. Jakiś czas temu w
książce Tomasza Skrzydłowskiego „Przewodnik przyrodniczy po Tatrach Polskich”
znalazłam informację – ciekawostkę, że w okolicach Przełęczy Małołąckiej rośnie
różanecznik wschodniokarpacki, który na naturalnych stanowiskach występuje w Karpatach ukraińskich i rumuńskich. Postanowiłam sobie, że jak będę tutaj, to
się za nim rozejrzę. Byłam, i całkiem o nim zapomniałam. Gdyby nie upartość
Krzysztofa…
Z zachwytem wpatrywałam się w znalezisko. Malutki krzaczek, właściwie krzewinka, cała obsypana różowymi kwiatuszkami. Byłam taka szczęśliwa, że wdrapanie na Małołączniak jakoś dzielnie zniosłam.
Zejście przez Kobylarzowy Żleb do najłatwiejszych nie
należało. Zwłaszcza, że liczyłam tu na znalezienie ciekawych roślin, a o tej
porze prawie nic tu jeszcze nie kwitło. Ale przynajmniej zaczęło pokazywać się
słońce.
Przejście całej trasy zajęło nam aż dwanaście godzin. Zwykle
trwa to dziewięć, góra dziesięć.
No, ale ponieważ była to botaniczna wycieczka, to byliśmy usprawiedliwieni. I obydwoje szczęśliwi. Ja miałam swoje zdjęcia. No i ciekawe znaleziska. A Krzysiek przypomniał sobie swoje stare ścieżki z młodości.
Tatry Czerwone Wierchy Zachodnie Tatry